[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Trzymałam trochę zapasowych ubrań, ponieważ lego rodzaju wypadki zdarzały się dość często w mojej klasie.Dotąd nie wspomniałam jej o tym, nie chcąc przestraszyć jej zbytnią poufa­łością.Chciałam jednak, aby wiedziała, że w tym miejscu podobne rzeczy są tolerowane.Przekręciła kciuk w ustach i odwróciła się, żeby popatrzeć na Antona.Pozostałam przy niej aż do końca zajęć.Po wyjściu dzieci razem z Anionem posprzątaliśmy klasę w milczeniu.Żadne z nas nie wspomniało o tym, co się wydarzyło.Prawie w ogóle się nie odzywaliśmy.Z pewnością nie był to nasz najlepszy dzień.Po powrocie do domu obmyłam sobie ranę po ołówku i zało­żyłam opatrunek.Potem położyłam się na łóżku i rozpłakałam.4Życie w mojej klasie stanowiło ciągłą walkę i nic na to nie mogłam poradzić.Zmagałam się nie tylko z dziećmi, ale także z samą sobą.Aby podołać codziennej pracy z łymi malcami, trzymałam w karbach własne emocje, ponieważ doszłam do wniosku, że kiedy tego nie robię, poddaję się rozczarowaniu i zniechęceniu, które nie pozwalają mi pracować efektywnie.Tak więc każdego dnia wypę­dzałam w kąty moje własne obawy.Metoda ta pomagała, lecz od czasu do czasu pojawiało się dziecko, które potrafiło zburzyć moje barykady.Wtedy spadała na mnie lawina niepewności i obaw, które tak starannie wcześniej ignorowałam, wtedy też ogarniało mnie poczucie porażki.Ogólnie rzecz biorąc, byłam marzycielką.Gdzieś za trudnymi do przewidzenia wybrykami dzieci i moją własną słabością, za zniechę­ceniem i wątpliwościami unosiło się marzenie, które, muszę przy­znać, rzadko kiedy mogło się spełnić; marzyłam, że coś może się zmienić.Będąc marzycielką, nie poddawałam się łatwo.Tak było i tym razem.Moje łzy szybko wyschły i niebawem zasnęłam.Później usadowiłam się wygodnie z kanapką z tuńczy­kiem, by obejrzeć Star Trek.Nigdy nie oglądałam dużo telewizji, dlatego nie widziałam tego serialu, kiedy prezentowano go po raz pierwszy.Teraz jednak, po latach, pojawił się ponownie w lokalnej stacji, codziennie o szóstej po południu.Na początku roku szkolnego, kiedy praca w klasie nie układała się zbyt dobrze, a poziom mojego rozczarowania był dość wysoki, zaczęłam oglądać kolejne odcinki w czasie kolacji i z czasem stało się to moim rytuałem.Film dzielił mój dzień na czas pracy i czas odpoczynku; oglądając go, zapomi­nałam o wszystkich problemach i frustracjach, jakie towarzyszyły mi w szkole.Cudownie pozbawiony wszelkich emocji pan Spock speł­niał rolę wieczornego martini.Tak więc zdążyłam się już pozbierać, zanim Chad wrócił o siód­mej.Spotykaliśmy się od osiemnastu miesięcy.Początkowo stano­wiliśmy typową parę: częste wypady do restauracji, do kina, na tańce, obojętne rozmowy.Jednak żadnemu z nas nie odpowiadał taki zwią­zek, dlatego zawarliśmy ciepłe, wygodne przymierze.Chad był młodszym partnerem w firmie prawniczej w centrum miasta i prze­ważnie pracował jako wyznaczony przez sąd adwokat włóczęgów i nieudaczników, którzy znaleźli się w więzieniu.Z tego powodu nie mógł się pochwalić imponującą liczbą wygranych spraw.Tak więc często wieczorami pogrążaliśmy się w rozmowach pełnych współ­czucia dla moich dzieci i jego klientów.Raz czy dwa wspomnieliśmy o małżeństwie, ale na tym się skończyło.Oboje stanowiliśmy typ w miarę towarzyskiego samotnika, dlatego nie szukaliśmy niczego więcej.Kiedy przyszedł Chad z półkilogramową porcją karmelowo-czekoladowych lodów, opowiedziałam mu o Sheili.Stwierdziłam, że trafiła kosa na kamień.Wyjaśniłam, że dziecko jest bardzo dzikie i chyba nie uda mi się go ujarzmić.Przyznałam się, że lepiej będzie, jeśli szybko znajdą dla niej miejsce w szpitalu.Chad roześmiał się tylko i zasugerował, żebym zadzwoniła do jej poprzedniej nauczycielki.Po lodowej orgii, z pełnym brzuchem i bardziej przyjaźnie nastawiona do świata, sięgnęłam po książkę telefoniczną i odszukałam panią Barthuly.- O Boże - odezwała się pani Barthuly, kiedy przedstawiłam się i powiedziałam, po co dzwonię.- Myślałam, że zamknęli ją na dobre.Wyjaśniłam, że w szpitalu nie mieli wolnego miejsca, i zapyta­łam, co robiła z Sheilą, kiedy miała ją w swojej klasie.Zanim cokolwiek odpowiedziała, usłyszałam cichuteńkie westchnienie, wyraźną oznakę porażki.- Nigdy wcześniej nie spotkałam podobnego dziecka.Całko­wicie destruktywne zachowanie.Niszczyła coś za każdym razem, gdy tylko spuściłam ją z oczu.Swoje prace, prace innych dzieci, gazetki ścienne, wystawy, wszystko.Kiedyś wzięła kurtki innych dzieci i wpakowała wszystkie do muszli klozetowych w dziewczęcej ubikacji.Zalała całą piwnicę.- Westchnęła.- Próbowałam wszyst­kiego, by ją powstrzymać.Zawsze niszczyła swoją pracę, zanim zdążyłam choćby na nią spojrzeć.Dawałam jej laminowane arkusze, żeby nie mogła ich podrzeć.I wie pani, co zrobiła? Wsadziła je do klimatyzacji i zablokowała całe urządzenie.Panował wtedy taki upał, a my przez trzy dni nie mieliśmy klimatyzacji.Pani Barthuly opisywała kolejne wydarzenia.Początkowo mó­wiła bardzo szybko, jakby nigdy dotąd nie miała okazji opowiedzieć o katastrofie, jaka nawiedziła jej klasę w pierwszych trzech miesią­cach roku szkolnego.Z czasem jednak jej głos stawał się coraz bardziej znużony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl