[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak samo pracowałbym, nawet ciężej; z tą różnicą, że dziś pracuję dla mego szczęścia,a wówczas dla szczęścia innych, którzy tymczasem bawiliby się i kochaliby się na mój rachunek.Zresztą, czy ja mam prawo narzekać? Rok temu ledwie śmiałem marzyć o pannie Izabeli, a dziś już jąznam, staram się nawet o jej wzajemność.Czy ja ją aby znam?.Jest zakamieniałą arystokratką, noale nie rozejrzała się jeszcze w świecie.Ma duszę poetyczną czy może tak się tylko przedstawia.Kokietka ona jest, ale i to się zmieni, jeżeli mnie pokocha.Słowem - nie jest zle, a za rok."W tej chwili koń jego wyrzucił głową i zarżał; odpowiedziało mu w głębi lasu inne rżenie i tętent.Niebawem na końcu ścieżki pokazała się amazonka, w której Wokulski poznał panią Wąsowską.- Hop! hop!.- zawołała śmiejąc się.Zeskoczyła z konia i oddała cugle Wokulskiemu.- Przywiąż go pan - rzekła.- Ach, jak ja pana już znam!.Pytam się przed godziną prezesowej: gdzieWokulski?"Pojechał w pole oglądać miejsce na cukrownię.""Akurat! - myślę.- On pojechał do lasu marzyć.Kazałam sobie podać konia, i otóż znajduję pana siedzącego na pniu, rozgorączkowanego.Cha!.cha!.cha!.- Czy tak śmiesznie wyglądam? - Nie! dla mnie nie wygląda pan śmiesznie, ale jak by tu powiedzieć?.niespodziewanie.Wyobrażałam sobie pana całkiem inaczej.Kiedy mi powiedziano, że pan jest kupcem,który w dodatku szybko zrobił majątek, pomyślałam:"Kupiec?.Zatem przyjechał na wieś albo starać się o posażną pannę, albo wydobyć od prezesowejpieniądze na jakieś przedsiębierstwa."W każdym razie sądziłam, że pan jest człowiek zimny, rachunkowy, który chodząc po lesie taksujedrzewo, a na niebo nie patrzy, bo to nie daje procentu.Tymczasem cóż widzę?.Marzyciela,średniowiecznego trubadura, który wymyka się do lasu, ażeby wzdychać i wypatrywaćzeszłotygodniowe ślady j e j stóp! Wiernego rycerza, który kocha na życie i śmierć jedną kobietę, ainnym robi impertynencje.Ach, panie Wokulski, jakie to zabawne.jakie to niedzisiejsze!.- Już pani skończyła? - spytał zimno Wokulski.- Już.Teraz pan zabierze głos?.- Nie, pani.Zaproponuję, ażebyśmy wracali do domu.Panią Wąsowską oblał mocny rumieniec.- Za pozwoleniem - rzekła biorąc konia za uzdę.- Czy nie myślisz pan, że mówię w ten sposób opańskiej miłości, ażeby sama wydać się za pana?.Milczysz pan.Otóż mówmy serio.Była chwila, żeśmi się pan podobał; była i - już przeszła.Ale choćby nie przeszła, choćbym miała umrzeć z miłości dlapana, co zapewne nie nastąpi, bo nie straciłam jeszcze ani snu, ani apetytu, nie oddałabym się panu,słyszysz pan.choćbyś mi się u nóg włóczył.Nie mogłabym żyć z człowiekiem, który tak kochał innąkobietę, jak pan to robisz.Jestem za dumna.Wierzy mi pan?- Tak!- Przypuszczam.Jeżeli więc dziś drasnęłam pana moimi żartami, to tylko przez życzliwość dla pana.Imponuje mi pańskie szaleństwo, chciałabym, ażebyś był szczęśliwy, i dlatego mówię: wyrzuć pan zsiebie średniowiecznego trubadura, bo już mamy wiek dziewiętnasty, w którym kobiety są inne, niż panje sobie wyobraża, o czym wiedzą nawet dwudziestoletni chłopcy.- Jakież są?- Aadne, miłe, lubią was wszystkich prowadzić za nos, a kochają się tylko o tyle, o ile robi im toprzyjemność.Na miłość dramatyczną nie zgodzi się żadna, a przynajmniej nie każda.Musiałabypierwej znudzić się miłostkami, a następnie znalezć dramatycznego kochanka.- Krótko mówiąc, insynuuje pani, że panna Izabela.- O, ja nic nie insynuuję pannie Izabeli - żywo zaprotestowała pani Wąsowska.- Jest w niej materiał nadzielną kobietę i ten, kogo ona pokocha, będzie szczęśliwy.Zanim jednak pokocha!.Pomóż mi panwsiąść.Wokulski podsadził ją i sam wsiadł na swego konia.Pani Wąsowska była rozdrażniona.Jakiś czasjechała naprzód, milcząc; nagle odwróciła się i rzekła:- Ostatnie słowo.Znam ludzi lepiej, niż pan sądzisz, i.lękam się pańskiego rozczarowania.Otóż gdybyono kiedy nadeszło, przypomnij sobie moją radę: nie działaj pod wpływem uniesienia, tylko czekaj.Wiele rzeczy na pozór wygląda gorzej aniżeli w rzeczywistości."Szatan!" - mruknął Wokulski.Cały świat zaczął przed nim krążyć i nabiegać krwią.Jechali, nic już nie mówiąc do siebie.Wróciwszy do Zasławka Wokulski poszedł do prezesowej.- Jutro jadę - rzekł.- A cukrowni niech pani nie stawia.- Jutro?.- powtórzyła staruszka.- A cóż będzie z kamieniem?- Właśnie, jeżeli pani pozwoli, pojadę na Zasław.Obejrzę kamień, zresztą mam tam jeszcze interes.- Ha! jedz z Bogiem.nie masz tu co robić.A w Warszawie zachodzże do mnie.Wrócę jednocześnie zhrabiną i z Aęckimi.Wieczorem wpadł do niego Ochocki.- Do licha! - krzyknął - tyle miałem z panem do pogadania.Ale cóż, pan ciągle okładałeś się babami, ateraz wyjeżdżasz.- Nie lubisz pan kobiet? - rzekł z uśmiechem Wokulski.- Może masz rację.- Nie to, żebym nie lubił.Ale od czasu, jak przekonałem się, że wielkie damy nie różnią się odpokojówek, wolę pokojówki.Te baby - prawił - to wszystko gęsi nie wyłączając najmądrzejszych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]