[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko jedno.Nieustanny turkot i szmer wydał się Wokulskiemu nieznośnym,a wewnętrzna pustka straszliwą.Chciał czymś się zająć i przypo-mniał sobie, że jeden z zagranicznych kapitalistów pytał go o zdaniew kwestii bulwarów nad Wisłą.Zdanie już miał wyrobione: War-szawa całym swoim ogromem ciąży i zsuwa się ku Wiśle.Gdybybrzeg rzeki obwarować bulwarami, powstałaby tam najpiękniejszaczęść miasta: gmachy, sklepy, aleje. Trzeba spojrzeć, jak by to wyglądało - szepnął Wokulski i skrę-cił na ulicę Karową.Przy bramie wiodącej tam zobaczył bosego, przewiązanegosznurami tragarza, który pił wodę prosto z wodotrysku; zachlapałsię od stóp do głów, ale miał bardzo zadowoloną minę i śmiejącesię oczy.96LALKA Jużci, ten ma, czego pragnął.Ja, ledwiem zbliżył się do zródła,widzę, że nie tylko ono znikło, ale nawet wysychają moje pragnie-nia.Pomimo to mnie zazdroszczą, a nad nim każą się litować.Co zapotworne nieporozumienie!Na Karowej odetchnął.Zdawało mu się, że jest jedną z plew,które już odrzucił młyn wielkomiejskiego życia, i że powoli spły-wa sobie gdzieś na dół tym rynsztokiem zaciśniętym odwiecznymimurami. Cóż bulwary?.- myślał.- Postoją jakiś czas, a potem będą walićsię, zarośnięte zielskiem i odrapane, jak te oto ściany.Ludzie, którzyje budowali z wielką pracą, mieli także na celu zdrowie, bezpieczeń-stwo, majątek, a może zabawy i pieszczoty.I gdzie oni są?.Zostałypo nich spękane mury, jak skorupa po ślimaku dawnej epoki.A całypożytek z tego stosu cegieł i tysiąca innych stosów będzie, że przy-szły geolog nazwie je skałą ludzkiego wyrobu, jak my dziś koralowerafy albo kredę nazywamy skałami wyrobu pierwotniaków.I cóż ma z trudu swego człowiek?.I z prac tych, które wszczął pod słońcem?.Znikomość - jego dzieła gońcem,A żywot jego mgnieniem powiek.Gdziem ja to czytał, gdzie?.Mniejsza o to.Zatrzymał się w połowie drogi i patrzył na ciągnącą się u jegostóp dzielnicę między Nowym Zjazdem i Tamką.Uderzyło go po-dobieństwo do drabiny, której jeden bok stanowi ulica Dobra, drugi- linia od Garbarskiej do Topieli, a kilkanaście uliczek poprzecz-nych formują jakby szczeble. Nigdzie nie wejdziemy po tej leżącej drabinie - myślał.- To chorykąt, dziki kąt.I rozważał pełen goryczy, że ten płat ziemi nadrzecznej, zasypanyśmieciem z całego miasta, nie urodzi nic nad parterowe i jednopię-trowe domki barwy czekoladowej i jasnożółtej, ciemnozielonej i po-marańczowej.Nic, oprócz białych i czarnych parkanów, otaczających97Bolesław Pruspuste place, skąd gdzieniegdzie wyskakuje kilkupiętrowa kamienicajak sosna, która ocalała z wyciętego lasu, przestraszona własną sa-motnością. Nic, nic!. - powtarzał tułając się po uliczkach, gdzie widaćbyło rudery zapadnięte niżej bruku, z dachami porosłymi mchem,lokale z okiennicami dniem i nocą zamkniętymi na sztaby, drzwizabite gwozdziami, naprzód i w tył powychylane ściany, okna łatanepapierem albo zatkane łachmanem.Szedł, przez brudne szyby zaglądał do mieszkań i nasy-cał się widokiem szaf bez drzwi, krzeseł na trzech nogach,kanap z wydartym siedzeniem, zegarów o jednej skazówce,z porozbijanymi cyferblatami.Szedł i cicho śmiał się na widokwyrobników wiecznie czekających na robotę, rzemieślników,którzy trudnią się tylko łataniem starej odzieży, przekupek,których całym majątkiem jest kosz zeschłych ciastek - na wi-dok obdartych mężczyzn, mizernych dzieci i kobiet niezwyklebrudnych. Oto miniatura kraju - myślał - w którym wszystko dąży dospodlenia i wytępienia rasy.Jedni giną z niedostatku, drudzy z roz-pusty.Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; mi-łosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo nie mogącezdobyć się na sprzęty otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, któ-rych największą zaletą jest wczesna śmierć.Tu nie poradzi jednostka z inicjatywą, bo wszystko sprzysięgłosię, ażeby ją spętać i zużyć w pustej walce - o nic.Potem w wielkich konturach przyszła mu na myśl jego własnahistoria.Kiedy dzieckiem będąc łaknął wiedzy - oddano go do skle-pu z restauracją.Kiedy zabijał się nocną pracą, będąc subiektem- wszyscy szydzili z niego, zacząwszy od kuchcików, skończywszyna upijającej się w sklepie inteligencji.Kiedy nareszcie dostał się douniwersytetu - prześladowano go porcjami, które niedawno poda-wał gościom.98LALKAOdetchnął dopiero na Syberii.Tam mógł pracować, tam zdobyłuznanie i przyjazń Czerskich, Czekanowskich, Dybowskich.Wróciłdo kraju prawie uczonym, lecz gdy w tym kierunku szukał zajęcia,zakrzyczano go i odesłano do handlu. To taki piękny kawałek chleba w tak ciężkich czasach!No i wrócił do handlu, a wtedy zawołano, że się sprzedał i żyjena łasce żony, z pracy Minclów.Traf zdarzył, iż po kilku latach żona umarła zostawiając mu dośćspory majątek.Pochowawszy ją Wokulski odsunął się nieco od skle-pu, a znowu zbliżył się do książek.I może z galanteryjnego kupcazostałby na dobre uczonym przyrodnikiem, gdyby znalazłszy sięraz w teatrze nie zobaczył panny Izabeli.Siedziała w loży z ojcem i panną Florentyną, ubrana w białą suk-nię.Nie patrzyła na scenę, która w tej chwili skupiała uwagę wszyst-kich, ale gdzieś przed siebie, nie wiadomo gdzie i na co.Może my-ślała o Apollinie?.Wokulski przypatrywał się jej cały czas.Zrobiła na nim szczególne wrażenie.Zdawało mu się, że już kie-dyś ją widział i że ją dobrze zna.Wpatrzył się lepiej w jej rozmarzo-ne oczy i nie wiadomo skąd przypomniał sobie niezmierny spokójsyberyjskich pustyń, gdzie bywa niekiedy tak cicho, że prawie sły-chać szelest duchów wracających ku zachodowi.Dopiero pózniejprzyszło mu na myśl, że on nigdzie i nigdy jej nie widział, ale - żejest tak coś - jakby na nią od dawna czekał. Tyżeś to czy nie ty?. - pytał się w duchu, nie mogąc od niejoczu oderwać.Odtąd mało pamiętał o sklepie i o swoich książkach, lecz ciągleszukał okazji do widywania panny Izabeli w teatrze, na koncertachlub na odczytach.Uczuć swoich nie nazwałby miłością i w ogólenie był pewny, czy dla oznaczenia ich istnieje w ludzkim językuodpowiedni wyraz.Czuł tylko, że stała się ona jakimś mistycznympunktem, w którym zbiegają się wszystkie jego wspomnienia, pra-99Bolesław Prusgnienia i nadzieje, ogniskiem, bez którego życie nie miałoby stylu,a nawet sensu.Służba w sklepie kolonialnym, uniwersytet, Syberia,ożenienie się z wdową po Minclu, a w końcu mimowolne pójście doteatru, gdy wcale nie miał chęci - wszystko to były ścieżki i etapy,którymi los prowadził go do zobaczenia panny Izabeli.Od tej pory czas miał dla niego dwie fazy.Kiedy patrzył na pannęIzabelę, czuł się absolutnie spokojnym i jakby większym; nie widząc -myślał o niej i tęsknił.Niekiedy zdawało mu się, że w jego uczuciachtkwi jakaś omyłka i że panna Izabela nie jest żadnym środkiem jegoduszy, ale zwykłą, a może nawet bardzo pospolitą panną na wydaniu.A wówczas przychodził mu do głowy dziwaczny projekt: Zapoznam się z nią i wprost zapytam: czy ty jesteś tym, na co przezcałe życie czekałem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]