[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbudziwszy się, popłynął prosto ku Wyspie Morsów.Był to mały, ledwie nad wodę wzniesiony spłacheć skalistego lądu, niemal dokładnie na północo-wschód od Siewierowostocznej.Na jego skalnych krawędziach miały miewy swe gniazda, a konie morskie — samotne legowiska.Zatrzymawszy się tu, Kotik wylądował tuż obok starego Konia Morskiego.Było to wielkie, potworne morsisko z gatunku, jaki spotkać można na północnym obszarze Oceanu Spokojnego — opuchłe, pryszczate, o długich kłach, grubej szyi i jeszcze grub-szych obyczajach; albowiem mors tego gatunku nigdy nie zachowuje się grzecznie i przyzwoicie — chyba że śpi.A właśnie spał, zanurzywszy płetwy do połowy w pianie morskiego przypływu.— Wstałbyś, wstał! — zaszczekał Kotik potężnym głosem, starając się zagłuszyć wrzask mew na pobrzeżu.— Hu-hu! Ho-o-o! Co się stało? — ziewnął Koń Morski i wymierzył leżącemu obok morsowi potężny cios zębcami, budząc go z drzemki.Ten podobnie trzepnął najbliższego sąsiada, ten zaś znów następnego — i tak dalej — aż na koniec zbudziły się wszystkie, wytrzeszczając oczy na wszystkie strony, tylko nie we właściwym kierunku.— Hop! Hop! To ja! — zawołał Kotik kołysząc się na spienionymi przyboju, wśród którego wyglądał niby mały, biały śli-maczek.— No! No! Niechże mnie obedrą ze skóry! — zaklął Koń Morski i cała gromada spojrzała na Kotika takim wzrokiem, jakim, dajmy na to, grono ospałych, zramolałych jegomościów przyglądałoby się małemu urwiszowi.Kotikowi nie w smak poszła wzmianka o obdzieraniu ze skóry, bo dość się napatrzył tej przyjemności przed niedawnym czasem; przeto zagadnął bez żadnych wstępów:— Czy nie znalazłoby się dla fok takie miejsce, gdzie by nie było ludzi?— Idź, poszukaj go sobie — odpowiedział Koń Morski zamykając oczy.— Wynoś się na cztery wiatry! Mamy tu pilniejsze sprawy!Kotik dał susa w górę niby delfin i wrzasnął na całe gardło:— Slimakożerea! Slimakojad!Wiedział, że Koń Morski, choć miał pozory wielce groźnego stworzenia, nie schwytał w życiu ani jednej rybki, tylko zawsze gmerał w błocie, wybierając z niego mięczaki i wodorosty.Krzyk ten — ma się rozumieć — natychmiast podchwyciły czajki, „guzotriaski" (pliszki), kurki wodne, rybitwy, mewy śmieszki i nurki, które nigdy nie omieszkają sposobności, by komuś dokuczyć.Przez pięć minut — jak opowiadał mi Limer-szyn — panował nad Wyspą Morsów taki hałas, że gdyby ktoś strzelił z armaty, nie usłyszano by huku.Wszystko, co żyło na wyspie, krzyczało i wrzeszczało wniebogłosy: x— Slimakożerca! Slimakojad! Starik! (dziadyga).Starik! A Koń Morski przewracał się z boku na bok, warcząc i po-chrząkując.— No, a teraz odpowiesz? — zapytał Kotik, ledwie już mogąc głos z siebie wydobyć.— Idź, zapytaj o to Morską Krowę — odpowiedział Koń Morski.— O ile stara jeszcze żyje, to powie ci na pewno.— A jakże rozpoznam tę Krowę Morską? — zapytał Kotik wycofując się nieznacznie.— Jest to jedyna na całym morzu istota brzydsza niż Koń Morski! — wrzasnęła któraś mewa śmieszka, fikając koziołki przed samym nosem Konia Morskiego.— Jedyna istota brzydsza i gorzej wychowana! Starik! Starik!Kotik pozostawił za sobą rozwrzeszczane mewy i odpłynął z powrotem do Siewierowostocznej.Tu jakby od niechcenia jął wysuwać myśl o wyszukaniu spokojniejszego siedliska dla foczego plemienia — niebawem jednak przekonał się, że myśl ta w nikim nie obudziła żywszego oddźwięku i uznania.Odpowiadano mu, że odkąd świat światem, ludzie zawsze zabierali pewną liczbę cho-łostiaków — co niejako wchodzifo W program ich zajęć codziennych — i że jeżeli nie podobają mu się te okropności, nie powinien był łazić w stronę rzeźni.Atoli żadna z, fok, prócz Kotika, nigdy w życiu nie widziała owej rzeźni.i te» właśnie różniło go od reszty druhów.Wyróżniał się jeszcze czymś więcej, był foką białą.— Dałbyś temu spokój! — ozwał się stary Łowca Morski posłyszawszy o przygodach syna.— Nie myśl o niczym, tylko wy-rośnij na dużą fokę, jak twój ojciec, i załóż siedlisko rodzinne na wybrzeżu, a wtedy oni cię zostawią w spokoju! Za jakie pięć lat będziesz już umiał walczyć we własnej sprawie.Nawet łagodna Matka tak upominała synka:— Idź bawić się w morzu, Kotiku! Choćbyś nie wiem co robił, nie potrafisz zapobiec tej rzezi!Odszedł więc Kotik i tańczył pląs ognisty, ale w małym serduszku było mu ciężko — o, ciężko!Jesienią jeden z pierwszych opuścił Wybrzeże i ruszył samopas w drogę, wiedziony pomysłem, który zrodził się w jego krągłej łepetynie.Postanowił odnaleźć ową Krowę Morską (jeżeli prawdą jest, że stworzenie takie istnieje) i wyszukać jakąś spokojną wyspęo mocnych brzegach, gdzie foki mogłyby żyć bezpieczniej, nie napastowane przez ludzi.Przedsiębrał przeto na własną rękę jedną wyprawę po drugiej, to na północ, to na południe, przetrząsając rozległe bezmiary Oceanu Spokojnego; bywało, że przebywał po trzysta mil na, dobę.Przygód miał tyle, że trudno by je spisać na foczej skórze.Cudem uszedł przed żarłaczemi rekinem, przed cętkowaną rają i kuszą — młotem; spotkał mnóstwo podejrzanych łotrzyków, włóczących się po wszystkich morzach, jak niemniej i wiele poważnych, nader grzecznych ryb oraz nakrapianych purpurowo małży przegrzebków, które wiekami siedzą w jednym miejscu i są z tego wielce dumne.Nigdzie jednak nie spotkał Krowy Morskiej ani też nie odnalazł wymarzonej wyspy.Jeżeli udało mu się Wyszukać brzeg wygodny do lądowania i mocny, z płaskością nadającą się wybornie do foczych harców, zawsze na widnokręgu pojawiał się dym statku wielorybniczego, zalatujący tranem — a Kotik wiedział, czym ponadto pachnie rzecz taka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]