[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do pasów przypięliśmy miecze, które Anatan zabrał ze zbrojowni.Oprócz, tego mieliśmy miotacze promieni starego i nowego typu.Dodatkowe baterie do nich nieśliśmy w torbach, przewieszonych przez ramię.Kiedy byliśmy już gotowi do drogi i otworzyliśmy drzwi, ujrzeliśmy za nimi drobny postać.To Analia.już bez rudej peruki, z rozpuszczonymi długimi czarnymi włosami, czekała na nas, zapinając pas.Na nasz widok tylko na chwilę podniosła wzrok, by zaraz powrócić do swego zajęcia.Przypiąwszy do pasa miotacze promieni, pochyliła się, aby podnieść torbę z zapasami.— Analia! — wykrzyknął jej brat.— Co cię opętało?— Idę z wami — powiedziała stanowczo.— Pójdę z wami tam.dokąd zabrano Thralę.Nie możecie mi odmówić.Dawałam sobie radę w pałacu przyjemności, dam sobie radę również na Drogach Ciemności.Jestem pewna, że nie czeka tam nic bardziej niebezpiecznego od tego.co robiłam do tej pory.Głos jej był niezwykle stanowczy.Popatrzyłem na Thrana, który zwijał właśnie niepotrzebną zbroję; nie wiedzieć czemu.Anatan zabrał ich ze zbrojowni aż sześć.Thran również popatrzył na mnie.Na jego ustach błąkał się cień uśmiechu.— Kiedy kobieta mówi w ten sposób, Lordzie Garanie, lepiej od razu przyznać jej rację, ponieważ jej postawy nie zmienią nawet długie tygodnie przekonywania — stwierdził.— Analia nie opóźni naszego marszu.Już wiele razy udowodniła, że jest silna i odważna.Musiałem więc zgodzić się na jej towarzystwo, mimo że nie uśmiechała mi się konieczność dzielenia trudów niebezpiecznej wyprawy z kobietą.Zdaje się.że moje zdanie podzielał również Anatan.Jedynie Zacat nic nie robił sobie z perspektywy towarzystwa kobiety, chcąc jak najszybciej zmierzyć się z niebezpieczeństwem, oczekującym nas na naszej drodze.Dołączyliśmy więc do Analii, która natychmiast ruszyła z nami, bezbłędnie prowadząc nas plątaniną korytarzy i izb w kierunku rampy, opuszczonej przez nas tak niedawno i zarazem tak dawno temu.Mimo moich obaw nie wzbudziliśmy po drodze niczyjego zainteresowania.Nasze dziwne stroje sprawiły, że na pół pijani głupcy, których napotykaliśmy, brali nas za podobnych sobie klientów pałacu, pragnących się dobrze zabawić.Znów znaleźliśmy się w szerokim korytarzu, prowadzącym w dół, lecz tym razem nie towarzyszył nam już rytm,.który poprzednio ogarniał nasze stopy i umysły.Panowała głucha cisza, taka, jaką napotkać można tylko w górskich świątyniach Ru, cisza, w której odnosiło się wrażenie, iż dookoła bezszelestnie krążą duchy przodków.Teraz światło nie zmieniało swego koloru, w miarę jak szliśmy stawało się jednak coraz bledsze.Wreszcie przystanęliśmy i nałożyliśmy na twarze maski z osłonami na oczy.Wówczas przewodnictwo nad naszym pochodem objął Thran.Kolejny pochyły korytarz, tym razem tak stromy, że musieliśmy przytrzymywać się poręczy, aby iść w dół, otworzył się przed nami i Thran ruszył nim bez wahania.Po kilkudziesięciu krokach pochylił się i podniósł jakiś przedmiot, który wyciągnął w naszym kierunku na otwartej dłoni.Ujrzałem ozdobę, podobną do tych, którymi upstrzone były szaty Thrali i Ili.— Jak widzicie, podążamy właściwą drogą — powiedział i odrzucił ozdobę.Ja jednak zauważyłem gdzie spadła; pochyliłem się i schowałem ją do kieszeni.Schodziliśmy coraz niżej i niżej, i coraz gęstsza okalała nas ciemność, bynajmniej już nie z powodu osłon na naszych oczach.Analia na chwilę zapaliła lampkę, jednak Thran nakazał, aby ją zgasiła; nikt z nas nie wiedział, kto lub co czai się w mroku przed nami.Oświetleni, stanowilibyśmy doskonały cel dla wroga, a poza tym widoczne z oddali światło mogło być ostrzeżeniem dla naszych przeciwników.Wkrótce zorientowałem się, że ściany pokryte są zupełnie czymś innym, niż na początku korytarza.Poprzednio był to gładki, błyszczący kamień, teraz zaś na bokach mieliśmy wielkie bloki z jakiejś szarej substancji.Były nieprzyjemne w dotyku, jakby pokryte jakimś szlamem.Thran wskazał na nie ruchem głowy:— Właśnie wkraczamy na Drogi Ciemności.Nikt, kto kiedykolwiek widział efekty pracy Najdawniejszych, nie może ich pomylić z niczym innym.Pochyły korytarz zdawał się nie mieć końca, stawał się przy tym coraz bardziej stromy.Ponieważ pochyłość była coraz większa, musieliśmy znacznie zwolnić kroku, aby nie upaść.Niemal dreptaliśmy w miejscu, posuwając się niezwykle drobnymi kroczkami i utrzymując równowagę tylko dlatego, że przez cały czas trzymaliśmy się poręczy.Zaczynałem zastanawiać się, czy droga nie stanie się w końcu tak stroma, że uniemożliwi nam zachowanie równowagi, gdy niespodzianie szeroki korytarz zmienił się w tonącą w mroku wąską, lecz niemal poziomą ścieżkę.Postawiwszy na niej pierwszy krok, pomyślałem, że ci, którzy budowali tę drogę przed wielu, wielu laty musieli być, tak jak i ja, ciepłokrwistymi stworzeniami, ale tak różniącymi się ode mnie, że trudno mi było wyobrazić sobie ich kształty i zadania, jakie przed sobą stawiali.Jakiemu celowi, na przykład, służyło to przejście? Dlaczego wykuto je pod ziemią?Już po kilku krokach przekonałem się, że drogi tej z całą pewnością nie przeznaczono dla ludzi.Powierzchnia pod naszymi stopami nie była bowiem płaska, lecz półokrągła, co sprawiało, że ślizgaliśmy się i potykaliśmy.Aby uniknąć niebezpieczeństwa kontuzji i wypadków, zwolniliśmy tempo marszu tak bardzo, że nie posuwaliśmy się już ani trochę szybciej od żółwi.Nie mam pojęcia, jak długo to trwało i ile mil przemierzyliśmy w ten sposób.Trzykrotnie zatrzymywaliśmy się na odpoczynek i trzykrotnie jedliśmy posiłki, wykorzystując nasze zapasy.Wokół nas nie było niczego, co moglibyśmy usłyszeć albo zobaczyć; ogarniała nas głucha i pusta ciemność, którą rozpraszały jedynie na kilka stóp z przodu soczewki naszych masek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl