[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Umilkł.- Na samym końcu istotną przyczyną śmierci może też być zakażenie albo białaczka, Zanik czerwonych ciałek krwi, pan rozumie, i utrata soli w organizmie.Jedno albo drugie.- Ktoś mówił, że to jest podobne do cholery.- Słusznie - potwierdził aptekarz.- To jest dosyć podobne do cholery.- Ma pan coś na to, prawda?- Żadne leki niestety nie pomogą.- Nie żeby to wyleczyć.Żeby to skończyć.- Jeszcze nie wolno nam rozdawać, panie poruczniku.Mniej więcej na tydzień wcześniej, zanim to dojdzie do naszego okręgu, szczegóły zostaną podane przez radio.Dopiero wtedy będziemy mogli wydać te środki wszystkim, którzy zechcą.- Zawahał się.- Sprawa niezmiernie skomplikowana z punktu widzenia religii.Przypuszczam, że do rozstrzygnięcia dla każdego indywidualnie.- Muszę się postarać, żeby żona w pełni to rozumiała - jeszcze raz powiedział Peter.- Zostanie z dzieckiem.mnie wtedy może tu nie będzie.Muszę to załatwić przed odjazdem.- Ja mógłbym pani Holmes wytłumaczyć, kiedy czas na to przyjdzie.- Wolałbym sam to zrobić.Ona się tym trochę zdenerwuje.- Oczywiście.- Po chwili namysłu aptekarz rzekł: - Proszę, niech pan pójdzie ze mną.Przeszli do zamykanego na klucz magazynu.Stała tam w kącie skrzynia z częściowo odbitym wiekiem.Aptekarz odbił je całe.Skrzynia była pełna maleńkich czerwonych pudełeczek w dwóch rozmiarach.Aptekarz wziął po pudełeczku jednego i drugiego rodzaju i wrócił z Peterem do apteki.Otworzył pudełeczko mniejsze, zawierało plastykową fiolkę z dwiema tabletkami.Wyjął te tabletki ostrożnie i na ich miejsce wsunął dwie aspiryny.Umieścił fiolkę w pudełeczku z powrotem; pudełeczko zamknął i dał Peterowi.- To dla każdego, kto potrafi zażywać tabletki - powiedział.- Może pan to wziąć do pokazania pani Holmes.Wystarczy jedna, żeby prawie natychmiast spowodować śmierć.Druga jest na wszelki wypadek.W odpowiednim czasie będziemy te środki wydawali przy ladzie.- Serdecznie dziękuję - rzekł Peter.- A co z dzieckiem?- Z dzieckiem czy z ulubionym zwierzęciem.psem czy kotem.to już trochę mniej proste.- Aptekarz otworzył drugie pudełeczko i wyjął maleńką strzykawkę.- Mam jedną zużytą, którą tu włożę dla pana.Na wierzchu jest przepis.Aplikuje się tylko zastrzyk podskórny.Dziecko po tym zaśnie dość szybko.I to drugie pudełeczko ze zużytą strzykawką dał Peterowi.- Bardzo pan uprzejmy - wyraził swą wdzięczność Peter.- Mary będzie już mogła przyjść do pana po to do apteki, kiedy czas przyjdzie.- Właśnie.- Ile jestem winien?- Nic.- Aptekarz rozłożył ręce.- Lek wolny od opłaty.Rozdział piątyZ trzech prezentów, które Peter Holmes przywiózł tego wieczora żonie, kojec został przyjęty z największym uznaniem.Był to nowiutki kojec drewniany, pomalowany na seledynowo, z jaskrawymi ruchomymi kulkami na prętach z jednego boku.Peter postawił go w ogrodzie i wywołał Mary z domu, żeby go zobaczyła.Przyszła i dokonała oględzin bardzo szczegółowych, sprawdzając stabilność, upewniając się, czy dziecko nie mogłoby kojca pociągnąć na siebie.- Żeby tylko ta farba nie zaczęła schodzić - westchnęła.- Ona ssie wszystko, wiesz.A zielona farba jest okropnie niebezpieczna.Zawiera grynszpan.- Pytałem o to w sklepie - uspokoił ją Peter.- To nie jest farba olejna.to "duco".Jennifer musiałaby mieć aceton w ślinie, żeby ją zlizać.- Ona potrafi zlizywać farbę z bardzo wielu rzeczy.- Mary cofnęła się i popatrzyła na kojec z daleka.- Prześliczny kolor - stwierdziła.- Wspaniale będzie pasował do firanek w dziecinnym pokoju.- Tak sobie pomyślałem - rzekł skromnie.- Mieli tam i niebieski, ale od razu wiedziałem, że będziesz wolała ten.- Szalenie mi się podoba.- Zarzuciła mu ręce na szyję.- Uroczy prezent.Musiałeś się z tym namęczyć w tramwaju.Dziękuję ci, dziękuję, kochany.- Nie ma za co.- Też ją pocałował.- Cieszę się, że ci sprawiłem przyjemność.Przyniosła dziecko i posadziła je w kojcu.Potem przyniosła whisky i wodę sodową i ze szklankami w rękach usiedli na trawie z obu stron dziecka za seledynowym płotkiem.Paląc papierosy długo jeszcze patrzyli, jak Jennifer zachowuje się w nowym otoczeniu.Dziecko chwyciło raptownie jeden z prętów i zacisnęło malutką piąsteczkę.- A nie myślisz, że ona za wcześnie stanie na nóżkach, teraz, kiedy ma się czego trzymać? - Matka podniosła wzrok stroskana.- To znaczy, bez tego nie tak prędko by zaczęła chodzić.Dzieci, które za wcześnie zaczynają chodzić, mają później krzywe nogi.- Chyba nie - rzekł Peter.- Każdy przecież miał w życiu kojec.Ja sam miałem w jej wieku, a nie powiem, żeby moje nogi były krzywe.- No, gdyby nie przytrzymywała się tego, to pewnie by się przytrzymywała czegoś innego.Krzesła na przykład.Wkrótce Mary zabrała Jennifer, żeby ją wykąpać i przygotować do spania, a Peter ustawił kojec w pokoju dziecinnym.Nakrył stół do kolacji.I dopiero potem na werandzie, namacawszy palcami czerwone pudełeczka w kieszeni, zastanowił się, jak, u Boga Ojca, wręczyć te pozostałe prezenty żonie.Wszedł do domu i nalał sobie whisky.Przystąpił do rzeczy wieczorem, zanim Mary przeniosła dziecko na górę do ich sypialni.Powiedział niezręcznie:- O czymś chcę z tobą pomówić przed tym nowym rejsem.Spojrzała na niego.- O czym?- O tej chorobie popromiennej, jaką ludzie przechodzą.Parę rzeczy powinnaś wiedzieć.Żachnęła się.- Och, o tym.Do września nie chcę na ten temat słyszeć ani słowa.- Niestety, będziemy musieli o tym porozmawiać - rzekł z powagą.- Nie rozumiem, dlaczego.Jeszcze zdążysz mi wszystko powiedzieć, kiedy przyjdzie pora.Kiedy już będzie wiadomo na pewno, że to się zbliża.Pani Hildred mówiła, że jej mąż słyszał od kogoś, iż koniec końców to nie dotrze tu wcale.Bo to idzie coraz wolniej, czy coś takiego.Nie dotrze tutaj.- Nie wiem, kto informuje męża pani Hildred.Ja cię mogę zapewnić, że źdźbła prawdy nie ma w takich plotkach.To się zbliża, jak najbardziej.Może tu być we wrześniu, może też być jeszcze przed wrześniem.Wpatrywała się w niego wielkimi oczami.- To znaczy, że wszyscy na to zachorujemy?- Tak - powiedział - wszyscy na to zachorujemy.Wszyscy na to umrzemy.Dlatego właśnie chciałbym cię w tym zorientować.- Nie możesz zaczekać, Peter? Aż będzie z całą pewnością wiadomo, że to się stanie? Potrząsnął głową.- Wolę powiedzieć ci dzisiaj.Rozumiesz, mnie mogłoby tu nie być.wtedy.To mogłoby przyjść szybciej, niż nam się zdaje.jeszcze zanim wrócimy z rejsu.Albo mógłby mnie przejechać autobus.czy coś.- Nie jeżdżą już żadne autobusy - rzekła spokojnie.- Ty myślisz o tej łodzi podwodnej.- Niech będzie - ustąpił.- Znacznie mniej bym się denerwował na morzu, gdybym wiedział, że jesteś w tych sprawach jako tako zorientowana.- Dobrze - mruknęła z niechęcią.Zapaliła papierosa.- No, więc mów.- Wszyscy i tak kiedyś musielibyśmy umrzeć - powiedział ostatecznie.- Nie wiem, czy taka śmierć jest dużo gorsza niż jakaś inna.Zaczyna się od tego, że człowiek czuje się chory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]