[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płonący kij wystrzelił Babci spomiędzy nóg, skręcił w powie­trzu i pomknął prosto w górę, ciągnąc za sobą smugę iskier i wy­dając dźwięk jak mokry palec przesuwany po krawędzi kieliszka.Niania leciała głową w dół, trzymając Babcię za ramiona.Obie spojrzały na siebie i krzyknęły.- Nie dam rady cię podciągnąć!- A ja na pewno nie zdołam się wspiąć.To chyba jasne.Nie bądź dzieckiem, Gytho!Niania rozważyła tę sugestię.I puściła.Trzy małżeństwa i awanturnicza młodość dały Niani Ogg uda, którymi mogłaby łupać orzechy kokosowe.Wyzywając siłę ciąże­nia, ciasną pętlą pchnęła miotłę w dół.Przed sobą widziała spa­dającą jak kamień Babcię Weatherwax.Jedną ręką przytrzymywa­ła kapelusz, drugą starała się nie dopuścić, by grawitacja zajrzała jej pod spódnicę.Niania przyspieszyła, aż zatrzeszczała miotła, po­chwyciła spadającą czarownicę w pasie i szarpiąc za kij wyrównała lot.Odetchnęła.Ciszę, jaka nastąpiła, przerwała Babcia Weatherwax.- Nigdy więcej tego nie rób, Gytho Ogg.- Obiecuję.- A teraz zawróć.Lecimy do Mostu Lancre, zapomniałaś? Niania posłusznie wykręciła miotłą, po drodze zamiatając ścia­ny wąwozu.- Przed nami jeszcze całe mile - zauważyła.- Zamierzam tego dokonać - oznajmiła Babcia.- Przed nami długa noc.- Obawiam się, że nie dość długa.- Czarownica nie zna słowa „porażka", Gytho.Wystrzeliły nad otwarty teren.Horyzont był linią złotego bla­sku - to powolny świt Dysku sunął po ziemi, niszcząc przedmie­ścia nocy.- Esme - odezwała się Niania Ogg.- Co?- To znaczy „brak sukcesu".Przez chwilę leciały w lodowatej ciszy.- Mówiłam, jak to się.metaforycznie - wyjaśniła Babcia.- Aha.No tak.Mogłaś uprzedzić.Linia światła była szersza, jaśniejsza.Po raz pierwszy cień zwąt­pienia wdarł się w myśli Babci, zaskoczony, że znalazł się w tak ob­cym otoczeniu.- Zastanawiam się, ile jest w Lancre kogutów - rzuciła cicho.- To znowu takie, jak to się.pytanie?- Tak tylko się zastanawiam.Niania Ogg wiedziała.Były trzydzieści dwa zdolne do piania.Wiedziała, ponieważ policzyła je wczoraj wieczorem - dzisiaj wie­czorem - i wydała Jasonowi polecenia.Miała piętnaścioro doro­słych dzieci oraz niezliczone wnuki i prawnuki, a oni dostali pra­wie cały wieczór na zajęcie pozycji.To powinno wystarczyć.- Słyszałaś coś? - spytała Babcia.- Od strony Ostrego Grzbietu.Niania spojrzała niewinnie na pokrytą oparem ziemię.W tak rannej godzinie głos niósł się daleko.- Co?- Tak jakby „urk".- Nie.Babcia odwróciła się.- O tam - zawołała.- Tym razem na pewno słyszałam.Coś w rodzaju „ku-ka-aaa-argh".- Nic nie słyszałam, Esme.- Niania Ogg uśmiechnęła się do nieba.- Przed nami Most Lancre.- I tam! Wprost pod nami! Wyraźny pisk!- Na pewno ptaki śpiewają przed świtem.Patrz, już tylko pół mili.Babcia spojrzała gniewnie na tył głowy koleżanki.- Dzieje się coś dziwnego - oświadczyła.- Nie mam pojęcia, Esme.- Ramiona ci się trzęsą!- Nad wąwozem zgubiłam szal.A trochę tu chłodno.Już pra­wie jesteśmy.Babcia rozglądała się gniewnie.Jej myśli przemierzały labi­rynt mrocznych podejrzeń.Musi rozszyfrować tę zagadkę.Jak tyl­ko będzie miała czas.Pod nimi przepłynęły wolno mokre belki głównego połącze­nia Lancre ze światem zewnętrznym.Z oddalonej o pół mili kurzej farmy zabrzmiał chór zduszonych pisków i głuchy stuk.- A to? Co to było twoim zdaniem?- Jakiś szkodnik w kurniku.Ostrożnie, schodzimy w dół.- Kpisz ze mnie?- Cieszę się, Esme.Przejdziesz za to do historii, wiesz? Spłynęły na most.Babcia Weatherwax zeskoczyła lekko i po­prawiła strój.- No.tak - rzuciła nonszalancko.- Jesteś lepsza niż Czarna Aliss.Wszyscy tak powiedzą - mówi­ła dalej Niania Ogg.- Niektórzy ludzie powiedzą wszystko - stwierdziła Babcia.Spojrzała przez poręcz na spieniony nurt w dole, a potem w górę, na daleki występ, na którym wznosił się Zamek Lancre.- Myślisz, że naprawdę powiedzą? - spytała z pozorną obojęt­nością.- Zapamiętaj moje słowa.- Hm.- Ale nie zapominaj, że musisz jeszcze dopełnić zaklęcie.Babcia Weatherwax skinęła głową.Stanęła twarzą ku wscho­dzącemu słońcu, wzniosła ręce i dopełniła zaklęcie.***Jest prawie niemożliwe, żeby w słowach oddać nagły upływ piętnastu lat i dwóch miesięcy.Łatwiej dokonać tego obrazami.Można wtedy wykorzy­stać kalendarz z mnóstwem spadających kartek albo zegar, które­go wskazówki kręcą się coraz szybciej, aż całkiem się rozmywają.Al­bo drzewa, w kilka sekund okrywające się kwiatami i owocami.No wiecie.Albo słońce zmienia się w ognisty pas na niebie, a dni i noce migoczą szybko, jak w zepsutym stroboskopie; albo kostiumy widoczne w sklepie z ubraniami naprzeciwko znikają i pojawiają się szybciej niż na striptizerce, która w jeden wieczór musi obsłużyć dziesięć knajp.Istnieje wiele sposobów, jednak żaden z nich nie jest tu ko­nieczny, gdyż żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła.Słońce istotnie przeskoczyło kawałek w bok, drzewa po kra­wędziowej stronie wąwozu wydawały się nieco wyższe, a Niania nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś ciężki właśnie na niej usiadł, spłaszczył ją zupełnie, a potem rozprostował na nowo.Stało się tak dlatego, że królestwo nie przeniosło się w czasie w normalnym sensie tego słowa, sugerującym migotanie nieba i przyspieszone zdjęcia.Przemieściło się wokół czasu, co jest me­todą bardziej elegancką, łatwiejszą w realizacji i zaoszczędzającą długich poszukiwań laboratorium naprzeciwko sklepu z ubrania­mi, który przez sześćdziesiąt lat trzyma na wystawie ten sam mane­kin, co tradycyjnie jest najbardziej czasochłonnym i kosztownym zabiegiem w całym przedsięwzięciu.***Pocałunek trwał ponad piętnaście lat.Nawet żaby tego nie potrafią.Błazen odsunął się.Oczy mu się zaszkliły, na twarzy miał wyraz oszołomienia.- Poczułaś, że cały świat zadrżał? - zapytał.Magrat spojrzała nad jego ramieniem w las [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl