[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dno i ściany leja wyglądały jak miejsce straszliwego kataklizmu: skała, rozdarta potężną jakąś siłą, rozerwana na setki wielkich i tysiące małych brył, wśród których tu i ówdzie sterczały stopione i pogięte kikuty konstrukcji, wsporników, płyt i rur.Na samym dnie widoczna była tylko jedna bezkształtna masa stopionej na żużel materii.Ted wyszarpnął z kieszeni wskaźnik promieniowania.Z dna leja promieniowało niezbyt silnie, lecz zupełnie wyraźnie.- Chyba.oni już tu nie wrócą - powiedziała Ewa cicho.- Jeśli to był wybuch termojądrowy, to musiał nastąpić bardzo dawno.Sądząc z rozmiarów zniszczenia, bezpośrednio po eksplozji promieniowanie było potężne.Nie mieli wątpliwości, że to, co oglądają, jest miejscem straszliwej klęski istot, które opanowały w tak wspaniałym stopniu technikę lotów kosmicznych, automatykę i z pewnością wiele innych dziedzin pozwalających zwyciężać czas i przestrzeń.Ted i Ewa milczeli, nie patrzyli na siebie, jakby zawstydzeni w obliczu tak wstrząsającej tragedii.Mimo iż nie widzieli dotąd tych istot, nie domyślali się nawet ich wyglądu, nie znali ich celów i nie wiedzieli, skąd tu przybyły - odczuwali współczucie, żal, smutek.Jakkolwiek bowiem oni wyglądali - przybyli tu przecież, pędzeni taką samą chyba, jak ludzka, ciekawością otaczającego ich świata.- Myślisz.że wszyscy zginęli? - zapytał wreszcie Ted.- Pewnie tak.A gdyby nawet część ich została w tej bazie, gdzie nie sięgnęła eksplozja, to przecież sam stwierdziłeś, że katastrofa miała miejsce bardzo dawno.Nie wiadomo, co prawda, jak długie jest i c h życie, ale.- Tak.Ponadto wszystko wskazuje na to, że odlatywali; może na krótko, może mieli powrócić, może.- I nie zostawili nawet żadnych pojazdów, żadnych środków transportu.Wszystko musiało być tu, na dole, gdy stało się to nieszczęście.Może właśnie ładowali rakietę.- Zaraz.Po co te domysły.Chodźmy na górę, może w bazie za tymi pozamykanymi drzwiami czeka na nas rozwiązanie zagadki.ROZDZIAŁ SIÓDMYDWÓCH CZARNYCH BRODACH, ZBYT NISKICH DRZWIACHO PRZYGOTOWANIACH DO WYPRAWY NA FLORĘZajrzeli już do kilku pomieszczeń, wyglądających na laboratoria naukowe.W trzecim z kolei “pokoiku" wszystkie ściany naszpikowane były jakby cienkimi szpilkami.Ewa ujęła koniec jednej z nich - “szpilka" okazała się cieniutkim pręcikiem, tkwiącym w ścianie na głębokość kilkunastu centymetrów.Po wyjęciu go pozostał maleńki otworek.Na środku tego samego pomieszczenia stał jakiś duży przyrząd przypominający pulpit połączony w jedną całość z ogromnym fotelem.W pulpicie obok kilku wystających szczegółów o niewiadomym przeznaczeniu widniał również rząd podobnych otworków, w które bez trudu można było wsunąć krystaliczne pręciki.Ewa po chwili wahania wsunęła jeden z nich w pierwszy z brzegu otwór w pulpicie.Rozległ się dźwięk doskonale słyszalny nawet przez hełmy skafandrów.Wysokie, świdrujące tony ułożone były w serie urywanych to znów przeciągłych dźwięków.Balansując na granicy słyszalności ludzkiego ucha, cichły czasem zupełnie, uciekając w zakres ultradźwięków.Po chwili słuchania można było zauważyć jakąś prawidłowość, uporządkowanie w ich następowaniu - jakby pewną regułę kompozycji, której podlegają.- Czy to ich mowa? - spytał Ted, gdy dźwięki ucichły.- Nie wiem.- Ewa wyjęła z otworu pręt i włożyła inny.Nastąpiła istna ulewa tonów, tak bardzo odmiennych od poprzednich, że trudno byłoby nawet je porównywać.- Może to zapisy jakichś danych pomiarowych.To mi bardzo przypomina sygnały telemetryczne z satelitarnych stacji automatycznych - zastanawiał się Ted.- Czy nie przychodzi ci do głowy, że to może być ich muzyka?- Muzyka? - Ted był wyraźnie zaskoczony.- Czy sądzisz, że nie mieli nic lepszego do roboty, jak słuchać muzyki?- Skąd wiesz, jaką rolę mogła ona odgrywać w ich życiu?- Na takim poziomie rozwoju.- Och, Ted, jak wielu rzeczy nie rozumiesz zupełnie! - obruszyła się Ewa.- · A poza tym chwilami robisz wrażenie, jakbyś zbyt dokładnie znał te istoty.Albo może porównujesz je zbyt dosłownie do ludzi.Ale porównanie takie jest zupełnie błędne.Zapominasz, że ci wszyscy ludzie, których znamy - nasi rodzice czy pozostali uczestnicy wyprawy - są wyrwani ze swego normalnego środowiska, jakim jest cała społeczność ludzka!- Tamci też byli w podobnych warunkach, dlatego takie właśnie porównanie jest najsłuszniejsze! - upierał się Ted.- Nie wiem, może masz rację, ale według mnie wszystko zależy od poziomu techniki.Tylko że w zupełnie inny sposób, niż sobie to wyobrażasz.Technika nie powinna niszczyć innych wartości - powinna dać ludziom więcej czasu na zajmowanie się sztuką, literaturą.Jeśli więc oni, ci nie znani nam przybysze, mogli sobie pozwolić na odpoczynek przy muzyce, to na pewno z tego korzystali.Myślę, że wiele z naszych współtowarzyszy też skorzystałoby z takiej przyjemności, gdyby nie napięte do ostatnich granic plany naukowe ekspedycji.- Spróbuj włożyć jeszcze jeden pręt.- Ted nie mógł chwilowo znaleźć jakiegoś kontrargumentu.Dźwięk, który teraz uderzył ich uszy, był zupełnie odmiennego rodzaju: zamiast spodziewanych czystych tonów rozległy się chrapliwe i ostre.Znieruchomieli oboje, potem spojrzenia ich spotkały się na chwilę.W dźwiękach, urywanych i szorstkich, można było rozpoznać coś w nieokreślony sposób bliskiego, choć treść pozostawała niezrozumiała.- To musiało wyjść z ust.człowieka lub istoty o niezmiernie podobnej budowie narządów mowy! - powiedziała wreszcie Ewa stłumionym szeptem.Ted skinął głową.Jemu także przyszło to od razu na myśl.Zastanawiał się jedynie, do którego z ziemskich języków podobna jest ta mowa przechowywana w fonotece nieznanych istot.- Chodźmy! - powiedział wreszcie, gdy głos zamilkł.- W ten sposób nie zdążymy nawet pobieżnie przejrzeć reszty pomieszczeń.Sami i tak nic nie zwojujemy.Niech się tym zajmą lingwiści.Do kilku dalszych pomieszczeń ledwie zajrzeli - były zastawione aparaturą, nad której działaniem nie było sensu teraz się zastanawiać, tak była odmienna od wszystkiego, co kiedykolwiek widzieli.Szukali w pierwszym rzędzie czegoś, co uważali za najistotniejsze - śladów twórców tego wszystkiego.W następnym niewielkim pokoiku znaleźli jedynie długie, prostopadłościenne pudło ustawione w kącie pod ścianą.Ewa przeszła do dalszych pomieszczeń, lecz Ted nie oparł się ciekawości i zaczął majstrować przy pokrywie skrzyni.Nie dawała się początkowo uchylić.Po chwili dopiero spostrzegł na jej tylnej części proste urządzenie stanowiące zamek.Bez trudu odgadł jego działanie i uniósł pokrywę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]