[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po ulicach dużo ludzi, nie stoi, nie idzie drobne gromadkiciągle zbierają się i rozchodzą.Poznać oczekiwanie, ale oczekiwanie czegoś ciekawego, a nieprzykrego wcale.Każdy stąpa, jakby bał się kogo spłoszyć, każdy mówi cichym głosem,jakby nie chciał obudzić, każdy się uśmiecha, a marsa stawia.Jakiś duch sercem tylkoodgadnięty przebiega, dotyka, porywa, wznosi w niebo nadziei.Ach, nie umrze, niedoznawszy największego szczęścia ten, którego owionął, choćby tylko na chwilkę, tenupajający, rozkoszny, podwajający każde uderzenie tętna, ten pierwszy podmuch wolności wolności! Oswobodzenia! Pierwszy połysk światła słonecznego, co wpadnie przez wyłom dopodziemnego więzienia.Ileż to lat upłynęło, ile marzeń spełzło jak mgła poranna, ileżrzeczywistości wyśliznęło się jakby z dłoni, a jednak owa chwila w Przemyślu, wyrazniewybita w pamięci, przemknie się jeszcze czasem jak błyskawica po duszy mojej z całymswym urokiem wiary i nadziei.Chcieliśmy dowiedzieć się czegoś więcej.%7łydzi wszystko wiedzą.Idziemy więc doRubina, znajomego kupca.Ciemno było w korytarzu, gdzieśmy z nim rozpoczęli naszebadanie.Ale on cedzi przez zęby odpowiedzi swoje, wtem nagle chwyta mego wuja podramię ten nadstawia ucha.a %7łyd pociągnąwszy rękaw zapytał: A gdzie Pan to suknokupował? Mam świeży towar co osobliwszego! Niechże cię piorun trzaśnie i z twoimtowarem pomyśleliśmy sobie i wyszliśmy czym prędzej.%7łyd zawsze %7łydem.Pieniądz jegogwiazdą przewodnią i nie ma się czego dziwić, pieniądz tylko dzwignąć go może nastanowisko mniej wystawione na wzgardę powszechną.Roku 1809 w Galicji, a zwłaszcza we Lwowie, zapał %7łydów w naszej sprawie byłogromny.W 1812-tym w Litwie, a potem i Księstwie %7łydzi stali się naszymi głównyminieprzyjacielami.Teraz wątpię, aby byli przychylni jakiej bądz zmianie w Galicji.Ubodzywprawdzie płacą czasem więcej podatku, niż mają majątku, ale ogólnie biorąc, cały handel icała administracja kraju w ich ręku.Chłop bez %7łyda żyć nie może.Szlachcic go potrzebujejako pośrednika w interesach z urzędnikami.Urzędnik tak cywilny, jak i wojskowy z90żydowskich tylko rąk chce przyjmować kubany, a kubanów chciwy.Wielka przyszłość czeka%7łydów.Duch żydowszczyzny ogarnął świat cały.Pieniądz stał się wszystkim.Ale kiedy onjest dla %7łyda sam przez się szczęściem, dla świata jest tylko środkiem do osiągnięcia tychwszystkich materialnych rozkoszy za granicą, bez których nikt żyć nie chce.We Francjinawet, owej Francji rycerskiej, gdzie uczucie wbrew częstokroć rozsądku^ rozwijałoczęstokroć potęgę swoją do najszczytniejszych krańców fantazji, gdzie człowiek władząducha ulatniał się, oddzielał się od siebie samego i wznosił się czystym tylko instynktem kunieśmiertelności, tak jak się wznosi motyl do stref słonecznych, kiedy jeszcze jegopoczwarka, kołysząc się gdzie u kwiatu, świadczy o jego pobycie na ziemi, w owej Francjiznika poezja wszędzie i ze wszystkiego.Piśmiennictwo francuskie czuć rzemiosłem.Każdyteraz pisać będzie przeciw natchnieniu, przeciw przekonaniu, jeżeli tylko może wielepieniędzy zyskać.Kto na zawadzie, nieprzyjaciel żadna świętość cnoty i zasługi nie zasłoni,jeżeli nie własna siła.Po sercach, po głowach w górę! w górę! pnie się tłum zimny, chciwy inie żyjący tylko w obecnej chwili.%7łydzi wszędzie.%7łydzi w Paryżu, w Rzymie, w Londynie iw Przemyślu, skąd w nocy, o świetle księżyca i w majowej pogodzie, tysiąc ośmsetdziewiątego, ruszyliśmy w dalszą drogę do Nienadowej, do brata pana Wojciecha, panaAntoniego Dembińskiego, byłego oficera z Kościuszkowskich czasów.W Nienadowej, majętności ojca mojej matki, mieszkali niegdyś rodzice moi.Tam pamięćmoja błądzi w mgłach dzieciństwa.Nie było już wprawdzie murowanego mostu przed bramąna szuwarem zarośniętej fosie nie było na środku dziedzińca kompasu, który mi się niegdyśzdawał spoczywać na ogromnej kolumnie nie było wkoło niego ostrzyżonego agrestu, aniteż w grabowym szpalerze kamiennego Kupidynka z urną pod pachą, którą zawszenapełnialiśmy gorliwie, ale był jeszcze dom duży, drewniany, o czterech kolumnach, o dwóchkurytarzach, z których jeden na lewo wiódł do biblioteki, drugi do oficyn i do sklepionegoskarbca, gdzie mieszkała panna Bełdowska, poczciwa staruszka, przyjacielska sługa.Ale co to was obchodzić może, moje dzieci, co obchodzić kogokolwiek, że niegdyś, gdzieśw Nienadowej tlało jakieś życie przez lat dziewięćdziesiąt spokojnym płomykiem, że zgasłojak nocna lampa bez śladu i odgłosu.Co to obchodzić może? A jednak wam opowiadam.Ach, więcej ja do siebie niż do was mówię.Przebaczcie egoizmowi, bo to tak miło, tak lubowpatrzeć się czasem w jaką gwiazdeczkę, co nam gdzieś z dalekiej przeszłości zdaje sięprzymrugiwać przyjaznie.Widzę jeszcze tę małą, poczciwą staruszkę, jak we mnie pieściładziecko, bawiła studenta, witała oficera, a zawsze ta sama, ani młodsza, ani starsza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]