[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bowman zdał sobie sprawę, że Cyganie chcą go dopaść i zabić, nie zważając na żadne ryzyko.Sytuacja stała się więc znacznie poważniejsza, niż dotychczas sądził.Ruszył co tchu zboczem w dół.Ferenc i Koscis na pewno zaczęli już odwrót, podejrzewając, że ze szczytu prowadzi jeszcze jakaś droga.Pozostanie na miejscu nie miało dla nich żadnego sensu, gdyż próba wejścia na górę śladami Hovala mogła się zakończyć tak samo tragicznie.Bowman przebył stromiznę w rekordowym tempie, a następnie zaczął biec, sadząc długimi susami, gdyż był to jedyny sposób zachowania równowagi.Udawało mu się to przez trzy czwarte drogi, w końcu jednak potknął się i runął w dół, rozpaczliwie próbując zahamować.Ułatwił mu to pierwszy głaz, w który z całą siłą uderzył prawym kolanem.Bowman był pewien, że stracił rzepkę, ponieważ próba powstania skończyła się ciężkim klapnięciem na ziemię.Za drugim razem było trochę lepiej.Dopiero trzecie podejście zakończyło się sukcesem.Kolano było z pewnością solidnie stłuczone, ale teraz niewiele czuł.Wiedział, że dopiero później przyjdzie silny ból.Znacznie już wolniej pokonał resztę pochyłości, przemykając między głazami.Noga co jaki§ czas odmawiała mu posłuszeństwa, jakby miała własną wolę, na szczęście udało mu się nie przewrócić już ani razu.Biały obłoczek nad głazem tuż przed nim i odgłos strzału były prawie równoczesne.Ferenc doskonale wszystko przewidział.Bowman nawet nie próbował się ukryć, gdyż w tych warunkach Cyganowi wystarczyłoby jedynie podejść i przyłożyć mu lufę do czoła, by mieć pewność, że nie chybi.Biegł zygzakiem między głazami, by w ten sposób uniemożliwić Ferencowi dokładne wycelowanie.Kilka pocisków zagwizdało bliskoniego, a jeden nawet wzbił chmurkę pyłu przy prawej nodze ściganego, ale zabawa w kotka i myszkę przynosiła rezultaty - Ferenc także musiał kluczyć między głazami i jedynie przypadek mógł sprawić, że kula trafi w cel.W przerwach kanonady wyraźnie było słychać tupot nóg i Bowman zdawał sobie sprawę, że z każdą chwilą pościg jest coraz bliżej.Nic nie mógł na to poradzić, bał się nawet odwrócić, gdyż groziło to upadkiem, a naprawdę nie było większej różnicy, czy śmiertelna kula nadleci z przodu, czy też trafi go w plecy.Wreszcie wydostał się spomiędzy skał na równy, twardy teren i ruszył, najszybciej jak potrafił, ku wejściu prowadzącemu do miasteczka.Ferenc również znalazł się na otwartej przestrzeni.Teraz miał doskonałą okazję do strzału, ale jej nie wykorzystał.Jedynym wytłumaczeniem było to, że skończyła mu się amunicja.Co prawda mógł mieć zapasowy magazynek, ale ładowanie w biegu nie jest łatwe i najwyraźniej Ferenc też tak sądził.Kolano bolało coraz bardziej, ale też coraz rzadziej odmawiało posłuszeństwa.Zaryzykował i spojrzał za siebie.Ścigający nadal się zbliżali, choć znacznie wolniej.Bowman wbiegł do miasteczka i zatrzymał się przy rozgałęzieniu dróg.Cyganów jeszcze nie było widać, ale tupot ich nóg był wyraźny.Skręcił w lewo, mając nadzieję, że zmyli to ścigających i pobiegł ku murom obronnym, otaczającym całą miejscowość.Droga kończyła się niewielkim placykiem, ze starym, kutym w żelazie krzyżem pośrodku.Z lewej strony stał równie stary kościół, naprzeciwko znajdował się niski, kamienny murek, zza którego nic nie było widać.Pomiędzy nimi wznosiła się wysoka skała z wykutymi w niej dziwnymi niszami.Poza tym z placyku nie było innej drogi wyj§cia poza tą, którą Bowman tu dotarł.Podbiegł do niskiego murku i wyjrzał.Zobaczył stromą ścianę skalną, opadającą ponad sześćdziesiąt metrów w dół, a u jej podnóża jakieś karłowate drzewka.Ferenc okazał się sprytniejszy niż Bowman sądził.Gdy był wychylony przez murek, usłyszał zbliżające się kroki, lecz tylko jednego człowieka.Cyganie musieli się rozdzielić i równocześnie sprawdzać obie drogi.Bowman wyprostował się, bezszelestnie przebiegł na drugą stronę i ukrył się w jednej z nisz.To był Koscis, który zwolnił, gdy znalazł się na placyku.Jego ciężki oddech było wyraźnie słychać w nocnej ciszy.Nie spiesząc się minął żelazny krzyż.Zajrzał do wnętrza otwartego kościoła i jakby wiedziony instynktem skierował się prosto ku niszy, w którą Bowman próbował się teraz wcisnąć jak najgłębiej.Skrywał go co prawda cień, ale Koscis,gdy podejdzie bliżej, z pewnością go zauważy.Cygan nie spieszył się, szedł wolnym i pewnym siebie krokiem, kciuk miał oparty na czubku rękojeści noża, trzymanego na wysokości pasa.Bowman poczekał, aż napastnik zbliżył się do jego kryjówki, i rzucił się na niego, chwytając dłoń z nożem, bardziej dzięki szczęściu niż dobrej ocenie odległości.Obaj zwalili się na ziemię.Bowrnan spróbował wykręcić prawą rękę Koscisa, ale ta była jak ze stali.Czuł, że powoli wysuwa mu się z uścisku, toteż puścił nagle przeciwnika i przetoczył się po bruku, wstając w tym samym momencie co i Koscis.Przez chwilę bez ruchu uważnie się sobie przyglądali.Pierwszy poruszył się Bowman - cofnął się powoli, aż dotknął dłońmi niskiego murku.Teraz już ani nie miał gdzie się ukryć, ani dokąd uciec.Koscis uśmiechnął się, ale u§miech ten był całkowicie pozbawiony ciepła.Ponieważ umiał po mistrzowsku posługiwać się nożem, więc rozkoszował się myślą o czekającej go walce.Zmienił chwyt, nie wypuszczając broni z ręki, i ruszył na Bowmana.Ten skoczył ku niemu, skręcając gwałtownie w prawo, ale Koscis znał takie sztuczki; pochylił się w tę samą stronę z ręką przygotowaną do zadania ciosu.Jednak Bowman przewidział ten ruch.Zahamował z całych sił, zaparł się prawą nogą i przyklęknął na lewe kolano, dzięki czemu nóż przeciął powietrze zaledwie centymetr nad jego głową.Jednocześnie prawym ramieniem i barkiem uderzył Cygana od dołu w uda, po czym gwałtownie się uniósł.Cios był tak silny, że Koscis wyleciał do góry i poszybował ponad murkiem w przepaść.Bowman obserwował spadającego Cygana, który cały czas ściskał w dłoni bezużyteczny już nóż, i słuchał jego cichnącego wrzasku.Po chwiii zapanowała cisza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]