[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I co teraz robić? Ale może to idobrze - zwrócił się do Kesana.- Może to i dobrze, że te parszywce nie nauczą się latać?Nasze kobiety i dzieci powinny już być w połowie drogi doGórskich Dziur.Teraz kolej na nas, przyjaciele, i jeżeli szczę-ście nam dopisze, wymkniemy się niepostrzeżenie, choćszwendanie się tych małych grup w naszym sąsiedztwie za-czyna mnie już denerwować.Szkoda też tych ludzi, których tepomioty mają u siebie w niewoli.Nie udało mi się ich wydo-być.Tak - westchnął.- Nie ma na co czekać - wstał raptow-nie i spojrzał na nich.- Rohan, zawołaj Lukana - polecił.- Nic tu po nas.Zanimte parszywce się zorientują, będziemy już daleko!Rohan szedł właśnie do drzwi, by wykonać polecenie, kiedy260te otworzyły się ukazując barczystą postać dowódcy oddzia-łów desantowych, wsławionych w walkach z Ratownikami.Lukan stał chwilę patrząc na Rohana, potem ruszył do vonSadova, mówiąc po drodze:- Mamy gości! Tutaj, w środku.Tylko trzech, lecz na ze-wnątrz jest ich chyba dwustu albo więcej!Sadov spojrzał na niego uważnie.- Gości? Lukan, co ty pieprzysz? Jakich gości?- Zgadnij - Lukan stanął przy stole i wziął z dużego pudłapapierosa.Potem podszedł do kominka i przypalił go od ma-łej szczapy drewna.- Gadaj, Lukan, bo nie czas na zgadywanki.Jakaś nowagrupa? Szczuroloty?- Ten śmierdzący Rumiz i dwóch zbójów czekają na war-towni!- Co takiego? - zdziwił się Kesan.- A tych dwustu, czy iluś tam? - spytał szybko Sadov.Lukan zaciągnął się papierosem.- Otoczyli cały bunkier tak dokładnie, że ja z moimiludzmi nie zrobiłbym tego lepiej!- Ale o co im, do diabła, chodzi? - zastanowił się von Sa-dov, zapalając papierosa.- Nie wiem - Lukan wzruszył ramionami. Rumiz mówi,że chce gadać tylko z tobą.- Czuję smród - mruknął von Sadov, podchodząc do pan-cernej szafy.Wyjął z niej duży pistolet i sprawdzając magazy-nek, wsunął do olstra pod lewą pachą.Potem odwrócił się do261Lukana i powiedział: - Jest nas pięćdziesięciu.Powiesz lu-dziom, żeby się tak kręcili, aby wyglądało, że jest nas tu stałaliczba, jak zawsze.Gdy to zrobisz i wprowadzisz te pomiotytutaj, wszyscy niech obstawią zewnętrzne wejścia i pilnują ichjak oka w głowie! Teraz idz!Lukan mruknął coś pod nosem i wyszedł.- Uzgadnialiśmy właśnie, że miałeś wyruszyć w drogę doUto-Khala jutro z rana - zwrócił się von Sadov do Kesana idodał ciszej: - Czuję smród.Nie minęło dziesięć minut, kiedy drzwi otworzyły się, a wnich stanął Lukan, za nim Rumiz i dwóch jego asystentów.Von Sadov siedział w swoim fotelu, ale widząc wchodzą-cych zerwał się natychmiast i wykrzyknął z entuzjazmem: -Rumiz! Co za niespodzianka! Witam! Czemu zawdzięczam tęwizytę? Chodzcie, chodzcie i siadajcie - wskazał pięć fotelinaprzeciwko.- Rozmawialiśmy właśnie z Kesanem o jegojutrzejszym wyjezdzie do was.Tak.Więc co cię tu sprowa-dza?Rumiz poprawił białą pelerynę i usiadł w fotelu.Tychdwóch z asysty stanęło za nim.Lukan podszedł do von Sa-dova i stanął obok.Szczurolot patrzył na niego długo, potem syknął:- Plany się zmieniły, Sadov!- Tak? Plany, Rumiz, czy reguły gry?- Plany.Na razie tylko to.262- Mówisz tak, jakbyś za chwilę chciał zmienić i reguły.Oco chodzi?- Dlaczego wyprawiłeś większość swoich ludzi drogą lą-dową do Górskich Dziur, skoro mieliście lecieć statkami?- A co ciebie to obchodzi? - zapytał Sadov.- A w ogóle kto cię upoważnił do zadawania takich py-tań? - natarł nagle.- Uto-Khal? Czy tylko po to przybyłeś tu zbandą uzbrojonych zbójów?!- Nie ma Uto-Khala! - Rumiz podniósł głos.- Nie ma!Von Sadov wymienił szybkie spojrzenie z Lukanem.- Teraz ja jestem na jego miejscu! - ciągnął szczurolot,prostując się dumnie.- I dlatego przybyłem, aby ci oznajmić,Sadov, że to, co uzgadnialiście z Uto-Khalem jest nieaktual-ne! Na naradzie tak zadecydowaliśmy.- To znaczy, że zrywacie rozejm? Tak mam to rozumieć?- von Sadov spojrzał na niego groznie.- Nie - Rumiz spuścił nagle z tonu.- Ale koniec z tympieprzonym przeszkoleniem! Uto mógł wam, ludziom, wie-rzyć, ja natomiast nie ufałem nigdy!Von Sadov milczał.Bawił się małym wisiorkiem na szyi.- A co z Uto? - zapytał obojętnym tonem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]