[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po sześciu latach mieli już pierwszorzędną wojnę domową.Gdydziewiętnaście tysięcy mieszkańców zginęło, pozostałe przy życiu trzy tysiące jednomyślnieuchwaliły petycję do zarządców świata z prośbą o ponowne objęcie przez nich wyspy.Co teżuczyniono.Taki był koniec jedynej w świecie społeczności złożonej z samych alf.Dzikus westchnął z głębi piersi.- Populacyjne optimum - mówił Mustafa Mond - modelowane jest na proporcjach górylodowej: osiem dziewiątych pod wodą, jedna dziewiąta ponad.- A czy ci pod wodą są szczęśliwi?- Bardziej niż ci znad powierzchni.Bardziej niż na przykład twoi tu obecni przyjaciele.- Pomimo tej strasznej pracy?- Strasznej? Oni tak nie sądzą.Przeciwnie, lubią ją.Jest łatwa, jest dziecinnie prosta.Niewymaga wysiłku umysłu ani mięśni.Siedem i pół godziny lekkiej, niewyczerpującej pracy,potem racja somy, gry, seks bez ograniczeń i czuciofilmy.Czegóż jeszcze mogliby chcieć?No tak - przyznał - mogliby chcieć skrócenia czasu pracy.A my rzecz jasna moglibyśmy imto dać.Technicznie rzecz biorąc, nie ma żadnego problemu ze skróceniem ~godzin pracy kastniższych do trzech czy czterech godzin dziennie.Ale czy przez to staną się szczęśliwsi? Otóżnie.Ponad półtora wieku temu przeprowadzono odnośny eksperyment.W całej Irlandiiwprowadzono czterogodzinny dzień pracy.Wynik? Niepokój i ogromny wzrost spożyciasomy.Te trzy i pół godziny dodatkowego czasu wolnego tak dalece nie przyczyniałyszczęśliwości, że ludzie czuli potrzebę ucieczki od nich.Urząd wynalazków jest zawalonyprojektami minimalizacji pracy.Są tego całe tysiące - Mustafa Mond wykonał wzgardliwyruch dłonią.- A dlaczego ich nie wdrażamy? Dla dobra pracowników; byłoby okrucieństwemobarczać ich jeszcze większym czasem wolnym.Podobnie w rolnictwie.Moglibyśmyuzyskać syntetycznie dowolny produkt, gdybyśmy tylko zechcieli.Ale nie chcemy.Wolimyzatrudniać jedną trzecią populacji w rolnictwie.Dla ich własnego dobra, gdyż uzyskiwanieżywności z gleby pochłania więcej czasu niż produkowanie jej w fabryce.A poza tymmusimy myśleć o naszej stabilności.Nie potrzeba nam zmian.Każda zmiana zagrażastabilności.To dalszy powód, dla którego tak niechętnie ~wprowadzamy nowe wynalazki.Każde odkrycie w naukach teoretycznych jest potencjalnie wywrotowe; nawet naukę musimyniekiedy traktować jak ewentualnego wroga.Tak, nawet naukę.Naukę? Dzikus zmarszczył brwi.Słowo było mu znane.Nie potrafiłby jednak powiedzieć,co ono dokładnie znaczy.Ani Szekspir, ani starcy z wioski nigdy nie używali tego słowa, odLindy zaś uzyskał tylko niejasne wyobrażenia: nauka jest czymś, za pomocą czego robi sięhelikoptery, czymś, co każe się śmiać z tańców Zwięta Plonów, czymś, co chroni przedzmarszczkami i wypadaniem zębów.Z rozpaczliwym wysiłkiem usiłował zrozumieć słowazarządcy.- Tak - mówił Mustafa Mond - to dalszy koszt stabilności.Nie tylko sztuka jest nie dopogodzenia ze szczęśliwością.Nauka także.Nauka jest niebezpieczna; musimy jaknajbardziej czujnie trzymać ją na łańcuchu i w kagańcu.- Co? - zdumiał się Helmholtz.- Ależ my przecież na każdym kroku powtarzamy, żenauka jest wszystkim.To hipnopedyczny aksjomat.- Trzy razy na tydzień w przedziale wieku trzynaście do siedemnastu - dodał Bernard.- I cała propaganda nauki, jaką robimy w Instytucie.- Zgoda, ale jaka nauka? - rzekł sarkastycznie Mustafa Mond.