[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i skończy, a wraz z nią wszystko.Być może, zorientowałem się za póz-no.Odpowiednie aparaty fotograficzne, pracujące na podczerwieni, mogłyby dać zdję-cia o tyle jednoznaczne, że ominęłaby mnie ta.ta śmieszność. Czy Beverley Court wypływa z pańskiego wzoru? To znaczy czy ta lokalizacjajest do wydedukowania z niego? spytał Gregory od niechcenia. Pytanie zle postawione odparł Sciss. Miejsca, w którym odnajdą się ciała, toznaczy, w którym ustanie ich ruch, ich przemieszczanie się nie mogę określić.To je-75dynie czas, trwający od momentu zniknięcia do chwili ustania zjawiska, daje się z pew-nym przybliżeniem wyliczyć.Tylko szacunkowo.Najpózniej powinny odnalezć się cia-ła, które znikły najwcześniej.Może pan to sobie wyjaśnić na przykład tym, że czynnikudzielił im niejako największej ilości energii ruchowej, natomiast jej ładunek na gra-nicy obszaru był już znikomy, wystarczający jedynie do wywołania szeregu nie skoor-dynowanych ruchów.Ale prawda, pan uważa, że bredzę.Albo że kłamię, co ostateczniena jedno wychodzi.Czy może mnie pan zostawić teraz samego? Mam jeszcze dziś spo-ro do zrobienia Sciss wskazał na skrzynkę z zapleśniałymi księgami.Gregory skinąłgłową. Zaraz odejdę.Jeszcze jedno pytanie: pan był u lekarza autem? Nie.Pojechałem koleją podziemną i tak samo wróciłem.Ja też mam jedno pyta-nie: jakie są pana zamiary wobec mnie? Chodzi mi tylko o to, żebym mógł jak najdłu-żej pracować bez przeszkód.To zrozumiałe, prawda? prosił.Gregory, zapinając płaszcz, który ciążył mu, jakby zmieniony w ołowianą blachę, za-czerpnął powietrza i raz jeszcze poczuł trudno uchwytną woń piwnic. Moje zamiary? Nie mam na razie żadnych.Chciałbym zwrócić panu uwagą na to,że nie formułowałem żadnych podejrzeń czy oskarżeń ani jednym słowem.Skinąwszy głową, wyszedł do ciemnego przedpokoju.W półmroku dostrzegł bla-dą plamę kobiecej twarzy, która znikła natychmiast; dał się słyszeć trzask zamykanychdrzwi.Odnalazł wyjście i schodząc na dół, raz jeszcze sprawdził godzinę na świecącejtarczy zegarka.Z sieni, zamiast ku ulicy, skierował się w stronę przeciwną, na podwórze,gdzie stał długi, szary samochód.Obszedł go powoli, niewiele mogąc wypatrzeć w sła-bym świetle, padającym z okien oficyny.Wóz był ciemny, zamknięty, tylko zwierciadla-ne odbicia okien kamienicy poruszały się korowodem pomniejszonych światełek na ni-klowym zderzaku w miarę kroków Gregory ego.Dotknął maski, była chłodna.To jed-nak o niczym nie świadczyło; do chłodnicy zaś trudno się było dobrać.Musiał się do-brze pochylić, aby wprowadzić dłoń w głąb szerokiej szczeliny, otoczonej chromowany-mi okuciami na kształt grubych warg jakiegoś podmorskiego olbrzyma.Drgnął i wy-prostował się słysząc lekki trzask.W oknie pierwszego piętra zobaczył Scissa.Pomyślał,że nie musi już badać dalej auta, gdyż Sciss swym zachowaniem potwierdził podejrze-nia.Zarazem odczuł nieprzyjemne zmieszanie, jakby został przyłapany na czymś nie-godziwym, a uczucie to nasiliło się, gdy, obserwując pilnie Scissa, dostrzegł, że ten wca-le nie patrzy na podwórze.Stał w otwartym oknie, potem wolno, niezgrabnie usiadł nanim, wciągając kolana na parapet i ręką podparł skroń gestem znużenia.Poza ta do tegostopnia nie licowała z wyobrażeniem Gregory ego o Scissie, że cofnął się na palcachw głębszy cień i potrącił jakiś kawał blachy, który rozgiął mu się pod stopami z przeraz-liwym łomotem.Sciss spojrzał w dół.Gregory stał nieruchomo, oblany warem, wście-kły, nie