[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, siostro, siostro.Chwiać się w wierzchołku lipowym, w kole rodzinnym gęstych rózg, które z miłością zra-stają się jedne z drugimi.Najwcześniej witać, najpózniej żegnać święte promienie i na ichręku bez przeszkody wstępować między obłoki wolne jak wiatr, nigdy do siebie wzajem nie-23podobne i wieczne.Mgłami nocnymi okrywać się jak szatą, którą wśród rozkoszy i pieszczotz daleka nadchodzący poranek cicho zdejmuje.Gdy styczniowy wicher niby tabory zbójec-kich wojsk uderzy w lasy, przywdziewać osędziały pancerz z lodu.Tęsknić do błogosławio-nych deszczów w spiekocie, a do niej w dzień pełen ciemności wylęgłej w duszy chmur.Uczuwać, jak obok blisko przepływają wody podniebne, gdy ciche błonia lazuru spustoszynawałnica, i dygotać z wielkiej bojażni, skoro z kłębów burzy runą na ziemię kamienie gradu.Zanosić się od wzruszeń sekretnych na widok białego księżyca, kiedy niespodziewanie obja-śni światło swoje wstępując na wysokość spomiędzy nocnych obłoków.Ku pustyniom niebawydzierać się z prochu tej ziemi i nawzajem przez niebo być wiekuiście objętym.Sprzymie-rzać się z nim, które jest najbardziej podobne do ducha ludzkiego, a jednak inne o nieskoń-czoność, przybliżać się do czegoś, co jest bez początku i bez końca, do cudu nieomylnegoświatła i tajemnicy ciemności, towarzyszki przeszłych i przyszłych dni.Być uwolnionym nazawsze od istoty ziemskiego szczęścia i cierpienia, od widoku przemocy i dreszczów trwogi,od uczuwania w sobie dzikich żądz i nikczemnego dosytu.SIOSTRASerce pańskie prosi o modlitwę, a myśli nisko błądzą.MAODZIENIECWczoraj byłem tu w nocy po burzy.Nie zauważyła siostra, żem wyszedł.Co chwila trza-skał jeszcze piorun i ziemia pod nim drżała jak łono dziewicze pierwszy raz wydane wszech-mocy miłosnej.Kasztany nasiąkły deszczem, a kwiaty ich przerazliwym ogniem błyskawic.Za każdym strzałem, gdy rozstępowały się czarne niebiosa ukazując morze ogniste, widaćbyło wszystkie drzewa kasztanowe i wszystkie ich kwiaty wylękłe.Zdawało się, że na te ko-nary i liście w owej chwili dopiero zstąpiły z niebios kwiaty niby płomienne języki.Kiedywszedłem pod sklepienia szerokiej ulicy, spadały na mnie od chwili do chwili nagłe gromadykropel jak wybuchy łez wieczności, łez wszystkich nocy i dni od początku świata, zalewałymi twarz, wyciągnięte ręce, wzniesione oczy.Drzewa wtedy wzdychały z ciemności ku mniei ku niebu.Czułem głęboki ból czy głębokie szczęście, ale nie moje własne, nie ułomne, nieludzkie, lecz kwiatowe, listne, drzewne.Jak gdyby niewidzialny dajmonion unosił się dokołamej głowy i strącał na moje czoło krople wody żywej, stwarzającej przemienienie.Wracałem na salę po ciemku.Była już pózna noc.W korytarzach wstrętny zaduch, otwartedrzwi do sal były czeluściami pełnymi łkań i westchnień.Przy świetle lampki gdzieś w końcubłyszczącej widziałem kubły z watą i gazą oderwaną z ran, które zostawili znużeni posługa-cze.SIOSTRA%7łal mi pana.MAODZIENIECTego nie trzeba mówić nikomu! Ja lękam się czyjejkolwiek litości jak choroby zakaznej.Tępiłem w sobie z dawna tkliwą litość, a teraz w czwórnasób pracuję, żeby się zsychać wgłębi jak ścięte drzewo, żeby wszystkie wzruszenia z zewnątrz, od ludzi wychodzące mo-rem wygubić.Wyglądam, kiedy w mej duszy wszystka głucha męczarnia zgaśnie niby ogni-sko wśród dziewiczego lasu, zadeptane nogami, zalane przez niewiadomą mi przyszłą ulewę;24kiedy nareszcie przestanę zwodzić walkę na całe bary, na całe piersi i wszystko serce, walkęJakuba z Aniołem.Wtedy dopiero zbudzi się z martwych własne moje serce.Przeminą grube ciemności iwzejdzie pierwszy nów! Nie ukaże się wówczas nic już takiego na ziemi, co by mię mogłoprzerazić.Nieszczęsny duch, który błądził po wyniosłych pagórkach, nie będzie już leżałbezwładny jak dzika sarna ze skręconym karkiem i nogami złamanymi w zuchwałych sko-kach, umierając w samotności, w uporze wiecznym, w głębi milczenia wystygłych gór, nadotchłanią.SIOSTRAZłe marzenie jest taką samą tyranią i rozpustą duszy jak handel ludzmi albo bicie dzieciprzez dorosłych i silnych.MAODZIENIECBicie dzieci przez dorosłych i silnych.Tak! tak! Opowiem.Największą katuszę sprawia nie ciężar jarzma, lecz widok, jak je ktoś dzwiga.Ten widokw sobie zniszczyć, ten widok, który zatruł sobą żyły i kości, napełnił piersi i czaszkę, stał sięczymś nieodłącznym jak chore płuca i przemienił się w serce.Cóż jest noszenie jarzma?Chrystus niósł na barkach krzyż swój mówiąc: Nie nade mną płaczcie, lecz nad sobą i naddziećmi waszymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]