[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak sytuacja? — rzucił Thad przez ramię.— W porządku — odparłem z trudem.— A co z Lugardem?— Wciąż żyje.Kazałem mu powtórzyć, gdyż nie uwierzyłem.Gdy jednak dotarło do mnie, że ciężko ranny Lugard mimo wszystko nie umarł, odżyła we mnie nadzieja; jeśli tylko uda nam się przetransportować go do schronu, znajdziemy środki medyczne, które pozwolą mu odzyskać zdrowie.Gdy dotarliśmy do Wędrowców, ciężko opadłem na kolana.Popatrzyłem na Lugarda.Annet szczelnie opatuliła go kocem, pozostawiając odkrytą jedynie twarz.— Przywiążcie go do ramy — powiedziałem.— A potem połóżcie na wózek.Będziemy musieli przetransportować go do bazy, którą dawno temu założyli ludzie z Bezpieczeństwa.Baza jest bardzo wygodna, są tam nawet domy…— Domy? — powtórzyła Annet jak echo.Jednocześnie wyciągnęła w moim kierunku kubek z ciepłą zupą.Jej zapach był tak wspaniały, że natychmiast sięgnąłem po nią ręką.I wypuściłbym kubek, gdyby Annet nie przytrzymywała go, tak zdrętwiałe były moje palce.Przyłożyła naczynie do moich ust, a ja piłem ożywczy płyn.Jego ciepło i witaminy w nim zawarte natychmiast zaczęły odpędzać ode mnie zmęczenie.— W domach znajdują się różne instalacje komunikacyjne i wojenne.Ale jest też jeden blok mieszkalny — powiedziałem w przerwach pomiędzy kolejnymi łykami.— Możemy tam na razie się zatrzymać.Annet popatrzyła na Lugarda.— Wciąż jest nieprzytomny…— Tym lepiej dla niego — odparłem.Taka była bowiem prawda.Musiał przebyć przecież bardzo uciążliwą drogę.Wolałem nie wyobrażać sobie, jaką byłaby dla niego torturą, gdyby przez cały czas był przytomny.Jednak nie mieliśmy wyboru.Pozostanie na miejscu oznaczałoby dla niego nieuniknioną śmierć, natomiast w doskonale wyposażonym schronie miał jeszcze jakąś szansę.Poza tym, wciąż groziły nam kolejne wstrząsy, chociaż Annet trochę uspokoiła mnie, mówiąc, że podczas mojej nieobecności nic groźnego się nie wydarzyło.Z najwyższą ostrożnością ułożyliśmy Lugarda, opatulone go w koce, na ramie, po czym przywiązaliśmy go do niej pasami, które zrobiliśmy z prześcieradeł.W ten sposób sprawiliśmy, że przez cały czas mógł spoczywać w miarę nieruchomo.Wszystkie zapasy, z wyjątkiem tego, co pomieściło się w naszych małych plecakach, złożyliśmy pod ścianą.Ramę z Lugardem umieściliśmy na wózku.Wreszcie ruszyliśmy w drogę.Annet szła razem z dziećmi na czele, a dopiero za nimi jechał wózek, popychany i eskortowany przeze mnie i Thada.Gytha oświetlała lampą drogę przed wózkiem, dzięki czemu mogliśmy prowadzić go w miarę płynnie.Zdawałem sobie sprawę, że stan Lugarda może pogorszyć najmniejszy nawet wstrząs.Annet co jakiś czas podchodziła do żołnierza i oglądała jego twarz.Wszystkie znaki świadczyły, że wciąż jest nieprzytomny.Miałem nadzieję, że tak jest naprawdę.Wreszcie dotarliśmy do rozgałęzienia.— Musimy wyjść na powierzchnię — powiedziała Annet niespodziewanie.— On potrzebuje pomocy medycznej.Doktor Symonz w porcie…Jeżeli wciąż istnieje doktor Symonz i port, pomyślałem.Annet albo uparcie wierzyła, że Lugard nie miał racji i Beltane nie została zniszczona, albo pragnęła podtrzymywać tę wiarę w innych dzieciach.Nie miałem zamiaru zastanawiać się teraz, co nią powoduje.Zbyt przejęty byłem dążeniem do schronienia naszej grupy w jedynym w tej chwili naprawdę bezpiecznym miejscu.— Patrzcie! — zawołał nagle Emrys, wskazując na resztki po pryszczorogu.— Co to takiego?— Pryszczoróg, głuptasie — odpowiedziała mu Gytha.— Pewnie zabłądził tutaj i zdechł.Ale skoro dotarł aż tutaj, pewnie gdzieś niedaleko jest woda…Rozumowała podobnie jak ja.— Woda jest niżej — powiedziałem.— Doprowadzają ją rury.Jednak ta woda musiała przecież skądś pochodzie.A rury mogły być najlepszym drogowskazem, jeżeli kiedyś chcieliśmy wydostać się na powierzchnię planety.Dotarliśmy wreszcie do skalnych schodów i Gytha poświeciła lampą w dół, by zorientować się, co nas jeszcze czeka.Usłyszałem pełen przerażenia jęk Annet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]