[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, ona była gdzieś z północy.A dlaczego pan pyta, czy to majakieś znaczenie? Może tak się stać, że będzie miało.A może, i nie. Komornik uniósł kie-lich na wysokość oczu i w zamyśleniu powiedział:  Pański majątek, drogi pa-nie, cieszy oko swym zagospodarowaniem.To przykład godny naśladowania dla290 wszystkich okolicznych ziemian.Według mojego szacunku, co najmniej dwieściepięćdziesiąt marek rocznej renty, nieprawdaż? Półtorej setki  nie mrugnąwszy okiem zełgał landlord i z ulgą odetchnął chwała Eru! Rozmowa, chyba przeszła na płaszczyznę pragmatyki. A dotego niemal połowa idzie na podatki.no i akt hipoteczny.Cóż, kłusownicy, to kłusownicy.Odpowiedniego kandydata wybrano szybko;powisiał stosowną chwilę w dybach nad węglami, złożył wyczerpujące zeznania,po czym został statecznie i w majestacie prawa nabity na pal ku przestrodze in-nym chłopom.Komornik wrócił do miasta, czule przyciskając do boku sakiewkę,cięższą o sto osiemdziesiąt srebrnych marek.No to koniec.Diabła tam  koniec!Landlord od początku był zaniepokojony tym, że nie znaleziono w pogorze-lisku żadnych kości.Dowódca drużyny, który osobiście dowodził nocną akcją,uspokajał pana: ściany drewniane i grube, podłoga drewniana, nie klepisko, paliłosię ponad godzinę  trup spłonął doszczętnie, takie rzeczy często się zdarzają.Młody senior, jednak, będąc  jak już powiedzieliśmy  człowiekiem nad swójwiek przewidującym, posłał ludzi, by jeszcze raz przeszukali pogorzelisko.Noi potwierdziły się jego najgorsze przeczucia.Okazało się, że sztuka przewidywa-nia nie była obca również leśniczemu, w życiu którego występowało już wcześniejparę niespodzianek: z piwnicy prowadził na zewnątrz podziemny tunel długościtrzydziestu jardów, na podłodze którego widniały nie stare plamy krwi  jednaz nocnych strzał musiała trafić w cel. Szukać!  zarządził młody senior  niezbyt głośno, ale takim tonem, że-by ustawionych w szeregu drużynników, chłopów na schwał, pokryła gęsia skór-ka. Albo on, albo my i nie ma odwrotu.Na razie, chwała Orome, leczy się gdziew lesie.Jeśli umknie jestem trupem, ale wy  wszyscy!  umrzecie przede mną,to wam gwarantuję!Landlord osobiście dowodził pościgiem, oświadczywszy, że tym razem się nieuspokoi, póki nie zobaczy osobiście ciała Rankorna.Prowadzące w głąb lasu tropyuciekiniera przez cały dzień były czytelne i wyrazne: ścigany nawet nie usiłowałich maskować, widocznie uważając, że nikt już go nie widzi wśród żywych.Coprawda, pod wieczór dowódca drużynników znalazł w krzakach obok tropu nasta-wiony samostrzał.Lepiej byłoby powiedzieć, że sam samostrzał został wykrytypózniej, kiedy strzała aż po lotki siedziała w bebechach dowódcy.Póki drużyn-nicy gaworzyli zgrupowani wokół rannego, nie wiadomo skąd nadleciała drugastrzała i wpiła się w szyję jeszcze jednego zucha.Ale tu Rankorn się zdradził:jego sylwetka mignęła wśród drzew o jakieś trzydzieści jardów poniżej, na zbo-czu zagajnika, i wtedy cała wataha runęła za nim wąską luką między krzewamileszczyny.A taki był właśnie plan, żeby ruszyli wszyscy naraz i biegiem, niepatrząc pod nogi.W sumie do wilczego dołu trafiło za jednym zamachem troje.291 Na taki sukces, szczerze mówiąc, Rankorn nawet nie liczył.Zbóje Eggi-Pusttel-gi, którzy zmajstrowali tę konstrukcję, napracowali się uczciwie  osiem stópgłębokości, na dnie kołki wysmarowane mięsną zgnilizną, tak że zakażenie krwigwarantowane w każdym przypadku.Zmierzch tymczasem zapadał gwałtownie.Teraz już drużynnicy stali się prze-sadnie nawet ostrożni: chodzili tylko parami, a kiedy przeczesywali las i zauwa-żyli w końcu przyczajonego w krzewach Rankorna, nie ryzykowali i naszpikowaligo strzałami z dwudziestu jardów.Niestety, gdy podeszli bliżej, akurat pod ude-rzenie pięcsetfuntowej kłody, znalezli zamiast wymarzonego trupa zwitek koryz naciągniętymi nań szmatami.Dopiero wtedy landlord zdał sobie sprawę, żenawet ucieczka z  rejonu umocnionego bandy Eggi, dokąd ich tak sprytnie wcią-gnął ów przeklęty Wos  nie będzie sprawą łatwą: dokoła las jest naszpikowanyśmiertelnymi pułapkami, a czworo ciężko rannych, nie licząc dwóch zabitych,całkowicie pozbawiły oddział mobilności.Zrozumiał też, że ich miażdżąca prze-waga liczebna w tym układzie nie ma zupełnie żadnego znaczenia, i aż do świtu,podczas tego polowania, rolę zwierzyny przyjdzie odgrywać właśnie im. 56Przygotowali obronę okrężną w najgorszym, jakie sobie można wyobrazićmiejscu  wądół zarośnięty leszczyną, widoczność zero, ale przenoszenie sięna inne miejsce byłoby jeszcze gorsze.O tym, by rozpalić ognisko nawet nie my-śleli  strach się oświetlić, strach dać się usłyszeć, i nawet rannych opatrywaliw całkowitych ciemnościach, po omacku.Zacisnąwszy w garści łuki i rękojeścimieczy, wsłuchiwali się w bezksiężycową noc, bez wahania strzelając w stronękażdego szmeru, w każde poruszenie w unoszącej się z wilgotnych liści mgle.Skończyło się tak, że około trzeciej w nocy komuś puściły nerwy, i ten idiotaz okrzykiem:  Wosowie! wystrzelił w sąsiada, który wstał, chcąc rozprostowaćścierpnięte mięśnie, a potem, łamiąc krzaki, rzucił się w głąb obronnego pier-ścienia.Dalej stało się to najgorsze, co tylko może się zdarzyć w nocnym boju:pierścień się rozpadł, i zaczęła się ogólna bieganina po nocy ze strzelaniem naoślep  każdy przeciw każdemu.Zresztą, tym razem nie było mowy o jakimś przypadku: wspomnianym kimś , kto sprowokował swoim strzałem w towarzysza ogólną zawieruchę, byłnie kto inny jak sam Rankorn.Korzystając z mroku, leśniczy przywłaszczył sobiepelerynę jednego z zabitych  na szczęście dla niego nikt ich nie pilnował wkręcił się w pierścień zajmujących pozycje drużynników i zaczął czekać.Wła-ściwie, mógł sto razy wpakować strzałę w plecy landlorda i, korzystając z nieunik-nionego zamieszania, rozwiać się spokojnie we mgle, ale ten nie zasłużył sobie natak  przyjemny los.Rankorn miał inne plany.Wyniki boju stały się widoczne, gdy nastał dzień: okazało się, że oddział stra-cił dwóch żołnierzy, ale najgorsze  koszmar!  zaginął sam landlord [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl