[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Są ludzie, którym się nic nigdy nie wiedzie pisał w jednej ze swoich ramotek którychwszelkiego rodzaju nieszczęścia na wszystkich drogach ścigają; którzy nieprzyjemne wypadkii przypadki za zwykłą, za powszechną uważają kolej; którzy jednego nie uczynią kroku, żebyim jakie licho drogi nie zaszło.Do tych ludzi i ja mam honor należeć.Na pół gorzkie, na pół humorystyczne słowa Wilkońskiego miały pełne pokrycie w rze-czywistości.Znakomity ramociarz, prześladowany przez długie lata przez lichwiarzy i komornikówstołecznych, stał się pózniej ofiarą prześladowania szpiclów paskiewiczowskich.Najpierwodsiedział dłuższy czas w Cytadeli warszawskiej, pózniej w twierdzy w Zamościu, gdy zaś gouwolniono i gdy ponownie przystąpił do pracy literackiej, otrzymał rozkaz natychmiastowegoopuszczenia Królestwa.Uciekł wtedy w strony rodzinne, ale i tam dosięgła go nikczemnaplotka warszawska, zatruwając mu ostatnie chwile życia, które zakończył w kilkanaście mie-sięcy po opuszczeniu stolicy.Drukując zbiorowe wydanie swoich ramotek Wilkoński umieścił na nim jako motto gorzkiczterowiersz:,,W uśmiechu każdym zaparłem siebie, zaparłem gorycz, com ją wciąż pił, raz tylkojeden na moim niebie promyk radości jasno się lśnił.Bolesne słowa humorysty były, niestety, wiernym odbiciem jego kolei życiowych.80WSPOMNIENIE SZKOLNE Co się dzieje w szkole, nie powiadaj, choćby cię smażono w smole!.Nie wiem, czydzieci i teraz podobnej trzymają się zasady, ale za lat mojego pędractwa w wielkim mieliśmyposzanowaniu owe głębokiej myśli wyrazy, i zaprawdę tego, co tu dzisiaj z całą otwartościąopowiem, przed dwudziestu laty za wszystkie skarby świata nie byłbym wyjawił.Byłem dopiero w klasie trzeciej, oddziale pierwszym, gdy przybył z Gietyngi (nie pamię-tam czy doktor filozofii, czy nie doktor mieliśmy ich bowiem czterech pomiędzy naszymiprofesorami) pan Berendt i objął katedrę literatury niemieckiej w gimnazjum poznańskim.Mąż ten, pełen nauki i nieco zgarbionej postaci, nosił frak, spodnie, kamizelkę i chustę czar-nego koloru, a u kamaszy sięgających po kolana było na każdej nodze siedm dużych stalo-wych guzików; mówię wyraznie: siedm, bom je nieraz rachował przemyśliwając, jakim by tosposobem kilka oberżnąć zdawało mi się, że taka sprawka mogłaby sławę moją figlarną nazawsze utrwalić:O! ty, co bujasz wesoło po jasnej niebios przestrzeni,A z pełnego chluby czoła pasmo rozwijasz promieni,Serce cię moje chwytało.Wysoka chwało!81Co za tryumf?!.gdybym był zdołał chociaż jeden guzik w obliczu całej klasy od niena-wistnych nam kamaszów odłączyć.Już nawet skradałem się raz ku katedrze, ale obejrzał sięczujnego ucha profesor i znikła wielkiego czynu sposobność.Lecz wracam do głównego mej powieści celu; siódmego stycznia, nazajutrz po TrzechKrólach, przybiegłem rychło do zakrystii, pragnąc służyć do mszy studenckiej a lubo niebardzom dobrze w ministranturze odpowiadał i tylko końcówki: per Dominum Deum no-strum, sanctae głośno wymawiałem jednakże natomiast potężnym dzwonkiem słynnie ma-chać potrafiłem.Patrzę, aż tu już pięciu kandydatów do tego zaszczytu kłóci się o pierwszeństwo.Jakoś siępogodzili i zaczęła się rozmowa o studenckiej biedzie. Rozumiesz ty, co ten Berendt szwargocze? Die erste Abteilung der deutschen Literatur,ruhig! Ruhig i zawsze ruhig zupełnie jak gdyby kto szczotką po uszach drapał. Mój Boże! Ksiądz Przybylski jak krzyknął: hajdamaku! , na całą godzinę było cicho ichociaż często dał żelaznych karmelków25, milej przecież bywało. Wiesz co, Kaulfuss to wcale dobrze uczy. Ale jaki on też uczony! Kaulfuss i Cassius należą podobno do najlepszych filologów. Albo to nasz poczciwy Buchowski nie tęgi matematyk? Pewno, że i on bardzo dobrze uczy wiesz, ja Buchowskiego tak kocham jak mego wła-snego ojca. Lecz kto z was Berendta zrozumie? Zabawnie: on ma nas czegoś nauczyć, a my jego ję-zyka nie rozumiemy; żeby on to po polsku mówił: ,,Pierwszy oddział literatury niemieckiejpoczyna się. Ej, gadasz, on nas pierwej powinien nauczyć gramatyki, wokabuł, a potem dopiero roz-prawiać o literaturze.Słuchaj, Auguście, zróbmy mu dzisiaj figla: jak on zacznie: ruhig , tomy się odezwijmy: ,,stille , tylko tak, aby żadnego nie spostrzegł, i można by wywoskowaćławki i puścić piszczonego, ty wiesz?. Dobrze, dobrze, wiem masz wosk? Albo go tu mało w zakrystii, tylko poprośmy Walentego. Mój kochany Walenty, dajcie dajcie mnie i mnie.Jakoż w krótkiej chwili powolny zakrystian dał każdemu z nas po odrobince żółtego wo-sku.Poważnie ozwały się organy, miły śpiew chóralny rozległ się po świątyni pańskiej i w tymtak znakomicie pysznym przybytku Boga we farze poznańskiej siedmset z górą uczniówmodliło się w pokorze do Pana nad Pany, aby im dał zdrowie, naukę, bo jazń boską, przyjazńludzką, aby ich rodziców od złego chronił, nauczycielom troski i znoje nagrodził.Byłem i jawpośród modlących się, zapomniałem o Berendcie myśl pozbyła się swawoli, pobożniepatrzyłem się na obrządek mszy świętej i dopiero gdyśmy parami w bramę szkolną wchodzili,szepnął mi Stasio: Czy masz wosk? Mam , odrzekłem i żądza pustoty przebiegła żyłymoje.Od 8-ej do 9-tej był język polski; poprzednik kochanego i wielce zacnego Królikowskiegoodczytywał nam pięknym głosem wzorowe utwory Karpińskiego; słuchaliśmy z wdzięczno-ścią, bo ksiądz Antosiewicz obrał tak lube obrazy dla serc naszych młodzieńczych, czyniłobjaśnienia, porównania z innymi pisarzami, i szybko, mile, na skrzydłach, króciuchna ubie-25Był to przez rektora szkół poznańskich, przez księdza Przybylskiego, wymierzany rodzaj kary osobliwszej.Wklasie czy na ulicy, kiedy chłopca na gorącym swawoli pochwycił uczynku, zwykł był mawiać: Dostałem świe-że leslowskie z Warszawy karmelki i serdecznie kluczem, który zawsze przy sobie nosił, nastukał się po pal-cach chłopczyka.Bolało to pamiętam bardzo.Panie świeć nad jego poczciwą duszą! Miał on ksiądz nader groznąminę: marszcząc czoło, jeżył czuprynę, fukał dawał karmelki,aż czasem łapetka spuchła, a przecież my go zcałej duszy z całego serca kochali, i wiedzieliśmy dobrze,że go kochamy.82gła godzina.Gorliwy w służbie stary pedel Schal zmianę godzin dzwonkiem ogłosił; wyto-czył się poważnie szanowny ksiądz Antosiewicz, a miejsce jego zajął profesor Berendt.Pora-chowałem u prawej nogi guziki, było ich jak dawniej nie mniej, nie więcej jak siedm; rachujęu lewej: nie dowierzam oczu moim! O radości! sześć tylko.Prawił tymczasem pan Berendto Wielandzie, myśmy wosk z kieszonek wydobyli. Ruhig! Stille! ozwało się po różnych klasy stronach kilka piskliwych głosików. Was ist das?Harmonia woskowa zagrała. Du ungezogener Bube! schwycił mnie za kołnierz granatowego spencerka i silnie zadrzwi wyrzucił.Zwieże powietrze owiało mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]