[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko dlacze­go? Co takiego mi się stało? Co się ze mną dzieje? Co jeszcze mi się przydarzy?Wlecze się pomostem wolno jak ślimak, aż w końcu wy­chodzi z elektrowni.Jest teraz w tunelu o gładkich ścianach; wie, że za tymi lśniącymi, wyłożonymi kasetonami powierzch­niami biegną linie przesyłowe, dostarczające prąd do obwodu rozdzielającego.Regenerownia - rury, którymi spływa mocz; komory przeróbki kału.Wszystkie te magiczne systemy, utrzy­mujące miastowiec przy życiu.Nie ma tu nikogo poza nim.Przytłaczający ciężar osamotnienia.Siegmund drży.Powinien już jechać do tej Warszawy.Mimo to dalej snuje się po całym maszynowym centrum na najniższym poziomie monady, jak ja­kiś uczniak na szkolnej wycieczce.Chowając się przed samym sobą.Zimne ślepia elektronicznych skanerów, pochowanych w setkach otworów w podłogach, sufitach, ścianach, ani na mo­ment nie przestają go śledzić.Jestem Siegmund Kluver z Szan­ghaju, siedemset osiemdziesiąte siódme piętro.Mam piętna­ście lat i pięć miesięcy.Mam żonę, Mamelon, syna Janusa i cór­kę Persefonę.Pracuję jako konsultant w Gnieździe Dostępu w Louisville i nie minie rok, jak dostanę awans i przeprowadzę się na najwyższe rządowe piętra miastowca.Mam się czym cie­szyć.Jestem Siegmund Kluver z Szanghaju, siedemset osiem­dziesiąte siódme piętro.Kłania się przed skanerami.Witamy.Witamy.Przyszły zarządca.Przeciąga nerwowo ręką przez gę­ste, zmierzwione włosy.Jazda na górę.Czego tu się bać? Do Warszawy.Do Warszawy.Głos Rhei Shawke Freehouse, jak nagranie odtwarzane z samego środka mózgu.Na twoim miejscu, Siegmundzie, wyluzowałabym się i po­starała przyjemniej spędzać czas.Nie przejmuj się tym, co ludzie o tobie myślą, albo wydaje ci się, że myślą.Chłoń ludzką natu­rę, popracuj nad tym, żebyś sam stał się bardziej ludzki.Pokręć się trochę po całym miastowcu, wybierz się polunatykować w Pradze albo w Warszawie.Zobacz, o ile prościej żyją inni lu­dzie.Jakie rozumne słowa.Mądra kobieta.Czego miałby się bać? Na górę.Na górę.Robi się późno.Zatrzymuje się przed włazem z napisem “Wstęp wzbronio­ny", prowadzącym do któregoś z komputerowych węzłów; przez parę minut stoi, kontemplując drżenie, jakie ogarnęło jego pra­wą dłoń.W końcu szybkim krokiem idzie do szybociągu, każąc zawieźć się na sześćdziesiąte piętro - w sam środek Warszawy.Jakie wąskie korytarze.Tyle drzwi.Bardziej duszna, gęsta atmosfera.Miasto o nieprawdopodobnie dużej gęstości zalud­nienia - nie tylko z powodu nader błogosławiennej rozrodczo­ści swych mieszkańców, lecz również dlatego, że spory kawał jego przestrzeni zajmują zakłady przemysłowe.I choć monada jest w tym miejscu znacznie szersza niż w wyższych rejonach, warszawiacy żyją ściśnięci w stosunkowo niewielkim sektorze mieszkalnym.Wokół nich pracują maszyny, które robią inne maszyny.Odlewnice, tokarki, wzorniki, przesuwnice, nastawni­ki i wyrobniki.Większość jest skomputeryzowana i pracuje au­tomatycznie, ale i tak zostaje jeszcze sporo roboty dla ludzi; trzeba załadowywać przenośniki, sterować i naprowadzać, kie­rować wózkami widłowymi, znakować wykończony produkt1 ekspediować go do miejsca przeznaczenia.Nie dalej jak w ze­szłym roku Siegmund zwrócił uwagę Nissima Shawke'a i Kiplinga Freehouse'a, że właściwie prawie całą pracę ludzką na poziomach przemysłowych mogłyby wykonywać maszyny; za­miast męczyć tysiące robotników z Warszawy, Pragi i Birming­hamu, powinno się wdrożyć stuprocentowo automatyczny sys­tem produkcji, z paroma kontrolerami pilnującymi tylko, by funkcjonował bez zakłóceń, i garstką techników do naprawia­nia, dajmy na to, automatów naprawczych.Shawke posłał mu protekcjonalny uśmieszek.- Co ci biedacy poczęliby ze swoim życiem, gdyby nie zosta­łoby im nic do roboty? - spytał.- Myślisz, Siegmundzie, że uda­łoby się zrobić z nich poetów? Albo profesorów historii monadalnej? Nie rozumiesz, że celowo wymyślamy im jakieś zajęcia?Siegmund poczuł się zawstydzony własną naiwnością i rzad­kim u niego brakiem zrozumienia wewnętrznych mechanizmów zarządzania miastowcem.Do dziś czuje niesmak na wspomnie­nie tamtej rozmowy.Uważa, że w idealnej wspólnocie każdy bez wyjątku powinien mieć jakąś istotną funkcję, a przecież chce, aby monada miejska była właśnie taką społecznością.Z drugiej strony, nie można nie brać pod uwagę pewnych prak­tycznych względów, dotyczących ludzkich ograniczeń.Z drugiej strony.Z drugiej strony.Stosunki pracy panujące w Warszawie psują mu jego teorię.Wybierz jakieś drzwi.Powiedzmy: 6021.6023.6025.Dziw­ny to widok - mieszkalnie noszące czterocyfrowe numery.6027.6029.Kładzie rękę na klamce.Waha się.Gwałtowny atak bojaźliwej nieśmiałości.Wyobraża sobie robotniczą parę w środ­ku: krzepki, zarośnięty mruk i zniszczona żona bez śladu figu­ry.Wejdzie i zakłóci ich sam na sam.Dotknięte, oburzone spoj­rzenia, omiatające jego strój, znamionujący przynależność do wyższej klasy.Czego ten szanghajski goguś u nas szuka? Nie ma żadnego poczucia przyzwoitości? I tak dalej, i tak dalej.Siegmund już prawie daje nogę, ale ostatecznie bierze się w garść.Nie odważą się odmówić.Nie ośmielą się okazać mu swojej niechęci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl