[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak brakuje mu wewnętrznego przekonania.Pró­buje spojrzeć na swój świat jak na koszmarne miejsce, ale nie potrafi.Dla niego miastowiec nie ma w sobie nic z piekła.Jason jest racjonalistą i wie, dlaczego społeczeństwo horyzontalne musiało przekształcić się w wertykalne, a eliminacja wszyst­kich tych, którzy nie mogą albo nie chcą wrosnąć w nową spo­łeczną tkankę - najlepiej nim jeszcze będą zdolni się rozmno­żyć - stała się koniecznością.Jak można pozwolić wichrzycielom na pozostawanie w obrębie tak zwartej, tak intymnej i staran­nie zrównoważonej struktury, jaką jest miastowiec? Jason zda­je sobie sprawę, iż prawdopodobnie przez parę wieków wrzucania nonszalantów do zsuwni dobór naturalny doprowadził do powstania istoty ludzkiej nowego rodzaju.Czy miano homo urbmonensis nie byłoby dobre dla tego przystosowanego, w pełni ładowolonego i łagodnego nowego człowieka? Właśnie takie Jason pragnie dogłębnie zbadać, pisząc swoją książkę jak trudno, niemożliwie trudno, jest pojąć je z punktu widzenia mieszkańca archaicznego świata!Quevedo sili się, by zrozumieć całą tę wrzawę wokół prze­ludnienia, podnoszoną przez starożytnych.Powyciągał z archiwum dziesiątki rozpraw skierowanych przeciwko nie kontrolo­wanemu masowemu rozmnażaniu - nasyconych złością polemik napisanych w czasach, gdy świat zamieszkiwały niecałe cztery miliardy.Jasne, że ludzie mogliby szybko zadławić całą plane­tę, gdyby jak dawniej rozprzestrzeniali się horyzontalnie, ale dlaczego w tamtych czasach aż tak bardzo zamartwiano się o przyszłość? Tak łatwo można było przewidzieć korzyści i uro­ki rozbudowy pionowej!Nie.W tym właśnie rzecz, że nie - mówi do siebie zmar­twiony.Niczego takiego nie przewidzieli.Woleli debatować nad kontrolą urodzin, nawet jeśli zaszłaby taka konieczność - przy pomocy odgórnego, narzuconego przez rządy, prawodawstwa.Jason wzdryga się.- Nie rozumiecie - pyta swoje kostki - że tylko totalitarny reżim mógłby wprowadzić takie ograniczenia? Twierdzicie, że to my stworzyliśmy społeczeństwo represyjne, ale do jakiej cy­wilizacji doszlibyście wy, gdyby nie powstały monady?W odpowiedzi słyszy głos starożytnego:- Wolałbym już zaryzykować kontrolę urodzin, dając w za­mian absolutną wolność w każdej innej sferze.Wy przyjęliście wolność rozmnażania się za cenę wszystkich innych swobód.Nie widzicie, że.?- To ty nie widzisz - wyrywa się Jason.- Robiąc użytek z boskiego daru płodności, społeczeństwo rozwija się.Znaleźli­śmy sposób, by zapewnić miejsce wszystkim ludziom na Ziemi i utrzymać populację dziesięć, dwadzieścia razy większą niż ta, którą wyobrażaliście sobie jako nieprzekraczalne maksimum.Wydaje ci się, że jesteśmy autorytarni i zlikwidowaliśmy swo­body, ale co powiesz na miliardy istnień, którym w waszym ustroju nie było nigdy dane się narodzić? Czy to nie najradykalniejsze ograniczenie wolności - zabronić ludziom istnienia?- Ale po co pozwalać im żyć, skoro szczytem ich nadziei ma być klitka w klitce trochę większej klitki? Jaką wartość ma ta­kie życie?- Nie widzę, żeby jakość naszego życia miała jakieś skazy.Realizujemy się przez liczne kombinacje wzajemnych stosun­ków.Po co miałbym szukać przyjemności w Chinach czy Afry­ce, skoro mogę znaleźć je wszystkie w jednej budowli? Czy ca­ły ten przymus włóczęgi po świecie nie był oznaką jakiegoś psy­chicznego zwichnięcia? Wiem, że w twoich czasach podróżowali wszyscy, podczas kiedy w moich - nikt.Więc które społeczeń­stwo jest bardziej stabilne? Które jest szczęśliwsze?