- Brak wam wykształcenianaukowego, więc nie możecie sądzić.A swego czasu byłem nie najgorszym Fizykiem.Natyle dobrym, by uświadomić sobie, że cała ta nasza nauka to książka kucharska z pewnąprawowierną teorią gotowania, której nikt nie może podważać, oraz z listą przepisów, którychnie wolno stosować bez specjalnego pozwolenia szefa kuchni.Teraz ja jestem szefem kuchni.Ale kiedyś byłem ciekawskim młodym kuchcikiem.Zacząłem trochę gotować na własnąrękę.Nieprawowiernie, wbrew zaleceniom.W gruncie rzeczy nieco prawdziwej nauki.-Umilkł.- Jaki był skutek? - zapytał Helmholtz Watson.Zarządca westchnął.- Podobny jak ten, który czeka was, młodzi ludzie.Groziło mi zesłanie na wyspę.Te słowa pobudziły Bernarda do gwałtownej, niebywałej aktywności.- Zesłać mnie na wyspę? - Zerwał się, przebiegł przez pokój i stanął gestykulując przedzarządcą.- Nie może pan mnie zesłać.Ja nic nie zrobiłem.To oni.Przysięgam, że to oni -oskarżycielskim gestem wskazywał Helmholtza i Dzikusa.- Och, błagam, proszę mnie niewysyłać do Islandii.Przyrzekam, że będę się sprawował właściwie.Niech mi pan da jeszczejedną szansę.Błagam, niech mi pan da szansę.- Zalał się łzami.- Naprawdę, to wszystko ichwina - szlochał.- Nie do Islandii.Błagam Jego Fordowską.- I nagle służalczo rzucił się nakolana przed zarządcą.Mustafa Mond usiłował go podnieść, lecz Bernard uparł się czołgać wprochu; niestrudzenie wyrzucał z siebie potok słów.W końcu zarządca zmuszony byłzadzwonić na swego czwartego sekretarza.- Sprowadz trzech ludzi - polecił - i zabierzcie pana Marksa do sypialni.Zróbcie mu dobrąwaporyzację somatyczną, połóżcie go do łóżka i zostawcie.Czwarty sekretarz wyszedł i powrócił w towarzystwie trzech lokajów w zielonychliberiach.Bernard, ciągle krzyczący i szlochający, został wyniesiony.- Mógłby kto pomyśleć, że grozi mu ucięcie głowy - powiedział zarządca, gdy drzwi sięzamknęły.- A gdyby miał choć odrobinę rozsądku, to by zrozumiał, że ta kara w gruncierzeczy jest dla niego nagrodą.Wysyła się go na wyspę.A więc wysyła się go do miejsca,gdzie zetknie się z tak zwaną interesującą grupą mężczyzn i kobiet, jakiej nie spotka nigdzieindziej w świecie.Z ludzmi, którzy dla takich czy innych powodów mieli zbyt wielkąświadomość swej indywidualności, by móc się dopasować do wspólnotowego życia.Zludzmi, których nie zadowala prawowierność, którzy mają własne, niezależne idee.Zkażdym, krótko mówiąc, kto jest kimś.Wręcz zazdroszczę panu, panie Watson.Helmholtz roześmiał się.- Dlaczego więc pan sam nie przebywa na wyspie?- Bo ostatecznie wybrałem to tutaj - odparł zarządca.- Dano mi do wyboru: albo zesłaniena wyspę, gdzie mógłbym sobie uprawiać swoją naukę teoretyczną, albo udział w RadzieZarządzania, z perspektywą objęcia faktycznego zarządzania w stosownym czasie.Wybrałemto drugie i zarzuciłem naukę.- Po chwili milczenia dodał: - Niekiedy żal mi nauki.Szczęśliwość to surowy nauczyciel, zwłaszcza szczęśliwość innych.Dużo bardziej surowy(jeśli nie jest się uwarunkowanym na bezdyskusyjną akceptację) niż prawda.- Westchnął,umilkł znowu, potem zaczął mówić żywszym już tonem: - Cóż, powinność jest powinnością.Nie można kierować się upodobaniami.Pragnę prawdy.Lubię naukę.Ale prawda jest grozna,a nauka stanowi zagrożenie publiczne.Równie niebezpieczna jak zbawienna.Dzięki niejmamy najbardziej stabilną równowagę w dziejach.Na przykład Chiny były w porównaniu znami beznadziejnie niestabilne; nawet pierwotne matriarchaty nie przewyższały nasstabilnością.To wszystko mamy, powtarzam, dzięki nauce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]