[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To Brama — powiedziała Śnieżynka.Magiczny kryształ zgasł w jej dłoni.Mówiła dalej: — Ci, którzy uciekali, na pewno władali własną Mocą.Co to była za Moc, kapitanie? W jaki sposób twoi przodkowie pokonali Ciemność, która w innym wypadku przedostałaby się wraz z nimi do naszego świata?Stymir pokręcił głową.— Nie wiem, pani.Tak, mamy pewną władzę nad sztormami i potworami morskimi.Ale nic poza tym.Może tamto oślepiające światło padło z czarnego okrętu?— A jednak, Sulkarczyku, żyjesz w świecie, który, na co gotów jesteś przysiąc, nigdy nie był ojczyzną twoich przodków.Myślę, że wyrwali się na wolność.Dlatego zostawili ostrzeżenie, które masz przy sobie, podobiznę nieubłaganego wroga.— W lodowcu.— Szamanka już nie patrzyła na Turslę, ale jakby w głąb siebie.— Ja również śniłam — nie o przeszłości, jak ona, lecz o tym, co się teraz dzieje i.Nie skończyła, gdyż z grząskiego błota strzelił do góry bicz pary wodnej.Fala gorąca dotarła aż do wędrowców, choć znajdowali się dość daleko od gejzeru.Zaraz potem nastąpił drugi i trzeci taki wybuch, przypierając ich do ściany z kamienia i lodu.A każdy smagał powietrze coraz bliżej i bliżej.Skierowali się na pomoc, gdyż strugi wrzącej wody zwarzyły roślinność w kierunku, z którego przybyli.Wreszcie utknęli w płytkiej szczelinie.Fontanny szlamu i wrzątku tryskały po obu stronach zielonej oazy.Nieprzyjemne wyziewy dusiły, wywoływały ataki kaszlu; coraz trudniej było im oddychać.Tursla dostrzegła jakiś błysk.To Śnieżynka zamachnęła się Klejnotem, który jarzył się jak uwięziona na ziemi gwiazda.Stojąca obok niej szamanka śpiewała mimo dręczącego ją kaszlu.W podniesionej dłoni trzymała długie pióro wyrwane z okrywającej ją czarno–białej opończy.Machnęła nim trzykrotnie, a potem rzuciła je w powietrze.Poleciało w stronę wrzącego błota, które nie tak dawno było twardą ziemią.Nie, pióro nie zamieniło się w ptaka, ale upodobniło w locie do długiego grotu włóczni.Poszybowało prosto w gejzer.Tryskający z jakiegoś podziemnego zbiornika słup pary i mazi runął w dół, jakby szamanka rozrąbała go olbrzymim mieczem.Światło Klejnotu Śnieżynki przechwyciło inną wędrującą kolumnę i wprawiło jaw ruch wirowy, uwięziło na niewielkiej przestrzeni.Wtedy wędrowcy zrozumieli, że te wybuchy to nie dzieło natury, lecz napaść.Czyżby było to coś tak obcego, że nie miało pojęcia, iż napadnięci mogą się bronić? Jednakże nieznana siła szybko przyjęła to do wiadomości.Nowe gejzery już nie trysnęły w górę.Po poprzednich wybuchach pozostały długie pasma zalanej cuchnącym szlamem, osmalonej roślinności.Tursla, wstrząsana atakami kaszlu, trzymała się kurczowo Simonda.Opuściło ich jednak przytłaczające uczucie, że mają do czynienia z czymś całkowicie obcym światu, który dotąd znali.— Qwayster! — Joul wyciągnął miecz, jakby chciał się nim bronić.— Oddech Qwaystera! —powtórzył.Obok niego stał Stymir.Twarz kapitana poszarzała pod opalenizną.Kaszlał, łzy strumieniem płynęły mu z oczu.Pod dymiącą dziurą na rękawie kaftana widać było czerwoną oparzelinę.— Czy wymieniłeś prawdziwe imię, żeglarzu? — spytała Śnieżynka, nadal trzymając Klejnot w pogotowiu, mimo że nowe fontanny już nie tryskały spod ziemi.— Czy mamy do czynienia z Adeptem, którego imię zna wasz lud?— To demon, pani — odpowiedział Stymir, potrząsając głową.—Wspomina o nim jedna z naszych legend.Oddech Qwaystera to siła, której mógł rozkazywać wielki władca Mocy, używając samej ziemi jako broni.Czyż nie tak postąpiły twoje siostry, siłą woli ruszając góry z posad?— Wymagało to Mocy wszystkich Czarownic — odparła powoli Śnieżynka.— Chcesz powiedzieć, kapitanie, że czyha na nas mnóstwo nieprzyjaciół?Inquit, która od jakiegoś czasu głaskała brzeg swojej opończy, jakby chciała pocieszyć japo stracie pióra, podniosła rękę.— Nie mnóstwo, tylko jeden, a raczej jedna, ale naprawdę wiekowa.Spała bardzo długo.Czyż nie o niej właśnie śniłam? Tak, idziemy właściwą drogą.Zresztą ta, o której mówię, obudziła się niedawno.To wybuch nie kontrolowanej Mocy przywołał ją z niebytu.— Ją? — zapytał zaskoczony Simond.— Kobieta rozpozna niewieście czary, panie — uśmiechnęła się szamanka.— Dotknięcie czyjegoś talentu pozwala go poznać.Nasza przeciwniczka nie jest Adeptką, ale maginią, równie przebiegłą i oddaną Ciemności jak ci, którzy omal nie zniszczyli naszego świata podczas Wielkiej Wojny.Nie pochodzi jednak z tego samego wszechświata, co my.Ona myśli, szuka, usiłuje odnaleźć powrotną drogę.Jest chytra jak stara niedźwiedzica was broniąca swych młodych i chciwa niczym zagłodzona wilczyca w zimie.Myślę, że zechce nas obserwować i poddawać próbom.Nie będzie jednak niepotrzebnie marnować Mocy, aż dotrzemy do jej siedziby, gdzie czuje się najsilniejsza.— A gdzie znajduje się ta siedziba? — spytał Stymir.— Znajdziemy ją, jeśli nasza nieprzyjaciółka tego zechce.Sama nas przywoła.Nie powinniśmy stawiać oporu.Wyjdziemy zwycięsko z ostatniej próby tylko wtedy, gdy spotkamy się z nią twarzą w twarz.Macie rację, mówiąc o Bramach.Ta istota utknęła po naszej stronie takiego przejścia.Uwięziła ją Moc, która zamknęła Bramę przed jej współplemieńcami.Magini wybrała długi sen, czekając na korzystny dla niej przebieg wypadków.Wybuch nie kontrolowanej Mocy w naszych czasach rozerwał sieć, którą dla siebie utkała.Naszym wrogiem jest kobieta, jeśli kogoś takiego można nazwać kobietą, pomyślała Tursla.Słyszałam o innych władczyniach Mocy.Niedawno estcarpiańskie Czarownice dokonały niezwykłych czynów, a starożytne legendy wspominają o Wielkich Adeptkach.Tylko że — dziewczyna wzdrygnęła się — sama myśl, że ta istota płci żeńskiej służy Ciemności, czyni ją bardziej potworną.Spędzili resztę nocy na skrawku zieleni, który przetrwał atak wrzącego błota.Duszące wyziewy już nie zatruwały powietrza.Kiedy wędrowcy obudzili się i zaspokoili głód, Odanki i Simond poszli na zwiady zboczem doliny.Dopiero podczas przepakowywania swojej sakwy Tursla zorientowała się, że Auda gdzieś zniknęła.Sulkarska dziewczyna zawsze zachowywała się tak spokojnie, trzymała się na uboczu, że często nie zauważano jej obecności.Jeżeli Czytająca–w–falach nie poszła ze zwiadowcami, można było przypuszczać, że wróciła po śladach.Toranka przypomniała sobie o gejzerach.Powiedziała o wszystkim Inquit.Szamanka najwidoczniej podzielała niepokój Tursli, gdyż jej twarz przybrała wyraz powagi.Wtedy Kankil chwyciła brzeg kaftana Toranki i pociągnęła j ą za sobą, ćwierkając coś po swojemu, choć nie sprawiała wrażenia przestraszonej.— Chodźmy, Kankil wie, gdzie ona jest — oświadczyła szamanka.Słysząc to stworzonko puściło Turslę i pomknęło skokami do przodu.Cała trójka trzymała się podnóża klifu.Nie dotarły tutaj salwy pary i błota; wąskie zielone pasmo pozostało nietknięte.Wtem Kankil zapiszczała głośno, padła na kolana i zaczęła rozgarniać gęste krzewy, odsłaniając jaskrawoczerwone jagody.Zerwała garść, podała szamance, a potem nazbierała trochę dla Tursli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]