[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie podnosił wzroku, ale na jego usta wypłynął słaby, przymilny uśmiech.Starałemsię nie zwracać na to uwagi.- Przyjechałem do Egiptu dlatego, że.- Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy.Odwróciłem wzrok.- Bethesdą zle się czuła od dłuższego czasu.Trapiła ją jakaś choroba,której medycy nawet nie umieli nazwać.Umyśliła sobie, że gdyby mogła wykąpać się wNilu.- Bethesdą jest z tobą w Egipcie?Język zdrętwiał mi w ustach.Usiłowałem przełknąć ślinę, ale nie mogłem.- Bethesda przyjechała do Egiptu i wykąpała się w Nilu, jak sobie tego życzyła.Jednak rzeka mi ją zabrała.Po prostu w niej zniknęła.- Co ty mówisz, tato! Utonęła?- Rzeka ją zabrała - powtórzyłem.- Może tak jest najlepiej, skoro jej choroba byłanieuleczalna.A może Bethesda od początku nosiła się z takim zamiarem.- Bethesda nie żyje?Wargi mu zadrżały, a brwi zlały się w jedną linię.Mój syn, który przestał być moimsynem, faworyt Cezara, który widział śmierć tysięcy ludzi, nieraz przerąbywał się przezzwały trupów i brodził we krwi, zaczął płakać.- Metonie! - szepnąłem, ale trzymałem się na dystans.- Nigdy nie sądziłem.- Pokręcił głową, łzy pociekły mu po policzkach.- Kiedy sięjest z dala od domu, nie można sobie nie wyobrażać, co się tam dzieje, ale człowiek się uczymyśleć tylko o dobrych rzeczach.Tam, w polu, kiedy się szykujemy do bitwy, toczymy ją, apotem zajmujemy się jej skutkami, wokoło jest tyle grozy, tyle zamieszania, krwi i bólu, żemyśląc o domu, myślimy o wszystkim, co jest tego przeciwieństwem.O miejscu bezpiecznymi szczęśliwym, gdzie są wszyscy, których kochamy, i gdzie nic się nigdy nie zmienia.Oczywiście to tylko sny i marzenia.Wszystkie miejsca są takie same.Nigdzie nie jestbezpiecznie.Ale nigdy nie myślałem, że Bethesda.- Meto rzucił mi gniewne spojrzenie.-Nawet nie wiedziałem, że choruje! Mogłeś mi o tym napisać.gdybyś nie przestał przysyłaćmi listów.Wyprostowałem się.- No więc ci powiedziałem.Nie ma Bethesdy.Jej ciało zaginęło, inaczej kazałbym jązabalsamować, jak sobie tego zawsze życzyła.Meto znów pokręcił głową, jakby w oszołomieniu.- A Diana? Co u niej? I mały Aulus? I.- Twoja siostra.- zacząłem, ale szybko się poprawiłem.- Moja córka i jej synek mielisię dobrze, kiedy wyjeżdżałem z Rzymu.Spodziewa się drugiego dziecka; gdyby nie to, byćmoże towarzyszyłaby nam w tej podróży.- A Dawus? I Eko? I.- Wszyscy się dobrze czują - wszedłem mu w słowo, pragnąc zakończyć tę rozmowę.Meto westchnął.- Tato, wiem, ile ci to musiało przynieść cierpienia.Mogę tylko.- Nic więcej nie mów - przerwałem.- Trzeba ci było o tym powiedzieć, więc cipowiedziałem.Wracaj teraz do Cezara.- Wracać? - Meto zaśmiał się ponuro, ocierając łzę z policzka.- Nie widziałeś wyrazujego twarzy? I jej twarzy? Będą z nią kłopoty.Mieć do czynienia z tym chłopaczkiem wkoronie i z głową w chmurach to jedno, ale obawiam się, że królowa Kleopatra to zupełnieinna sprawa.Trzeba przyznać, że ma tupet.- Widzę, jak długo przetrwał twój żal po Bethesdzie.Teraz znów mowa o Cezarze,królowej i tych waszych gierkach.- Tato! To niesprawiedliwe!- Myśl sobie, co chcesz, ale nie mów do mnie tato.Skrzywił się z bólu, jakbym wbił mu nóż w serce.- Tato.- wyszeptał, kręcąc bezsilnie głową.Mógłbym przysiąc, że stoi przede mną dziecko niemające więcej niż dziesięć, możedwanaście łat.Niepewny chłopczyk w zbroi wojownika.Musiałem zebrać resztkistanowczości, aby oprzeć się nagłej chęci objęcia go.Odwróciłem się i odszedłemzdecydowanym krokiem ku schodom, zostawiając Metona jego imperatorowi i królowej.ROZDZIAA PITNASTYWiedziałaś - powiedziałem do Merianis.Czekała na mnie przy ostatnim posterunku, znaczącym granicę rzymskiej enklawy.Szliśmy teraz obok siebie przez dziedzińce i korytarze pałacu w drodze powrotnej do mojejkomnaty.- Wiedziałaś - powtórzyłem, spoglądając na nią z boku.- Stąd ten twój chytryuśmieszek i tajemniczy komentarz o niespodziankach.- O czymże ty mówisz, Gordianusie?- Wiedziałaś, że oprócz mnie jeszcze jeden gość wybiera się z wizytą do Cezara.- I kto tu jest teraz tajemniczy? Chcesz powiedzieć, że dołączył do was ktośniespodziewany? - Mówiąc to, nie mogła się powstrzymać od szerokiego uśmiechu.Jejolśniewająco białe zęby w zestawieniu z hebanowym połyskiem skóry robiły piorunującewrażenie.- Cezarowi przyniesiono dar, którego się nie spodziewał.- Dar?- Niespodzianka ze schowaną wewnątrz inną niespodzianką.Została porównana dokonia trojańskiego.- Cezar tak powiedział? - Merianis się roześmiała.Zmarszczyłem brwi.- Nie, jeden z jego ludzi.- I ten koń dotarł do niego szczęśliwie?- Tak jest.- A.jego zawartość ujawniła się cała i zdrowa?- Owszem, i równie gotowa, by siać spustoszenie, jak owi greccy wojownicywyskakujący z prawdziwego konia trojańskiego.Kiedy odchodziłem, Cezar trzymał sięresztkami sił.Do tej pory pewnie już uległ przeważającym siłom nieprzyjaciela.Merianis klasnęła w dłonie z radości.- Wybacz, że się śmieję, ale twoja metafora jest taka świeża.Zazwyczaj to kobietęporównuje się do oblężonej twierdzy z burzonymi murami i pękającą pod naporem bramą.Myśl o mocarnym Cezarze w takiej roli rozśmieszyła mnie do łez.- On jest tylko człowiekiem, Merianis.- Na razie - odrzekła, po czym mruknęła pod nosem coś po egipsku, co wziąłem zakrótkie, ale ekstatyczne dziękczynienie dla Izydy.Przed komnatą czekała drużyna straży królewskiej.Zanim zdążyłem wejść, jejdowódca grzecznie, ale stanowczo zagrodził mi drogę, jego ludzie otoczyli mnie i zarazruszyliśmy z powrotem w głąb pałacu, zostawiając Merianis samą.- Zajmę się Rupą i chłopcami! - krzyknęła za mną.Szliśmy do części pałacu, której dotąd nie widziałem.Korytarze były tu szersze,ogrody bujniejsze, a draperie i inne ozdoby wspanialsze niemal z każdym krokiem.Wprowadzono mnie do dużej komnaty, gdzie grupkami stali liczni dworzanie.W powietrzurozbrzmiewał gwar wielu rozmów.Czułem na sobie zaciekawione spojrzenia.Dowódcastraży gdzieś się oddalił, zostawiając mnie pośrodku komnaty w kręgu zbrojnych.- To ten Rzymianin - usłyszałem czyjś głos.- Ten, którego król wpuścił na barkę.Czyto nie jakiś wróżbita?- Nie, to raczej jakiś szpieg albo też słynny zabójca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]