[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przynajmniej nie był w niczym lepszy.Tylko bogatszy, grubszy, potężniejszy, lepiej ubrany i zdrowszy.I tak to trwało już od setek lat.- A teraz wystarczyło im powąchać gronostajowy płaszcz i wszy­scy stracili rozum — mruczał do siebie.Smok powoli i czujnie krążył nad placem.Vimes wyciągnął szy­ję, by spojrzeć ponad głowami gapiów.Rozmaite drapieżniki mają sylwetkę ofiary niemal wytrawioną w podświadomości.Możliwe, że kształt kogoś na koniu, z mieczem w ręku, wywołał ruch kilku trybów w mózgu smoka.Bestia okazywa­ła silne, ale ostrożne zainteresowanie.Vimes wzruszył ramionami.- Nie wiedziałem nawet, że byliśmy królestwem.- Nie byliśmy od wielu stuleci - odparła lady Ramkin.- Królów wypędzono i bardzo dobrze się stało.Potrafili być okropni.- Ale pani pochodzisz z wyt.z arystokratycznej rodziny.My­ślałem, że będzie pani wspierać królów.- Niektórzy byli strasznymi draniami - stwierdziła swobodnie.- Żony po całym mieście, ucinanie ludziom głów, bezsensowne woj-ny.Jedli nożem, nie całkiem ogryzione kości rzucali za siebie i tak dalej.Nie z naszej sfery, wcale.Tłum ucichł.Smok przeleciał na koniec placu i niemal znie­ruchomiał w powietrzu, jeśli nie liczyć powolnego ruchu skrzydeł.Vimes poczuł, jak coś drapie go w plecy, a potem nagle Errol usiadł mu na ramieniu, ściskając je tylnymi łapami.Jego krótkie skrzydła uderzały w tym samym rytmie co u większego egzempla­rza.Syczał cicho.Oczy wpatrywały się nieruchomo w zawieszone­go nad ziemią olbrzyma.Koń zatańczył nerwowo po bruku.Chłopiec zeskoczył z siodła, machnął mieczem i zwrócił się w stronę przeciwnika.Wygląda na pewnego siebie, pomyślał Vimes.Ale w jaki spo­sób umiejętność zabijania smoków daje kwalifikacje władcy? Zwłasz­cza w dzisiejszych czasach?Z pewnością miecz ma bardzo błyszczący.To trzeba przyznać.***Zbliżała się druga w nocy następnego dnia.I wszystko by­ło w porządku, jeśli nie liczyć deszczu.Znowu zaczęło pa­dać.Są w multiyersum miasta, wierzące, że potrafią się bawić.Ta­kie jak Orleans albo Rio, gdzie wszystkim się wydaje, że nie tylko potrafią zepchnąć łódź na wodę, ale jeszcze podpalić port.Jednak w porównaniu z Ankh-Morpork w szalonych chwilach przypomina­ją raczej walijską wioskę w deszczowe niedzielne popołudnie.Sztuczne ognie strzelały i rozbłyskiwały w wilgotnym powietrzu nad gęstym błotem rzeki Ankh.Na ulicach pieczono rozmaite zwie­rzęta hodowlane.Tancerze w podskokach przechodzili od domu do domu, często przy okazji zabierając ze sobą jakieś nie umoco­wane ozdoby.Widziało się przejawy pijaństwa.Ludzie, którzy w nor­malnych okolicznościach nawet by o tym nie myśleli, teraz krzycze­li „Hurra!".Vimes wędrował smętnie po zatłoczonych ulicach, czując się jak jedyna marynowana cebulka w sałatce owocowej.Dał swoim lu­dziom wolny wieczór.Wcale nie uważał się za rojalistę.Co prawda nic nie miał prze­ciwko królom jako takim, ale widok wymachujących flagami ankh-morporczyków dziwnie go niepokoił.W ten sposób zachowywali się tylko niemądrzy, poddani czyjejś władzy ludzie w innych kra­jach.Poza tym czuł obrzydzenie na samą myśl o królewskim pióro­puszu na swoim hełmie.Nigdy nie lubił pióropuszy.Pióropusz tak jakby, no, zawłaszcza człowieka, ogłasza wszystkim, że właściciel nie należy już do siebie.Z pióropuszem będzie wyglądał jak papuga.Ta kropla przepełniła czarę.Zbłąkane stopy doprowadziły go z powrotem do Yardu.W koń­cu gdzie jeszcze mógł pójść? Mieszkanie miał ponure, a gospodyni narzekała na dziury, jakie - mimo ciągłego strofowania — wypalał w dywanie Errol.I na zapach Errola.A nie mógł przecież iść się upić do tawerny, ponieważ zobaczyłby tam sceny, które zirytowały­by go bardziej niż to, co zwykle widywał po pijanemu.W Yardzie panowała cisza i spokój, chociaż przez okno dobie­gały odległe dźwięki zabawy.Errol zsunął mu się z ramienia i zaczął wyjadać węgiel z kominka.Vimes usiadł i wyciągnął nogi na biurko.Co za dzień! I co za walka! Uniki, zwody, krzyki tłumu, młody człowiek, mały i odsłonięty, smok nabierający tchu w sposób tak do­brze Vimesowi znany.Nie zionął ogniem.To zaskoczyło Vimesa.Zaskoczyło tłum.Z pewnością zaskoczyło smoka, który usiłował spojrzeć zezem na własny nos i rozpaczliwie drapał się w przewody ogniowe.Pozostał taki zdumiony aż do chwili, kiedy chłopak przemknął pod szpo­nem i pchnął mieczem.Wtedy huknął grom.Można by się spodziewać, że zostanie gdzieś parę kawałków smoka.Vimes wyjął kartkę i spojrzał na notatki z wczorajszego dnia.Punkt: Ciężki jest Smok, a latać umie;Punkt: Ogień gorący jest, a przecież z żywego stwora się dobywa;Punkt: Bagienne smoki to Biedne Stworzenia, ale ta potworna odmia­na Ma się doskonale;Punkt: Skąd przybywa, tego nikt nie wie, ani też dokąd odchodzi i gdzie zamieszkiwa pomiędzy;Punkt: Dlaczego spala tak celnie?Przysunął sobie pióro i kałamarz, po czym szerokim, okrągłym pismem dodał:Punkt: Czy smoka zniszczyć można, że jeno nicość pozostawałZastanowił się chwilę i dopisał:Punkt: Czemuż Wybuchnął tak, że nikt Go znaleźć nie zdołał, choć szukali pilnie?Niezła zagadka.Lady Ramkin mówiła, że kiedy smok bagienny eksploduje, w efekcie wszędzie jest go pełno.To fakt, jego wnętrz­ności musiały być alchemicznym koszmarem, a mieszkańcy Ankh--Morpork powinni przez całą noc łopatami zbierać smoka z ulic.A nikt jakoś się tym nie przejął.Za to fioletowy dym rzeczywiście robił wrażenie.Errol skończył z węglem i zabrał się za pogrzebacz.Jak dotąd zjadł dzisiaj trzy kamienie brukowe, gałkę u drzwi, coś nieokreślo­nego, co znalazł w rynsztoku i — ku powszechnemu zdumieniu — trzy kiełbaski Gardła Sobie Podrzynam, zrobione z autentycznych świńskich organów.Chrupanie pogrzebacza w paszczy zlało się z bębnieniem deszczu o szyby.Vimes raz jeszcze spojrzał na kartkę i dopisał:Punkt: Jakże Królowie znikąd przybywają?Nie miał okazji przyjrzeć się chłopcu z bliska.Wydawał się dość przystojny, może nie wielki myśliciel, ale profil, który człowiek z przyjemnością oglądałby na drobnych monetach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl