[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co tu się, do diabła, dzieje? — Graham zamknął drzwi.— Jak się wydostałaś z więzienia i dostałaś tu?— Może pozwolisz mi usiąść, a potem odpowiem ci na wszystkie pytania.— Chcesz kawy? — wtrącił się Kolczyński.Jej uśmiech był wystarczającą odpowiedzią.— Później coś zjesz.Wagon restauracyjny jest czynny do dziesiątej, choć nie mam pojęcia dlaczego, gdyż pasażerów jest tak niewielu, że nie zajmują wszystkich miejsc naraz — wyjaśnił, wyruszając na poszukiwanie kelnera.Gdy wrócił przyniósł ze sobą kawę i ciasto z orzechami i bitą śmietaną, którego zresztą nie chciała, toteż zajął się nim, słuchając jej opowieści, obejmującej wszystko — od aresztowania do przylotu do Zurichu.— To dla ciebie, Siergiej, od szefa — zakończyła, podając mu zalakowaną kopertę.Kolczyński zerwał pieczęć, przeczytał list, po czym spalił go.— Pułkownik chce, byśmy przejęli pluton tak szybko, jak to tylko możliwe.Jest zdania, że dalsza zabawa w kotka i myszkę jest zbyt niebezpieczna, zwłaszcza jeśli Hendrique dostanie wolną rękę, co prędzej czy później nastąpi — wyjaśnił.— Niewinni ludzie mogą ucierpieć, jeśli się go nie powstrzyma.— Jeden już ucierpiał — stwierdził Mike.— Konduktor.Siergiej skinął głową i wyjaśnił sprawę Sabrinie.— Tylko bądźcie uprzejmi poinformować mnie, pod którymi fotelami leży — spojrzała wymownie do sąsiedniego przedziału.— Wolałabym na nim nie spać.— Pewien jestem, że jemu by to nie przeszkadzało — uśmiechnął się Graham.Przyjrzała się mu z lekkim obrzydzeniem, po czym spytała Kolczyńskiego:— Masz jakiś plan?— Raczej jego zarysy.Czy jest wykonalny, to już całkiem inna sprawa.Oboje wysłuchali go w milczeniu, po czym we trójkę zajęli się szczegółami.Dość długo trwało, zanim doszli do wniosku, że uzgodnili wszystkie wątpliwości.Gdy ten radosny fakt nastąpił, Sabrina poszła na kolację, przy której przypomniał jej się Whitlock.Zastanawiała się, jak też rozwija się jego śledztwo w Monachium.Zadzwonił telefon.Whitlock zsunął się z łóżka szukając w ciemności włącznika światła i przy okazji zwalając coś z hałasem na podłogę.Po brzęknięciu poznał, że to szklanka z wodą, którą postawił na stoliku zanim poszedł spać.W końcu zapalił światło i odnalazł telefon.Uniósł słuchawkę, osłaniając jednocześnie ramieniem oczy przed światłem.— Halo? — wymamrotał, tłumiąc ziewanie.Głos po drugiej stronie był zdławionym szeptem.— Halo — powtórzył zirytowany.— Proszę głośniej.— C.W.? — głos był ledwie słyszalny.— Tak.Kto mówi? — Karen.— Jezu jest.— zerknął jednym okiem na zegarek.— Jest 240 rano.Co się stało?— On jest na zewnątrz.— Kto?— Kierowca czarnego mercedesa, który chciał nas przejechać przed Hiltonem.Jest na trawniku.Proszę cię, pomóż mi — rozległ się odgłos rozbijanej szyby i krzyk.— Karen! — wrzasnął w słuchawkę.— Jesteś tam!— Wchodzi do domu — rzuciła gorączkowo.— Chce mnie zabić!— Zaniknij się w jednym z pokoi i zabarykaduj drzwi.Przyjadę najszybciej, jak tylko będę mógł.C.W., proszę.