[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pospiesznie owinął szalem całą twarz.Po omacku, instynktownie znalazł drogę na mostek.Kapok-Kid szedł za nim, niosąc szklane płytki.Wspinając się, słyszeli, że głośniki podawały jakiś komunikat, którego niepodobna było zrozumieć.Turner i Carrington samotnie tkwili na mostku oświetlonym pierwszym brzaskiem.Byli opatuleni jak mumie.Nawet oczy osłonili lotniczymi okularami.- Dzień dobry, Nicholls - huczał komandor.- To Nicholls czy nie Nicholls? - Zdjął okulary, odwracając się przedtem plecami do wiatru.Odrzucił je ze wstrętem.- Nic nie widać przez te cholery.Hej, Pierwszy, przynieśli nam płytki szklane!Nicholls, szeroko stawiając nogi, zbliżył się do zawietrznego rogu mostka.Na kratownicy pokładu walały się okulary, maski przeciwgazowe, osłony na oczy.- Cóż to, wyprzedaż?- Robimy zwrot, doktorze - odpowiedział Carrington.Mówił spokojnie, rzeczowo, bez śladu znużenia.- Ale musimy wiedzieć, dokąd płyniemy, a jak już rzekł komandor, te cholery są do niczego.natychmiast zachodzą mgłą, gdy tylko je założyć: zbyt wielki mróz.Proszę, potrzymaj płytkę szklaną.o tak.i przecieraj ją, Andy!Nicholls spojrzał na wielkie fale.Wzdrygnął się.- Przepraszam za ignorancję, lecz dlaczego mamy w ogóle zawracać?- Ponieważ wkrótce będzie to całkiem niemożliwe - odparł krótko Carrington.W sekundę później zachichotał.- Ten manewr sprawi, że stanę się najbardziej nielubianym człowiekiem na okręcie.Właśnie podaliśmy ostrzeżenie.Gotowe?- Uwaga maszyny, uwaga ster.Gotowe! - Minęło trzydzieści sekund, czterdzieści pięć sekund, cała minuta.Carrington bez mrugnięcia powieką patrzył przez szklaną płytkę.Kapok-Kid przecierał ją gorliwie.Nagle padł rozkaz:- Lewa turbina - średnia naprzód!- Lewa - średnia naprzód - jak echo powtórzył Turner.- Ster w prawo dwadzieścia- Ster w prawo dwadzieścia.Nicholls ze strachem zerknął przez ramię.W ułamku sekundy przed oślepionymi, wypełniającymi się łzami oczyma ujrzał wielką falę idącą na nich.Dziób już odwracał się od niej.O Boże! Czemuż Carrington nie poczekał, aż ich minie? Wielka fala uniosła dziób, pchnęła „Ulissesa" daleko w prawo i przeszła pod nim.Okręt ociężale wdrapał się na jej wierzchołek i zataczając dziko, stoczył się w dół; maszty, olbrzymie błyszczące pnie, pogrubiale i ciężkie od lodu, opisały łuk, gdy „Ulisses" pochylił się, nurzając lewą burtę aż po relingi w wyrastającej stromiźnie następnej fali.- Lewa, pełna naprzód!- Lewa, pełna naprzód.- W prawo trzydzieści!- W prawo trzydzieści.Fala przechodząc pod kadłubem po prostu zlikwidowała przechył.I wtedy Nicholls pojął wreszcie, o co chodziło.Trudno zrozumieć jak, ponieważ nie można było zobaczyć, co się dzieje daleko w przodzie, lecz Carrington przewidział, że te dwa rodzaje fal muszą spotkać się, tworząc stosunkowo spokojną przestrzeń.Nikt, nawet sam Carrington, choć był wielkim żeglarzem, nie wiedział ani nie mógł się dowiedzieć, jakim sposobem to przewidział.Przez piętnaście czy dwadzieścia sekund morze wyglądało jak biała kipiel zderzających się, gwałtownie skłóconych fal.Zwykle takie zjawisko spotyka się na małą skalę przy odpływach lub koło wodospadów.„Ulisses" z gracją wykonał zwrot.Olbrzymia fala, piętrząc się prawie do wysokości mostku, pochwyciła okręt w ostatniej ćwiartce skrętu.Po raz pierwszy uderzyła w całą długość burty.Zwaliła „Ulissesa" na bok, zatapiając zawietrzne relingi.Nicholls stracił grunt pod nogami, upadł ciężko w kąt mostka.Mógłby przysiąc, że słyszał śmiech Carringtona.Wypełzł na środek platformy kompasowej.Wielka fala jeszcze nie przeszła.Nadal piętrzyła się nad doliną, w którą rozpaczliwie staczał się pochylony o czterdzieści stopni „Ulisses"; spoglądała nań bezlitośnie z góry i czekała na moment, aby pogrzebać go pod sobą.Pochyłomierz nieustępliwie wskazywał czterdzieści pięć stopni, pięćdziesiąt stopni, pięćdziesiąt trzy stopnie.Okręt wisiał tak całe wieki, podczas gdy ludzie utrzymywali się na jego bokach, wpijali palcami w pokład; otępiałe mózgi z trudem mogły pojąć to, co wydawało się nieuniknione.Koniec.„Ulisses" nie podniesie się nigdy.Zegar życia tykał ostatnie sekundy.Nicholls i Carpenter spojrzeli na siebie.Twarze mieli blade, bez wyrazu.Pochylony pod tak zwariowanym kątem mostek osłaniał od wiatru.Rozległ się niezwykle czysty, spokojny jak podczas towarzyskiej rozmowy głos Carringtona.- Pochyli się aż do sześćdziesięciu pięciu stopni i powstanie! - stwierdził jak coś zupełnie naturalnego.- Trzymajcie kapelusze, panowie.To będzie ciekawe.Ledwie skończył, a „Ulisses" niewyczuwalnie, potem powoli, aż wreszcie gwałtownie szarpnął się, zatoczył łuk dziewięćdziesięciu stopni i znów pochylił.Jeszcze raz Nicholls znalazł się w kącie mostka.Lecz „Ulisses" prawie zakończył zwrot.Uśmiechnięty Kapok-Kid z ulgą podniósł się i dotknął ramienia Carringtona.- Proszę tam nie patrzeć.Straciliśmy główny maszt!Była to lekka przesada.Zniknął tylko piętnastostopowy wierzchołek z tylną anteną radarową.Ów podstępny, dwukrotny przechył jak biczem zamachnął masztem, który nie wytrzymał ciężaru lodu.- Obie mała naprzód.Ster na środek.- Obie mała naprzód.Ster na środek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]