[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roześmiał się głupio i powiedział: "Coś ty? Ja tylkożartowałem.Chciałem tylko zobaczyć, czy ty jesteś dobrympartyjniakiem.Bo ty coś ostatnio." Dałem mu wtedy w pysk.Ocierałkrew z warg, milczał.Człowiek z wężem przestał mówić.Zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie.- Czego się pan śmieje, do cholery? - zapytał znajomy pijaka.- Bo wiem - powiedział niski mężczyzna z wężem --wiem, że wszystkichtakich facetów kiedyś tak zobaczę jak i jego.Gość partyjny, który155nie idzie tam, gdzie jego partia, musi zamienić się w takiego jakon.Lecisz pan już?- Tak - powiedział znajomy pijanego.- Co tu będę stał? I tak mu wniczym nie pomożemy.Szli ulicą.Zakurzone drzewa wyglądały żałośnie i brzydko.Na roguchudy mężczyzna w brudnym kitlu sprzedawał lody - tłoczyła się przynim gromadka dzieci; rozpuszczone lody spływały im po palcach.Piszczały trzymając w wyciągniętych rękach drobne pieniądze.- Czy pan go na pewno znał? - zapytał znajomy pijanego ze "Schronu uMarynarza".- Mnie się zdaje, że pan buja.To niemożliwe, żebyśmy gowszyscy znali.Człowiek z wężem przystanął.Patrzył na tamtego.Tamten powiedział:- Dopiero teraz widzę, że pan ma strasznie porozbijaną twarz.Czypana bili kiedyś?- Bili.- Dawno?- Mnie się zdaje, że to było wczoraj - powiedział człowiek z wężem.- Ja to jeszcze czuję, jak całkiem świeże.Ale naprawdę to byłodwadzieścia lat temu.I też był trzydziesty kwiecień.I też było takstrasznie gorąco, nie można było oddychać.Milczeli patrząc na siebie.Przejeżdżały tramwaje i cię-żarówki,szybko przechodzili ludzie.Znajomy pijanego zapytał zrozdrażnieniem:- Więc znał go pan czy nie?Człowiek z wężem podniósł głowę i spojrzał na niebo.Było puste,jasne i ślepe; przypominało oczy umarłego.- Znałem wielu ludzi - rzekł.Ruszyli dalej.Znajomy pijanego z baru "Schron u Marynarza" naBrzeskiej gwizdał, niski mężczyzna szedł w milczeniu i poruszałnerwowo olbrzymimi szczękami.W pewnym momencie przystanął.- Zapomniałem, cholera - rzekł patrząc niespokojnie na tamtego.-Muszę się wrócić: kobita mi kazała, żebym zaszedł do teściowej.To wtamtej stronie.- W porządku - rzekł tamten.- Zaczekałbym na pana, ale też nie mamczasu.Cześć - prztyknął palcem w cyklistówkę i odszedł.Kiedy zniknął już za rogiem, niski mężczyzna zawrócił w stronępijanego.Pochylił się nad nim i z wysiłkiem wciągnął go na siebie:pijany leciał mu przez ręce jak bezwładny wór.Niski mężczyznaprowadził go i mówił z żalem:- Dlaczego się uchlałeś? Dlaczego się uchlałeś w samo południe?1955Lombard złudzeńW naszym mieście jest wiele pięknych ulic i placów.Napisano o nichwiele pięknych wierszy, poematów, piosenek i książek; tak wiele, żezbytecznym już jest rozwodzić się nad urodą miasta.Jest tu jednakpewna taka ulica, że gdybyś szedł nią nie wiadomo jak spodlony, jejpiękno i wdzięk każą ci trzymać łeb do góry; kiedy patrzysz na tewszystkie piękne, dziwne i małe domy, przychodzi ci do głowyniedorzeczna myśl, że powinni tu mieszkać sami dobrzy i szczęśliwiludzie.Doprawdy, człowiek ma czasem ochotę przejść tą ulicą nakolanach.Na samym końcu owej ulicy, w kamieniczce ozdobionej156pięknymi, brązowymi smokami, mieści się kawiarnia, o której wiedzątylko wtajemniczeni, co w praktyce oczy-wiście oznacza, że wie oniej połowa miasta.Przychodzą tu jednak tylko ci, którzy mają dotego nie pisane jakby, lecz ściśle przestrzegane prawo; ci, którzycoś zrobili.W tej kawiarni, przy jednym z misternie wykonanych stolików,siedział pewien młody pisarz z dziewczyną.Dziewczyna była bardzomłoda: miała śmieszną twarzyczkę dziecka, w której dziwiły czarne,poważne oczy.Miała na sobie jasną sukienkę w kratę, gdyż było tolato; nogi jej były długie, szczupłe i opalone; na te nogi zerkałjuż od pewnego czasu pewien staruszek z metafizyczną bródką siedzącyprzy oknie.Obserwacja jej nóg do tego stopnia zaabsorbowała jegowyobraznię, iż zupełnie za-pomniał, że na jutro ma ukończyć miłosnywiersz do jednego z poczytnych tygodników.W pewnym momenciestaruszek ocknął się, oblizał wargi i pochylił się nad kartkąpapieru; zrozumiawszy zaś po jakimś czasie, że nie jest to jużopowieść o szukaniu stonki, której pisanie ukończył byłprzedwczoraj, począł układać gorące strofy.Pisarz i dziewczynamilczeli; przed kilkoma minutami ukończyli właśnie rozmowę, któraoszołomiła i ją, i jego; tak zawsze bywa, kiedy ludzie wyznają sobienad wyraz dobre i szczęśliwe rzeczy.Oboje bali się teraz pierwszegosłowa; rzucali na siebie krótkie spojrzenia; młody pisarz od czasudo czasu chrząkał, wiedząc jednocześnie, że chrząkanie jest rzecząidiotyczną i nie dającą absolutnie żadnych perspektyw.Wreszcie -zdławiwszy w sobie z najwyższym trudem olbrzymie ilościniepotrzebnych słów - zapytał:- Nie wierzysz mi?Dziewczyna potrząsnęła głową.- To nie tak - powiedziała.- Wierzę ci, lecz trudno mi uwierzyć wto, co mówisz.To tak niespodziewanie.Nawet nie potrafię ciwytłumaczyć.- Nie tłumacz mi - szepnął gorąco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]