— Rozłącz się i zrób jak mówię — przerwał połączenie i natychmiast zadzwonił na policję.Obiecali wysłać bez zwłoki wóz do jej domu, toteż odwiesił słuchawkę, ubrał się i z browningiem w kieszeni wybiegł z pokoju.Po uzyskaniu zwięzłych ale dokładnych wskazówek od nocnego portiera, wypadł na parking i wsiadł do golfa.Na szczęście zapalił od razu, toteż czym prędzej wypadł na Kaiserstrasse, kierując się na południe, ku rzece.Z piskiem opon skręcił w Rheinallee, biegnącą wzdłuż jej brzegu, a następnie na Herss Bridge, by dostać się do wschodniej części miasta.Zgubił się i klnąc na czym świat stoi, wrócił do mostu, po czym pognał Boetckestrasse, mijając po lewej wyraźnie widoczny zamek (o którym mówił portier) i prawie mijając Hindenburgstrasse — zdołał w ostatniej sekundzie skręcić, wjeżdżając przy tym na chodnik.Przed kościołem zahamował tuż za wozem policyjnym i wyskoczył na podjazd, gdzie wpadł prosto w ręce policjanta.Patrząc na strzaskaną szybę, wyjaśnił mu w niezbyt czystej niemczyźnie kim jest, i po wymianie zdań międzydwoma stróżami prawa (drugi był wewnątrz), został wpuszczony do środka.Karen siedziała na skraju sofy, ciasno owinięta szlafrokiem, ściskając białą chusteczkę.Pod lewym okiem nabrzmiewał klasyczny siniak, nabierający właśnie głębokiej, granatowej barwy.Ujrzawszy go, podbiegła z płaczem, tuląc twarz w jego marynarkę, po czym równie nagle odsunęła się z zażenowanym uśmiechem.Wziął ją za rękę i zaprowadził na sofę.Siedzący obok policjant kończył zadawać pytania, a ekspert od daktyloskopii oznajmił właśnie, że skończył z drzwiami wejściowymi.Policjant zapytał Whitlocka o parę detali, po czym wstał, obiecując Karen, że będą w regularnych odstępach czasu patrolować ulicę.Odprowadziła go do drzwi, poczekała aż odjadą i dopiero wtedy wróciła do pokoju, z ociąganiem biorąc od Whitlocka kompres i przykładając do siniaka.— Kawy? — spytała cicho.— Zaraz zrobię.Ty trzymaj kompres na właściwym miejscu.Kuchnia był niewielka, ale gustowna.W jednej z wbudowanych w ścianę szafek znalazł kawę, ekspress stał na stole, toteż nie miał kłopotów z przygotowaniem napoju.Karen przysiadła na ławie, obserwując jego krzątaninę.Po chwili na stole stały dwie parujące filiżanki i karton mleka wyjęty z lodówki.— Dziękuję, że tak szybko przyjechałeś.I że zawiadomiłeś policję — powiedziała, gdy usiadł naprzeciwko.— Przykro mi, że nie zdążyłem, aby temu zapobiec — wskazał na jej twarz.— Nie zdejmuj kompresu.— Jest niewygodny — skrzywiła się.— I powinien.Co tu się właściwie stało?— Obudził mnie hałas na zewnątrz.Gdy zeszłam na dół,zobaczyłam na podjeździe czarnego mercedesa.Jestem pewna, że to ten sam, który próbował nas przejechać przed Hiltonem.Wiedziałam, że powinnam zadzwonić na policję, ale ogarnęła mnie panika, a ty byłeś pierwszą osobą jaka.przyszła mi na myśl.Gdy rozmawialiśmy, ten facet rozbił jedną z szybek w drzwiach.— Słyszałem to — wtrącił ponuro.— A ja, jak kazałeś, zamknęłam się w łazience, tylko okazało się, że zasuwa w drzwiach trzyma na słowo honoru i on bez trudu ją wyłamał.Wtedy właśnie mnie uderzył, ale niedaleko rozległa się policyjna syrena — wtedy uciekł.Dzięki Bogu, że któryś z ich wozów był niedaleko.— Jak on wyglądał?— Miał na twarzy jedną z tych wełnianych czapek narciarskich.Boję się, C.W., naprawdę się boję.— Chcesz, żebym został?— Bardzo — ścisnęła go za rękę.— Jako nocny stróż — dodał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]