- A które jest bardziej ludzkie? Które pełniej wykorzystuje możliwości człowieka? Czy poszukiwanie, walka, sięganie da­lej, na zewnątrz nie leżą przypadkiem w naszej naturze?- Czemuż to nie szukać wewnątrz? Nie zagłębić się w ży­cie duchowe?- Nie widzisz, że.?- Nie widzisz, że.?- Gdybyś tylko chciał pojąć.- Gdybyś ty chciał pojąć.Jason nie rozumie orędownika archaicznego porządku.Sta­rożytny nie rozumie Jasona.Żaden z nich nie słucha drugiego.Kompletny brak porozumienia.Historyk zmarnował kolejny ponury dzień, biorąc się za bary z tym wymykającym się anali­zie materiałem.Już ma opuścić gabinet, gdy przypomina sobie notatkę, którą spisał wczoraj wieczorem.Spróbuje jeszcze raz wejrzeć w tę przebrzmiałą cywilizację, studiując jej seksualne zwyczaje.Wystukuje na terminalu żądanie odpowiednich ar­chiwaliów.Kiedy jutro wróci do gabinetu, znajdzie na biurku nowe kostki.Wraca do domu w Szanghaju, do domu i Micaeli.* * *Tego wieczoru Quevedowie mają na kolacji gości: Michaela, bliźniaczego brata Micaeli, i jego żonę Stacion.Michael jest konserwatorem komputerowym; razem ze Stacion mieszkają na 704 piętrze w Edynburgu.Jason uważa towarzystwo brata Micaeli za przyjemne i inspirujące, chociaż fizyczne podobień­stwo pary bliźniaków, które kiedyś wydawało mu się zabawne, dziś przeszkadza mu i budzi różne obawy.Michael nosi długie do ramion włosy i ma najwyżej centymetr więcej wzrostu niż je­go wysoka, smukła siostra.Oczywiście są tylko bliźniętami dwu-jajowymi, ale i tak mają prawie identyczne rysy twarzy.Wypra­cowali nawet zestaw takich samych, napiętych i zrzędliwych uśmieszków i min.Z tyłu, dopóki nie staną jedno przy drugim, Jasonowi trudno jest ich odróżnić; stoją w tej samej pozie -wziąwszy się pod boki, z głowami odchylonymi w tył.Ponieważ Micaela ma małe piersi, można ich pomylić również z profilu; czasami też zdarzało się Jasonowi patrzeć na któreś z przodu, nie wiedząc w pierwszej chwili, czy widzi ją, czy jej brata.Żeby chociaż Michael zapuścił brodę! Na nieszczęście jego policz­ki są idealnie gładkie.Od czasu do czasu Jason czuje, że szwagier pociąga go sek­sualnie.Dość naturalne, zważywszy fizyczne pożądanie, jakie zawsze budziła w nim Micaela.Kiedy tak patrzy na nią przez ca­ły pokój, odwróconą bokiem, z widocznymi gładkimi, nagimi plecami i drobną kulą piersi wychylającą się spod ramienia, gdy pochyla się nad terminalem danych, ma wielką chęć po­dejść i obsypać ją pieszczotami.A gdyby okazało się, że to Mi­chael? Gdyby tak położył rękę na jej podbrzuszu i poczuł, że jest twarde i płaskie? I gdyby osunęli się razem na ziemię, splą­tani podnieceniem? Jego dłoń sięga do ud Micaeli, by zamiast gorącej, schowanej szparki znaleźć dyndającą męskość.Gdyby odwrócił ją na brzuch? A może jego? Rozsunął blade i umię­śnione pośladki? Gwałtowne pchnięcie w nieznane.Dość tego.Jason przegania fantazję ze swoich myśli.Zgiń, przepadnij.Od wczesnych lat niezdarnego chłopięctwa nie zdarzyły mu się żad­ne przygody seksualne z własną płcią.Teraz też na to nie po­zwoli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl