[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem drugi.I trzeci.Ogarniało go pożądanie i tylko jej niewinnośćpowstrzymywała go przed zaspokojeniem żądzy.Z kobietą innego pokroju - wiadomo, jakiego - niezawracałby sobie głowy uwodzeniem, ale teraz sprawiało mu przyjemność drażnienie jejpieszczotliwymi muśnięciami palców, igranie z nią delikatnymi dotknięciami.Dostrzegł jej zdumionyzachwyt, gdy leciutko przesunął dłońmi po jej plecach i biodrach.Coraz większy żar.Płonący w nim ogień.Obrazy tego, co mogło się za chwilę stać.Pragnienie, by jużnie zważać na nic.I walka między ciałem a rozumem, jakiej nie toczył od lat, choć w tej walce nie byłozwycięzcy.Leżała, całkowicie bezwolna, w jego ramionach, przytulona doń piersiami i całym ciałem.Czuł, jakdrży.Drżał i on.Przylgnął ustami do pulsującej na jej szyi żyłki i słyszał jej przyspieszony, urywany zpodniecenia oddech.Ten dzwięk zmusił go do nieustępliwego dążenia ku pełni zaspokojenia.Uniósł jej głowę, żeby dosięgnąć ust, zapominając, jak bardzo jest niedoświadczona.Zesztywniała,zanim się poddała magii pocałunku. Była uległa.Nie zważał już na nic i - wyobrażając ją sobie nagą, otaczającą go nogami i wydającąkrzyki, które teraz usiłowała stłumić -pieścił ją coraz śmielej, aż jego dłoń ześlizgnęła się na jej gładkąpierś.Wtedy krzyknęła.Cudowny krzyk kobiecej rozkoszy.A potem kolejny i jeszcze kolejny, gdy drażniłpieszczotliwie palcami stwardniałe sutki, przesłonięte tkaniną.I ona, jak on, traciła zmysły.Wspierała się o niego, by nie upaść, i wyginała plecy w łuk, zachęcającgo, by nie ustawał w pieszczotach.Próbował zebrać rozproszone myśli.Musi ją natychmiast stądzabrać, znalezć jakieś miejsce, obojętnie gdzie, by mógł ją posiąść.Musi.Nagle przeszywający ból zmącił mu myśli do końca.Wściekły, zaklął głośno.Lekko oprzytomniał.Lewe ramię paliło go żywym ogniem.Panna Kelmsleigh stała nieco dalej,zasłaniając usta rękami, niczym uosobienie zgrozy.- Przepraszam! Nie chciałam pana urazić w zranione ramię! -wyszeptała przerażona.- Usłyszałam, żektoś otwiera drzwi, i chciałam się tylko uwolnić, i.- rozejrzała się niespokojnie po ogrodzie.Wiatrprzywiał ku nim kobiece śmiechy i gwar rozmów.Oprócz bólu w ramieniu czuł równie dotkliwy ból.dużo niżej.- Nieważne.Nic mi nie jest.- Na pewno? Strasznie pan pobladł.Bez wątpienia.Ciało zadawało mu wręcz piekielne cierpienia.Przyszedł do siebie po dobrej minucie.Patrzyła na niego ze strachem.Uspokoiła się, widząc, że już z nim lepiej.- Gdyby tak zobaczyła nas Daphne albo Celia.byłoby to okropne.Na pewno pan mnie rozumie.Niespodziewanie wyszły z domu.Zazwyczaj nie opuszczają go o tej porze, bo są zajęte kwiatami woranżerii.Wyobraził sobie bladolicą kobietę skąpaną promieniami słońca.Powinien pamiętać, żebykiedyś podziękować pani Joyes.- Doprawdy, nie powinniśmy byli.to było bardzo niewłaściwe z pana strony.- konsternacja pannyKelmsleigh ustąpiła miejsca wyrzutom.Nie chciał teraz ich wysłuchiwać. - Oczywiście, że powinniśmy - wychrypiał.- Pragnęliśmy tego, więc powinniśmy to zrobić, więc tozrobiliśmy.Proszę tylko nie udawać, że zmusiłem panią do całowania mnie.Nadal czuł w ciele ćmiący ból, dlatego powiedział bez obsłonek to, co myślał.Niech pannaKelmsleigh nie szuka wymówek i ujrzy wszystko w jak najgorszym świetle.Całą prawdę.Skierowała się ku domowi.- Widzę, że jest pan tak okrutny, jak sądziłam.Pańskim celem jest upokorzenie mnie.Nie wiem tylko,dlaczego.Wlókł się z tyłu za nią, z trudem powściągając chęć ponownego pochwycenia jej w ramiona, żebydowieść, że to on miał rację.- Uległem impulsowi i pokusie zrodzonej z bardzo miłego wspomnienia.A moim celem, jeśli panitego nie zauważyła, była obopólna satysfakcja.Ma pani jednak słuszność.Nie powinienem był tegorobić, muszę więc przeprosić ponownie.Wyłonili się z głębi ogrodu i zatrzymali na jego skraju, tuż za narożem budyneczku zimowego ogrodu.Dwa czepeczki dwóch kobiet nawet nie drgnęły, jakby ich właścicielki nie zauważały, że on i pannaKelmsleigh w ogóle tu są.Nie mówiąc już o tym, że razem.Panna Kelmsleigh wskazała ręką na odległy załom ogrodowego muru.- Nie chcę pańskich przeprosin, lordzie Sebastianie, chcę tylko, żeby pan już wreszcie sobie stądposzedł.Tam jest wyjście z ogrodu.Nie musi pan wracać przez dom.- Niewątpliwie.Do widzenia pani i dziękuję.- Za co?- Za spacer po ogrodzie.Za pani gościnność.Ukłonił się jej.Spiorunowała go wzrokiem.Uśmiechnął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl