[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przyjdzie - odparł.Par zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:- Nie wiem, czego oczekiwać.- To nie ma znaczenia, Par.- Walker potrząsnął głową.- Czegokolwiek byś oczekiwał, będzie to za mało.To spotkanie będzie odmienne od wszystkiego, co jesteś w stanie sobie wyobrazić, zapewniam cię o tym.Druidzi zawsze byli mistrzami w czynieniu niespodzianek.- Spodziewasz się najgorszego, nieprawdaż?- Spodziewam się.- Urwał, nie kończąc zdania.- Magii - rzekł Par.Tamten zmarszczył brwi.- Magii druidów.Sądzisz, że dzisiejszej nocy ją ujrzymy, czyż nie? Mam nadzieję, że się nie mylisz.Mam nadzieję, że nadleci ona z hukiem, otwierając wszystkie drzwi, jakie był przed nami zamknięte, i pokaże nam, do czego magia jest naprawdę zdolna!Uśmiech Walkera Boha, gdy z jego twarzy zniknęło zdumienie, był ironiczny.- Niektóre drzwi lepiej na zawsze pozostawić zamknięte - rzekł cicho.- Dobrze zrobisz, jeśli będziesz o tym pamiętał.Na chwilę położył dłoń na ramieniu bratanka, po czym ruszył w milczeniu dalej swoją drogą.Powoli zbliżał się wieczór.Kiedy słońce zakończyło wreszcie swą długą podróż ku zachodowi i powoli chowało się za horyzontem, członkowie małej gromadki wrócili do obozowiska na wieczorny posiłek.Morgan był rozgadany, co stanowiło u niego widomą oznakę nerwowości.Mówił bez przerwy o magii i mieczach oraz o wszelkiego rodzaju niesamowitych zdarzeniach, które Par miał nadzieję, nigdy nie nastąpią.Pozostali przeważnie milczeli, jedząc bez słowa i rzucając czujne spojrzenia na północ w stronę gór.Teel wcale nie chciała jeść.Siedziała samotnie w cieniu drzew.Maska okrywająca jej twarz była jak ściana oddzielająca ją do wszystkich.Nawet Steff zostawił ją w spokoju.Zapadał zmrok i na niebie zaczęły się zapalać gwiazdy, z początku kilka pojedynczych tu i ówdzie, a potem coraz liczniejsze, aż w końcu zapełniło się nimi całe niebo.Nie było księżyca; był to ów zwiastowany czas, kiedy brat słońca oblekał się w czerń.Odgłosy dnia umilkły, a nocne pozostały wyciszone.Rozmowa nie kleiła się i ciszę przerywały jedynie trzaski dobywające się z ogniska.Jedna lub dwie osoby paliły skręty i w powietrzu rozchodził się gryzący zapach dymu.Morgan wyciągnął z pochwy Miecz Leah i w zamyśleniu zaczął go polerować.Wren i Garth karmili i szczotkowali konie.Walker oddalił się kawałek ścieżką i stał, wpatrując się w góry.Pozostali siedzieli pogrążeni w myślach.Wszyscy czekali.Była północ, kiedy Coglin po nich wrócił.Starzec wyłonił się z mroku jak duch, ukazując się tak nagle, że wszyscy się przestraszyli.Nikt, nawet Walker, nie widział, jak nadchodzi.- Już czas - oznajmił.W milczeniu podnieśli się na nogi i ruszyli za nim.Poprowadził ich ścieżką w górę, z ich obozowiska w gęstniejące cienie Smoczych Zębów.Gwiazdy świeciły jasno w górze, kiedy wyruszali, lecz wkrótce otoczyły ich góry, pogrążając całą gromadkę w mroku.Coglin nie zwolnił; zdawał się mieć oczy kota.Jego podopieczni usiłowali dotrzymać mu kroku.Par, Coll i Morgan znajdowali się najbliżej starca, potem szli Wren i Garth, za nimi Steff i Teel, a Walker Boh zamykał pochód.Gdy dotarli do pierwszych wierzchołków, ścieżka stała się bardziej stroma i posuwali się wąskim wąwozem, który otwierał się jak kieszeń na góry.Było tu cicho, tak cicho, że pnąc się w górę, słyszeli nawzajem swoje oddechy.Mijały minuty.Głazy i ściany urwisk utrudniały ich pochód, ścieżka przed nimi wiła się jak wąż.Całe góry pokryte były pokruszonymi odłamkami skał i wspinając się, musieli przez nie przełazić.Mimo to Coglin parł niestrudzenie naprzód.Par potknął się i zadrapał kolana, przekonując się, że krawędzie głazów są ostre jak szkło.Wiele z nich miało dziwny połyskliwie czarny kolor, przywodzący na myśl węgiel.Z ciekawości podniósł kamyk i włożył go sobie do kieszeni.Potem góry przed nimi rozstąpiły się nagle i wyszli na skraj doliny Shale.Była to rozległa, płytka niecka usłana kamieniami połyskującymi tą samą szklistą czernią, co okruch skalny, który Par włożył sobie do kieszeni.W dolinie nic nie rosło; była pozbawiona życia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]