[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykorzystywał magię jako środekwiodący do celu, wszak cel uświęca środki i w ogóle, ale żeby od ra­zu w nią wierzyć, wierzyć, że ma jakąś silę moralną, niby logika.Krzywił się na samą myśl o czymś takim.- Człowieku, do licha, myślże logicznie.Bądź racjonalny.Nawet gdyby przeżył ktoś z dawnej ro­dziny królewskiej, to jego krew rozrzedziła się tak, że tysiące ludzi mogłyby zażądać tronu.Choćby.- Spróbował wymyślić najmniej prawdopodobnego następcę.- Choćby i brat Szambownik.- Rozej­rzał się czujnie.– A właściwie czemu dzisiaj nie przyszedł?- Zabawna historia - odparł zakłopotany brat Strażnica.- Nie słyszeliście?- O czym?- Kiedy wczoraj wracał do domu, ugryzł go krokodyl.Biedaczysko.- Co?- Szansa jedna na milion.Uciekł z menażerii czy coś takiego, i schował się na podwórzu.Brat Szambownik sięgnął pod wycieracz­kę po klucz, a bestia złapała go przy funach[16].Brat Strażnica pogmerał pod szatą i wyjął przybrudzoną brą­zową kopertę.- Robimy składkę, żeby kupić mu jakieś owoce i różne takie.Nie wiem, czy też chcecie, tego.- Zapisz ode mnie trzy dolary - odparł Najwyższy Wielki Mistrz.- To zabawne.- Brat Strażnica pokiwał głową.-Już to zrobiłem.Jeszcze tylko parę dni, myślał Najwyższy Wielki Mistrz.Jutro lu­dzie będą tak zdesperowani, że ukoronują nawet jednonogiego trol­la, byle tylko pozbyf się smoka.Będziemy więc mieli króla, a król będzie miał doradcę, oczywiście człowieka zaufanego.Te męty mo­gą sobie wracać do rynsztoka.Koniec z przebieraniem, koniec z ry­tuałami.Koniec z przywoływaniem.Mogę to rzucić, pomyślał.Mogę przestać, kiedy tylko zechcę.***Ludzie tłoczyli się na ulicach przed pałacem Patrycjusza.Panowała szaleńcza atmosfera karnawału.Vimes wpraw­nym okiem ocenił zebrany tłum - typowy dla chwil kryzysu w Ankh-Morpork.Połowa przyszła tu, żeby narzekać, ćwiartka, że­by obserwować drugą połowę, a pozostali, żeby kraść, żebrać albo sprzedawać hot dogi.Dostrzegł jednak kilka nowych twarzy.Przez tłum przeciskali się posępni mężczyźni z wielkimi mieczami na ple­cach i biczami u pasów.- Wieści szybko się rozchodzą, trzeba przyznać - zauważył zna­jomy głos przy jego uchu.- Dzień dobry, kapitanie.Vimes spojrzał na uśmiechniętą szeroko, bladą twarz Gardło Sobie Podrzynam Dibblera, handlarza absolutnie wszystkim, co można szybko sprzedać z otwartej walizki na ruchliwej ulicy i co -jak gwarantował — spadło z wozu drabiniastego.- Witaj, Gardło - odpowiedział z roztargnieniem.- Czym dzi­siaj handlujesz?- Towar najwyższej jakości.- Gardło przysunął się bliżej.W jego ustach nawet „dzień dobry" brzmiało jak, jedyna wyjątkowa oka­zja, jaka się nigdy nie trafi".Oczy poruszały się w oczodołach tam i z powrotem, niczym dwa szczury szukające wyjścia.— Absolutnie niezbędny - szepnął.- To maść antysmocza.Osobista gwarancja: jeśli pan spłonie, zwracamy pieniądze.Natychmiast.- Chcesz powiedzieć - upewnił się spokojnie Vimes - o ile do­brze zrozumiałem, że jeśli smok upiecze mnie żywcem, oddasz pie­niądze?- Po osobistym zgłoszeniu — zapewnił Gardło Sobie Podrzy­nam.Odkręcił pokrywkę słoiczka z jadowicie zieloną maścią i pod­sunął ją Vimesowi pod nos.- Zrobiona z ponad pięćdziesięciu rzad­kich ziół i przypraw, według receptury znanej wyłącznie starożyt­nym mnichom, żyjącym na jakiejś górze daleko stąd.Po dolarze za słoik i gardło sobie podrzynam taką ceną.To właściwie nie handel, tylko służba publiczna - dodał z godnością.- Trzeba przyznać tym starożytnym mnichom, że szybko warzą tę maść - zauważył.- Chytre łobuzy - zgodził się Gardło Sobie Podrzynam.- To pewnie przez te medytacje i jogurt z mleka jaków.- Co się tu dzieje, Gardło? - zapytał Vimes.- Kim są ci ludzie z mieczami?- Łowcy smoków, kapitanie.Patrycjusz wyznaczył nagrodę pięć­dziesięciu tysięcy dolarów dla tego, kto przyniesie mu głowę smoka.I to nie przyczepioną do reszty; taki głupi to on nie jest.- Co?- Tak mówił.Wszystko jest wypisane na afiszach.- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów.- To nie chleb z masłem, co?- Raczej smocze mięso - uznał Vimes.Nic dobrego z tego nie wyniknie, jeszcze przypomną sobie jego słowa.- Dziwię się, że nie chwytasz za miecz i nie dołączasz do nich.- Pracuję raczej w sektorze usług, można powiedzieć, kapita­nie.- Dibbler rozejrzał się dyskretnie i wręczył Vimesowi zwitek pergaminu.Było tam napisane:Lustrzane tarcze antysmocze 500 A$Przenośne wykrywacze legowisk 250 A$Strzały przebijające łuskę 100 A$/szt.Łopaty 5 A$Kilofy 5 A$Worki l A$Vimes przeczytał i zwrócił pergamin.- Po co worki? - zapytał.- Na skarb - wyjaśnił handlarz.- A tak - mruknął smętnie kapitan.- Rzeczywiście.- Coś panu powiem — rzekł Gardło.— Coś ważnego.Dla na­szych chłopców w brązie udzielam dziesięcioprocentowej zniżki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl