[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przykro mi — wyszeptała.— Przykro mi, że się załamałam, ale ten strach był silniejszy ode mnie.— Dlaczego miałabyś się nie bać? Wszyscy się boimy.Tylko skończony głupiec nie boi się w takiej chwili jak ta.Nerwowo przełknęła ślinę.— Czy oni naprawdę zabili Rudetsky'ego i Fowlera? Skinąłem głową i zawahałem się.— Katherine, Paul też nie żyje.Gatt mi o tym powiedział.Westchnęła i oczy znów zaszły jej łzami, choć ani jedna nie potoczyła się po policzkach.— O mój Boże, biedny Paul! Chciał zbyt wiele i zbyt szybko.„Biedny Paul" — rzeczywiście! Nie miałem zamiaru jej mówić wszystkiego, czego dowiedziałem się o Halsteadzie, o drogach, którymi kroczył w tym szybkim zdobywaniu tego, czego tak pragnął.Nic by to nie pomogło, a tylko złamało ją jeszcze bardziej.Lepiej, żeby zapamiętała go takiego, jaki był wtedy, gdy pobierali się: młody, pełen entuzjazmu i ambicji.Wyjawienie jej całej prawdy byłoby zbędnym okrucieństwem.— Też mi przykro.Dotknęła z ufnością mojego ramienia.— Jemmy, czy mamy jakąś szansę, czy choćby cień szansy?Osobiście nie sądziłem, żebyśmy mieli większą szansę niż kulka śniegu w piekle.Spojrzawszy jednak na Katherine, powiedziałem pewnym głosem:— Zawsze jest nadzieja.Jej spojrzenie powędrowało poza mnie.— Fallon chyba tak nie uważa — stwierdziła cicho.Odwróciłem głowę, by popatrzeć na niego.Ciągle siedział na podłodze z wyciągniętymi nogami i wpatrywał się w czubki butów, pewnie ich nawet nie widząc.— On ma swoje własne problemy — powiedziałem, po czym wstałem i podszedłem do niego.Gdy zbliżałem się, podniósł na mnie wzrok.— Smith miał rację — powiedział cicho.— To moja wina, że znaleźliśmy się w takich tarapatach.— Miałeś inne sprawy na głowie.Wolno skinął głową.— Tak, byłem egoistą.Mogłem przecież spowodować deportację Gatta z Meksyku, wystarczyłoby mi na to wpływów.Ale zobojętniałem na wszystko.— Nie przypuszczam, by to mogło przeszkodzić Gattowi — próbowałem go pocieszyć.— I tak by tu wrócił, on też ma trochę znajomości, jeśli to, co mówił Pat Harris, jest prawdą.Nie sądzę, żeby udało ci się go powstrzymać.— Nie dbam o siebie — wyjaśnił Fallon ze skruchą.— Tak czy inaczej za trzy miesiące nie będę żył.Ale mieć na sumieniu tylu innych, to niewybaczalne.— Po tych słowach ponownie zamknął się w sobie, popadając w stan odrętwienia.Nie byłem w stanie mu pomóc, więc podniosłem się i dołączyłem do Smitha stojącego przy oknie.— Dzieje się coś?— Kilku z nich jest w tych barakach.— Ilu?— Trudno policzyć, może po pięciu, sześciu w każdym.— Sprawimy im niespodziankę — oznajmiłem pogodnie.— A gdzie jest Gatt?— Nie wiem.Nie mam nawet pojęcia, jak wygląda.Cholernie zabawne, no nie? — Wpatrywał się w baraki.— Jeżeli otworzą do nas ogień z tak bliska, to kule będą przechodziły przez te ściany jak przez kartonowe pudło.Odwróciłem głowę, spojrzałem na skrzynkę detonatora oraz prowadzące do niej druty i zastanawiałem się, ile ładunków wybuchowych rozmieścił Rudetsky w tych barakach i czy ich nie odnaleziono.Gdy byłem jeszcze chłopcem, zawsze rozczarowywały mnie przytłumione fajerwerki w noc Guy Fowkesa.Darowana nam godzina dobiegała końca.Mówiliśmy niewiele.Wszystko, co było do powiedzenia, zostało z nas wydarte w ciągu tych wybuchowych pierwszych pięciu minut, zdawaliśmy sobie więc sprawę, że dalsza, bezowocna dyskusja nie miała najmniejszego sensu.Usiadłem i by się czymś zająć, zacząłem z pomocą Katherine sprawdzać akwalung.Przypuszczalnie podświadomie spodziewałem się, że w końcu ulegniemy Gattowi i będę musiał ponownie zejść do cenote.Gdyby do tego doszło, aparatura powinna być sprawna, choćby ze względu na dobro potencjalnych zakładników w rękach Gatta.Ciszę gwałtownie przerwał szorstki głos Gatta spotęgowany przez megafon.Wydawało się, że miał z nim kłopoty, gdyż buczał, jak gdyby głośnik był przeciążony.— Wheale! Jesteś gotów do rozmowy?Skulony pobiegłem w stronę detonatora i ukląkłem przy nim, mając nadzieję, że moja odpowiedź okaże się dostatecznie przekonywająca.— Twoja godzina minęła, Wheale — zarechotał.— Będziesz łowił albo cię potnę na przynętę.— Słuchaj — szarpnął mnie Smith.— To samolot.Warkot był bardzo głośny.Nagle przeszedł w ryk, gdy samolot przeleciał nad nami.Desperacko przekręciłem rączkę detonatora o dziewięćdziesiąt stopni i wepchnąłem ją w dół.Barak aż zatrząsł się od siły eksplozji.Smith krzyknął z zachwytu, a ja podbiegłem do okna, by zobaczyć, co się stało.Jeden z baraków zniknął niemal całkowicie.Gdy już rozwiał się dym, okazało się, że zostały z niego tylko betonowe fundamenty.Białe postacie uciekały w popłochu z drugiego baraku, a Smith strzelał w ślad za nimi.Złapałem go za ramię:— Dosyć! Marnujesz naboje.Samolot ponownie przeleciał nad nami, chociaż nie zobaczyliśmy go.— Zastanawiam się, do kogo należy — powiedziałem.— Może do Gatta?Smith roześmiał się podekscytowany.— A może nie.Jezu, jaki daliśmy mu sygnał!Ze strony Gatta nie było żadnej reakcji.Jego donośny głos zamilkł w chwili wybuchu i miałem desperacką nadzieję, że udało mi się go wysłać do wszystkich diabłów.Rozdział 42To byłoby jednak zbyt piękne, żeby było prawdziwe.Przez następną godzinę panowała cisza, a potem rozpoczęła się wolna, lecz systematyczna kanonada.Kule przeszywały cienkie ściany baraku, odłupując wewnętrzną izolację, opuszczenie więc miejsca przy grubych, drewnianych belkach rozmieszczonych przez Rudetsky'ego było bardzo niebezpieczne.Główne zagrożenie stanowiły jednak nie bezpośrednie strzały, lecz rykoszety.Sądząc z tempa wystrzałów, wywnioskowałem, że zaangażowanych w to było trzech lub czterech ludzi.Z niepokojem zastanawiałem się, co robili pozostali.Było oczywiste, że Gatt żył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]