[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałem, dokąd zmierza.Wyszedłem na dach i patrzyłem.Widziałem, jak dotarł do podstawy skały.Zebrał się tam spory tłum, by obserwować, jak się wspina.Z mojego miejsca wydawał się taki mały.czarna figurka pełznąca po białej skale.Kiedy dotarł na szczyt, nie zawahał się.Nawet się nie zatrzymał.Przekroczył krawędź i zniknął.W jednej chwili tam był, w następnej już go nie widziałem.Matka patrzyła z okna pode mną.Kiedy zniknął, krzyknęła.– Straszne – powiedziałem.Z wieloletniego przyzwyczajenia przesiewałem w myślach niejasne szczegóły opowiadania.– Co się stało z cykutą?Ledwo zadałem to pytanie, a już sam się domyśliłem.– Na drugi dzień wierzyciele przybyli, by nas wyrzucić z domu.Matka nigdy by tego nie zniosła.Znaleźli ją w łóżku, leżącą spokojnie jak we śnie.Złamała prawo, wypijając cykutę przeznaczoną dla ojca.Na dodatek zmieszała ją z winem, a kobietom prawo kategorycznie zabrania jego picia.Nikomu jednak nie zależało, by ją o cokolwiek oskarżać.Nie było już nic do skonfiskowania ani nikogo do ukarania poza mną.Myślę, że według nich zostałem już dostatecznie ukarany za grzechy moich rodziców.– Westchnął głęboko.– Czasami mam jej za złe, że ze mną nie została.Jemu zresztą też.Ale nie mogę ich obwiniać.Ich życie straciło sens.– Jaki był potem twój los?– Przez jakiś czas przekazywali mnie sobie z niechęcią krewni, ale dla wszystkich byłem przeklęty.Nie chcieli mnie w swoich domach z obawy, by przekleństwo nie dosięgło ich samych.Na pierwszą oznakę kłopotów.pożar w kuchni, choroba dziecka, niepowodzenie w interesach.wyrzucali mnie, aż w końcu zabrakło mi krewnych.Rozglądałem się za pracą.Mój ojciec zapewnił mi dobrych nauczycieli.Znałem filozofię, matematykę, łacinę.Wiedziałem zapewne więcej o interesach, niż mi się wydawało, mimochodem ucząc się od ojca.Jednak nikt z timouchoi nie chciał mnie zatrudnić.Myślałbyś, że któryś z tych wygnanych Rzymian, którzy co chwila zjawiają się w Massilii, znalazłby dla mnie zajęcie, ale i oni nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego, bojąc się zadrzeć z Radą.Od czasu do czasu udawało mi się popracować jako najzwyklejszy robotnik.Nie jest to łatwe dla wolnego człowieka.Zbyt wielu jest wszędzie niewolników, którzy wykonają taką samą pracę za darmo.Nie mogę powiedzieć, by mi się powiodło w jakiejkolwiek dziedzinie poza utrzymaniem się przy życiu.Były lata, że i to ledwo mi się udawało.Nosiłem wyrzucone przez innych łachmany, jadłem ich odpadki.Przełknąłem wstyd i zacząłem żebrać.Przez długi czas nie miałem dachu nad głową.Słońce i wiatr wyprawiły mi skórę jak garbarze; nawet mi się to przydało, bo twarda skóra dobrze mi służyła, kiedy ludzie w rodzaju starego Kalamitosa okładali mnie laską, nazywając włóczęgą, ladaco, pasożytem, synem wyklętego ojca i bezbożnej matki.– Czy ten Kalamitos należy do Rady?– Na Artemidę, nie! Żaden z tej bandy staruchów nie jest bogaty.To rówieśnicy mojego ojca, którzy nigdy wiele nie znaczyli.Kiedy byłem chłopcem, wszyscy oni płonęli z ambicji i zazdrości wobec mojego ojca, a już zwłaszcza Kalamitos.Kiedy ojciec umarł, sprawiało im wielką przyjemność napawanie się moim nieszczęściem i wyładowywanie na mnie swoich żalów.Nie ma większej pociechy dla nędzników niż to, że mogą gardzić kimś jeszcze nędzniejszym od siebie.Słońce już stało nisko i wiatr zaczął się wzmagać.Otaczające nas drzewa drżały i falowały pod jego podmuchem, a ich cienie powoli się wydłużały.– Straszna historia – powiedziałem cicho.– Po prostu prawdziwa.– Opisałeś Skałę Ofiarną tak dobrze.musiałeś chyba sam się na nią wspiąć.– I to kilkakrotnie.Za pierwszym razem z ciekawości.Chciałem zobaczyć to, co widział mój ojciec, poznać miejsce, gdzie zakończył życie.– A potem?– Aby pójść w jego ślady, kiedy chwila wydawała się odpowiednia.Nigdy jednak nie usłyszałem zewu.– Zewu?– Nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć.Za każdym razem, kiedy tam właziłem, byłem zdecydowany skoczyć.Co miałoby mnie trzymać na tym podłym świecie? Kiedy jednak docierałem na szczyt, coś było nie tak.Może spodziewałem się usłyszeć głosy ojca i matki, ale nigdy się to nie zdarzyło.Teraz jednak.już tak niedługo.– Co miał na myśli Kalamitos, nazywając cię Ofiarowanym?Hieronimus uśmiechnął się gorzko.– To jeszcze jedna z naszych uroczych tradycji.W czasach wielkich nieszczęść, jak zaraza, głód czy wojna, kapłani Artemidy wybierają kogoś na ofiarę.Oczywiście musi to zatwierdzić Wielka Rada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]