wiedząc, co począć.Nie był pewien, czy widać go z okna, lecz Sciss wciąż pa-76trzał w dół, a choć nie widział jego oczu ani twarzy, coraz wyrazniej czuł na sobie jegowzgardliwy wzrok.Nie śmiejąc nawet pomyśleć o dalszym obmacywaniu samochodu, spuścił głowę,zgarbił się i odszedł jak zmyty.Nim jeszcze zeszedł do metra, ochłonął tak dalece, że poczuł się zdolny do oceny nie-dorzecznego wydarzenia na podwórzu niedorzecznego o tyle, że dał się wyprowa-dzić z równowagi.Był bowiem prawie pewny, że widział samochód Scissa póznym po-południem w mieście.Prowadzącego nie dojrzał, lecz zdążył poznać charakterystycz-ne wgięcie tylnego błotnika, spowodowane jakimś starym karambolem.Na spotkanieto nie zwrócił wówczas uwagi, zajęty własnymi myślami, nabrało ono znaczenia, gdySciss oświadczył, że był u lekarza metrem, a samochodu nie używał.Otóż stwierdze-nie, że Sciss kłamał, samo w sobie niezbyt znaczące, pozwoliłoby mu czuł to wyraz-nie przełamać skrupuły i opory, jakich doznawał wobec naukowca.Więcej, zniosłobyaurę współczucia, która opanowała go podczas niefortunnej wizyty.Teraz jednak zno-wu nie wiedział nic; pewność popołudniowej obserwacji zaopatrzona była nadal nie-szczęsnym prawie , odbierającym jej wszelką wagę.Mógł się tylko tym pocieszyć, żeodkrył niezgodność między zapewnieniami Scissa, który chciał się go pozbyć, mówiąc,że tyle ma jeszcze roboty, a jego wysiadywaniem na oknie.Zbyt dobrze jednak pamię-tał pozę Scissa, bezwładność jego sylwetki, przechylenie głowy, opierającej się w osta-tecznym znużeniu o ramę okienną.Ale jeśli to znużenie wywołał tylko ich słowny po-jedynek, a nie zostało wykorzystane do końca przez głupią rycerskość detektywa, któryzamiast wyzyskać chwilową słabość przeciwnika, odszedł, być może, minutę przedtem,zanim padły decydujące słowa?Wprowadziwszy się takimi myślami w labirynt wszelkich możliwości, Gregory, bez-silnie zły, chciał już tylko wrócić do domu i przystąpić do podsumowania danychw swoim grubym notesie.Gdy wysiadał z metra, dochodziła jedenasta.Tuż przed zakrętem, za którym, stałdom państwa Fenshaw, mieściła się we wnęce muru stałą placówka niewidomego że-braka, który z, wyłysiałym, okropnym kundlem u nóg czekał zawsze na przechod-niów.Miał on organki, w które dmuchał tylko, kiedy się ktoś zbliżał, nawet nie próbu-jąc udawać; że uprawia muzykę, służyły mu po prostu jako sygnał.Starość tego czło-wieka odczytywało się raczej z jego odzienia niż z fizjonomii, okrytej zarostem nie-określonej barwy.Wracając do domu pózną nocą czy wychodząc przed pierwszym świ-tem, Gregory spotykał go zawsze na tym samym miejscu, jak wieczny wyrzut sumienia.%7łebrak należał do pejzażu uliczki w sposób równie solenny, co wykusze starego muru,między którymi siedział, i Gregory emu nie przyszłoby nawet do głowy, że godząc sięmilcząco na jego obecność, współuczestniczy w występku.Był policjantem, a przepisypolicyjne zakazywały żebraniny.77Choć nigdy nie myślał o tym człowieku, którego ciała można się było jedyniez obrzydzeniem domyślać pod plugawym przyodziewkiem, to jednak stary, musiałmieć Jakieś miejsce w jego pamięci, a nawet wzbudzał określone uczucia przejawia-jące, się tym, że Gregory nieznacznie przyspieszał kroku.Odmawiał datków żebra-kom, choć nie miało to uzasadnienia ani w jego charakterze, ani w zawodzie.Mimo toz nie znanych także i sobie powodów nic żebrak om nie dawał; zdaje się, że wchodził tuw grą jakiś nieokreślony rodzaj wstydu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]