[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W takim razie służę - rzekł baron szukając biletu.- Ach, do licha! Nie wziąłem biletów.Może pan manotatnik z ołówkiem, panie Wokulski?.Wokulski podał mu bilet i notatnik, w którym baron zapisał adres i swoje nazwisko nie omieszkawszyzrobić przy nim zakrętu.- Miło mi będzie - dodał kłaniając się Wokulskiemu - dokończyć rachunku za moją Sułtankę.- Postaram się zadowolić pana barona.Rozstali się wymieniając najpiękniejsze ukłony.- Rzeczywiście, awantura! - rzekł zmartwiony pan Aęcki, który widział wymianę grzeczności.Zirytowana hrabina kazała jechać do domu nie czekając końca wyścigów.Wokulski ledwo miał czasdopaść powozu i pożegnać się z damami.Nim konie ruszyły, panna Izabela wychyliła się i podającWokulskiemu końce palców szepnęła:-Mersi, monsieur.Wokulski osłupiał z radości.Był jeszcze na jednym wyścigu nie widząc, co się koło niego dzieje, ikorzystając z pauzy opuścił tor.Prosto z wyścigów Wokulski pojechał do Szumana.Doktór siedział przy otwartym oknie, w watowanym obdartym szlafroku, i robił korektętrzydziestostronicowej broszurki etnograficznej, do napisania której użył przeszło tysiąca obserwacyj iczterech lat czasu.Była to rozprawa o kolorze i formie włosów ludności zamieszkującej Królestwo Polskie.Uczony doktórgłośno twierdził, że praca ta rozejdzie się najwyżej w kilkunastu egzemplarzach, ale po cichu - kazałodbić ich cztery tysiące i był pewnym drugiej edycji.Pomimo drwin ze swej ulubionej specjalności inarzekań, iż nikogo nie interesuje, w głębi duszy Szuman wierzył, że w świecie ucywilizowanym nie maczłowieka, którego by w najwyższym stopniu nie interesowała kwestia koloru włosów i stosunki długościich średnic.I w tej właśnie chwili zastanawiał się, czyby na czele rozprawy nie należało napisaćaforyzmu: "Pokaż mi twoje włosy, a powiem ci, kim jesteś."Gdy Wokulski wszedł do jego pokoju i zmęczony upadł na kanapę, doktór zaczął:- Co to za profany z tych korektorów.Mam tu paręset cyfr o trzech znakach dziesiętnych i wyobrazsobie, połowa jest błędna.Oni myślą, że jakaś tysiączna albo nawet setna część milimetra nic nieznaczy, a nie wiedzą, laiki, że tam właśnie mieści się cały sens.Niech mnie diabli porwą, jeżeli w Polscebyłoby możliwym nie tylko wynalezienie, ale nawet drukowanie tablic logarytmicznych.Dobry Polakpoci się już przy drugiej cyfrze dziesiętnej, przy piątej dostaje gorączki, a przy siódmej zabija goapopleksja.Cóż u ciebie słychać?- Mam pojedynek - odparł Wokulski.Doktór zerwał się z fotelu i tak prędko przybiegł do kanapy, że rozrzucone poły szlafroka robiły gopodobnym do nietoperza.- Co?.pojedynek?! - krzyknął z błyszczącymi oczyma.- I może myślisz, że pojadę z tobą w rolilekarza?.- Będę patrzył, jak dwu dudków strzela sobie we łby, i może jeszcze będę musiał którego znich opatrywać?.Ani myślę mieszać się do tych błazeństw!.- wrzeszczał chwytając się za głowę.-Zresztą nie jestem chirurgiem i od dawna pożegnałem się z medycyną.- Toteż nie będziesz lekarzem, tylko sekundantem.- A.to co innego - odparł doktór bez zająknienia.- Z kimże?.- Z baronem Krzeszowskim.- Dobrze strzela! - mruknął doktór wysuwając dolną wargę.- O cóż to?- Potrącił mnie na wyścigach.- Na wyści.?.- A cóżeś ty robił na wyścigach?.- Puszczałem konia i nawet wziąłem nagrodę.Szuman -uderzył się ręką w tył głowy i nagle rozsunąwszy Wokulskiemu jedną i drugą powiekę zacząłmu pilnie badać oczy.- Myślisz, żem zwariował? - spytał go Wokulski.- Jeszcze nie.Czy to - dodał po chwili - ma być żart, czy serio?- Zupełnie serio.Nie chcę absolutnie żadnych układów i proszę o ostre warunki.Doktór wrócił do swego biurka, usiadł, oparł brodę na ręku i rzekł po namyśle:- Spódnica, co?.Nawet koguty biją się tylko.- Szuman.strzeż się!.- przerwał mu Wokulski zduszonym głosem, prostując się na kanapie.Doktór znowu przypatrzył mu się badawczo.- Więc już tak?.- mruknął.- Dobrze.Będę twoim sekundantem.Masz rozbić łeb, rozbij go przy mnie;może ci co pomogę.- Przyślę ci tu zaraz Rzeckiego - odezwał się Wokulski ściskając go za rękę.Od doktora udał się do swego sklepu, krótko rozmówił się z panem Ignacym i wróciwszy do mieszkaniapołożył się przed dziesiątą.Znowu spał jak kamień.Dla jego lwiej natury potrzebne były silnewzruszenia; przy nich dopiero dusza szarpana namiętnością odzyskiwała równowagę.Na drugi dzień, około piątej po południu, Rzecki z Szumanem jechali już do hrabiego-Anglika, który byłświadkiem Krzeszowskiego.Obaj przyjaciele Wokulskiego milczeli w drodze; raz tylko odezwał się panIgnacy:- I cóż doktór na to wszystko?- To co już raz powiedziałem - odparł Szuman.- Zbliżamy się do piątego aktu.Jest to albo koniecdzielnego człowieka, albo początek całego szeregu głupstw.- Najgorszych, bo politycznych - wtrącił Rzecki.Doktór wzruszył ramionami i patrzył na drugą stronę dorożki; pan Ignacy ze swoją wieczna politykąwydawał mu się nieznośnym.Hrabia-Anglik czekał na nich w towarzystwie innego dżentelmena, który nieustannie wyglądał przezokno na obłoki i co kilka minut poruszał krtanią w taki sposób, jakby coś przełykał z trudnością.Miałminę nieprzytomnego; w rzeczywistości był niepospolitym człowiekiem, jako myśliwiec na lwy i głębokiznawca egipskich starożytności.W gabinecie hrabiego-Anglika stał na środku stół przykryty zielonym suknem i otoczony czteremawysokimi krzesłami; na stole leżały cztery arkusze papieru, cztery ołówki, dwa pióra i kałamarz takwielkich rozmiarów, jakby był przeznaczony do sitzbadów.Gdy wszyscy usiedli, hrabia zabrał głos.- Proszę panów - rzekł - baron Krzeszowski przyznaje, że mógł potrącić pana Wokulskiego, ponieważjest roztargniony, człek.W konsekwencji zaś, na nasze żądanie.Tu hrabia spojrzał na swego towarzysza, który z uroczystą miną coś przełknął.- Na nasze żądanie - ciągnął hrabia - baron jest gotów.przeprosić nawet listownie pana Wokulskiego,którego wszyscy szanujemy - tek.Cóż panowie na to?- Nie mamy upoważnienia do żadnych kroków pojednawczych odparł Rzecki, w którym ocknął się byłyoficer węgierski.Uczony egiptolog szeroko otworzył oczy i przełknął dwa razy, raz po raz.Na twarzy hrabiego mignęło zdumienie; w tej chwili jednak opanował się i odpowiedział tonem suchejgrzeczności:- W takim razie słuchamy warunków.- Niech panowie raczą je podać - odparł Rzecki.- O! bardzo prosimy panów - rzekł hrabia.Rzecki odchrząknął.- W takim razie ośmielę się proponować.przeciwnicy stają o dwadzieścia pięć kroków, idą naprzód popięć kroków.- Tek.- Pistolety gwintowane z muszami.Strzały do pierwszej krwi.- zakończył Rzecki ciszej.- Tek.- Termin, jeżeli można, jutro przed południem.- Tek.Rzecki ukłonił się, nie wstając z krzesła.Hrabia wziął arkusz papieru i wśród ogólnego milczeniaprzygotował protokół, który Szuman natychmiast przepisał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]