[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Martin obrócił się natychmiast.– Emilio? – spytał.I głośniej: – EMILIO!– Wielki Boże! – krzyknął pan Capelli.Emilio sunął w stronę lustra nie poruszając w ogóle nogami.Przyciągało go do siebie jak potężny magnes.– Emilio! – wrzasnął pan Capelli, starając się go pochwycić.Chłopiec szeroko rozrzucił ramiona i odchylił głowę, a jego śmiech był głośny i metaliczny niczym szczęk sekatora.W lustrze jego odbicie sunęło ku niemu równie niepowstrzymanie, było jednak w tej odbitej twarzy coś, co nie pasowało do oryginału.Coś innego, bledszego, o mniejszych oczach, jakby świńskiego, nie budzącego zaufania.Coś, co krzywiło się z afektacją, jak oblicze z dawno zapomnianego filmu.– Ramone! – ryknął Martin, i Ramone wyprysnął w skoku, chwytając ramię Emilia w tej samej chwili, gdy chłopiec zderzył się z powierzchnią lustra.Emilio wrzasnął – potworny, rozdzierający krzyk przeszył głowę Martina jak cios.Chłopiec zaczął szarpać się, gryźć i kopać, Ramone potrzebował całej swej siły, żeby go utrzymać.– Sukinsyn! – wrzeszczał Emilio.– Sukinsyn!– Emilio, co robisz? Emilio! – Pan Capelli zadrżał i spróbował złapać wymachującą rękę Emilia.Ten jednak ryknął do niego „sukinsyn!” i kopnął go, najpierw w brzuch, a potem między nogi.Pan Capelli zakrztusił się, sapnął i runął na podłogę.– Sukinsyn! Sukinsyn! Sukinsyn! – skrzeczał Emilio, rzucając się z boku na bok jak oszalałe zwierzę.Jego włosy fruwały wokół głowy.W powietrzu unosiły się drobinki śliny.– Martin! Nie dam rady go utrzymać! Martin! – krzyknął ochryple Ramone.Przez jedną rozpaczliwą chwilę wydawało się, że lustro wessie w swą jasno błyszczącą powierzchnię nie tylko Emilia, ale i Ramone.Wtedy jednak Martin złapał kołnierzyk Ramone i rozmyślnie upadł do tyłu, używając całej swojej wagi, by odciągnąć ich obu.Cała trójka upadła na biurko i zwaliła się na podłogę obok pana Capelli.Emilio uderzył głową o kant biurka – Martin usłyszał odgłos uderzenia – i leżał nieruchomo z policzkiem na podłodze, nagle bardzo blady.Oczy miał nadal otwarte, ale powieki trzepotały od wstrząsu.Magnetyczne działanie lustra ustało równie nagle, jak się pojawiło.– Madre mia – Ramone podniósł się na nogi przy wtórze skrzypienia podłogi.Martin pochwycił podkoszulek Emilia i przyciągnął chłopca do siebie.– Na zewnątrz, Ramone.Musimy wydostać go na zewnątrz.Pan Capelli klęczał, zanosząc się kaszlem, jakby zaraz miał się zadławić.Martin położył mu dłoń na ramieniu.– Panie Capelli? Wszystko w porządku? Muszę zabrać stąd Emilia.Gospodarz, nadal kaszląc, skinął potakująco głową.Ramone pomógł Martinowi podnieść Emilia i przenieść go do mieszkania Capellich.Chłopcu nie stało się nic poważnego.Po lewej stronie czoła miał szybko puchnący czerwony siniak, a jego oczy wciąż wędrowały bez celu, lecz zaczynał powoli odzyskiwać przytomność.– Boofuls – mamrotał.– Gdzie Boofuls?– Żadnego więcej Boofulsa – odparł Martin.– Boofuls odszedł na dobre.– I to zdecydowanie, jeśli ja mam tu coś do powiedzenia – warknął Ramone.Pani Capelli wyszła z tupotem z saloniku.– Co tam się dzieje? Cały ten hałas! Czy ktoś upadł? Gdzie jest Constantine? Emilio! Co ci się stało? Spójrzcie na jego głowę! Przez cały tydzień nic, tylko hałasy i kłopoty.Och, co za siniak! Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście jak dzieci! Ciągle łomoty! Czy nic nie umiecie zrobić w spokoju? A teraz potłukło się dziecko! Mój biedny Emilio! No dalej, wnieście go tutaj.– Nic mu nie będzie – uspokajał ją Martin.– Po prostu uderzył się o biurko, to wszystko.– Mój biedny chłopiec! Wy, mężczyźni, wszyscy jesteście tacy sami!Zostawiwszy Emilia pod opieką babci, Martin i Ramone wrócili na górę, by zobaczyć, jak mogą pomóc panu Capelli.Gospodarzowi udało się wstać, twarz miał jednak poszarzałą i musiał opierać się o ścianę, aby utrzymać się na nogach.– Spokojnie, panie Capelli, pomożemy panu zejść na dół – rzekł do niego Martin.Pan Capelli odkaszlnął i pociągnął nosem.– To lustro – to lustro ma w sobie diabła! Co ci mówiłem, nic dobrego z tego nie będzie! Pozbądź się go, pozbądź się go natychmiast! W tej chwili! I bez dyskusji!– Pan może chcieć pozbyć się tego lustra z domu, ale wcale nie jestem pewien, czy ono ma podobne zdanie – powiedział Ramone.Pan Capelli wsparł się ciężko na ramieniu Martina.– Wyrzućcie to lustro, w tej chwili! Nie interesuje mnie jak! Pozbądźcie się go! Jeśli trzeba, rozbijcie na kawałki!– Stłuczenie lustra przynosi wielkiego pecha – ostrzegł Ramone, pomagając wraz z Martinem gospodarzowi zejść stopień za stopniem po schodach.– Czy kopniak w jaja od mego pięcioletniego wnuka nazywa pan wielkim szczęściem? – syknął pan Capelli.– Dobrze, panie Capelli, zrobimy, co tylko się da – uspokajał go Martin.– Na razie doprowadźmy pana na dół.Ramone przyjrzał się Martinowi i stwierdził pesymistycznie:– Masz zupełnie zakrwawione bandaże.Wygląda na to, że puściły ci szwy.– Tylko tego mi brakowało.– Martin skrzywił się z wysiłku, gdy wypięte brzuszysko gospodarza przycisnęło go do poręczy.Pani Capelli jeszcze raz wyszła z domu, krzątając się przy mężu z takim samym gderaniem jak przedtem przy wnuku.– To istny dom wariatów! Nigdy więcej! Z lokatorami zawsze to samo!– Wszystko w porządku, pani Capelli – łagodził spraw? Martin.– Wszystko jest pod kontrolą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]