[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obok, kibicując walczącym, tłoczyli się Bergerowie i kilkukawalerzystów Girke.Ktoś na kogoś stawiał, ktoś odpowiadał.- Proponujesz się przyłączyć?- Jeśli jesteś gotów odłożyć obiad.- Jednak wolę cielęcinę.Zakłady możemy zawrzeć pózniej. Obóz szumiał, wesoły turkusowy obóz, gdzie zebrali się ludzie, gotowi w równym stopniu,jeść obiad, walczyć i zabijać.Oni witali się i uśmiechali, pokazując duże białe zęby, Germonodpowiadał tym samym i myślał o domu, ale nie tak, jak zazwyczaj.Nie żałując, nie złoszcząc się,nie chcąc udowodnić ani wrócić, po prostu wspominał makowe morze, bijące o wzgórza, iśmigające nad płytami tarasu jaskółki, białe i czarne.Im ciemniejsze stawało się niosące burzęniebo, tym niżej latają ptaki, tym jaskrawiej płoną w promieniach niewidocznego słońca czerwonekwiaty i biały alvasecki marmur.- Pfe!Nieistniejące chmury rozwiały się, rozświetlony biały kamień zamieniły schludne namioty.Germon potrząsnął głową i zrozumiał, że jego serce wali jak bęben.No, czy nie dureń z niego?!Chociaż po ranach, po poważnych ranach, i nie takie rzeczy się zdarzają.- To ciekawe - oznajmił na poły zapomniany Eugen - Ciekawe z dwóch stron naraz.- Tak? - ukrył swoje zmieszanie Germon i pojął, że baron mówi nie o nim.No bo kto będziesię oglądać na milczącego przyjaciela, jeśli w przedzie parska, tupie nogami i dziabie wskazującympalcem Ulrich-Bertold, oburzony do głębi duszy rozgrywającym się przed nim podwójnympojedynkiem.Reinsteiner szybko poszedł naprzód, Germon pokuśtykał śladem.W jednym z walczących jużrozpoznał Walentyna, fechtującego z którymś z młodych Katerschwanzów.Z którym - generał,naturalnie, zorientować się nie mógł.Barczysty białogłowy chłopak zręcznie radził sobie z ostrzem,ale Walentyn przewyższał przeciwnika, niewiele, ale przewyższał! Na pierwszy rzut oka Priddwalczył jak zawsze, Germon rozpoznawał oddzielne chwyty, w tym także swoje własne, ale i tak tobył zupełnie inny pojedynek! Powściągliwość, zimna krew, wyrachowanie - to owszem, to nigdzienie zniknęło.Ale znienacka pojawił się napór, jakby chłopak coś udowadniał.Komu?Potrząsającemu pięściami nieparzystemu baronowi? Sobie? Przeciwnikowi?- Pfe! - zakrzyknął Ulrich-Bertold i tupnął nogą - Norbert, ficehrabia! Fy bić się jest czyfygłupiać?Wicehrabia? No oczywiście, że wicehrabia, o niego chodzi! Zapatrzywszy się na Pridda,Germon nie zwrócił uwagi na drugą parę.Bardzo zajmującą.Drugi młody Katerschwanz, dokładnakopia pierwszego, fechtował z Arno, ściągając na siebie oburzenie Ulricha-Bertolda.Zupełniezasłużenie, i to nie z powodu słabości, o nie! Chodziło o ciekawość - i Berger, i w szczególnościArnould bardziej interesowali się sąsiadami niż własnym przeciwnikiem.- Talej tak będziecie fytszeszczać oczy?! To niemoszliwe patszeć bes łes!To było jeśli nie niemożliwe, to zabawne.Wicehrabia Se demonstrował cuda zręczności izwrotności, żeby tylko bodaj kątem oka zobaczyć, co się dzieje u kolegów.Gdyby Norbert był skoncentrowany na starciu, wicehrabia miałby się z pyszna, ale blizniak, ku oczywistemuniezadowoleniu zasłużonego krewnego, zachowywał się nie lepiej od Arno.- Ja nie chcę takie patszeć jest! Pfe! Fy nie szołniesze; fy - ciekafskie frony!- Nie chcesz się założyć? - Eugen za przykładem Arno lubował się pierwszą parą - Cztery dodwóch.- Stawiasz na rodaka?- Na pułkownika Pridda.- Blizniak też dobry.- Przyjmujesz zakład?- Nie.Jestem skąpy.Katerschwanzowi było trudno, ale zachwiać ducha dostojnego syna gór nie mogło nic.Chłopak bronił się stoicko, od czasu do czasu próbując się odgryzać.Szkołę miał doskonałą, siłę iszybkość ponad wszelkie pochwały, ale Walentyn wyglądał na bardziej doświadczonego i, coważniejsze, bardziej zróżnicowanego.I, a niech go koty, był skupiony na zwycięstwie w każdymswoim ruchu, nawet najprostszym.- Dobry z ciebie nauczyciel - pochwalił Eugen - Ale Pridda trzeba nauczyć spokoju.Tym samsię zajmę.Więc nie przyjmujesz zakładu?- Pfe! Ja nie mogę talej snosić tego bałaganu! Norbert, ficehrabia, fon z placu! Janiezatofolony.Ja fściekły jest!3Arno i Norbert nie zeszli: nie było po co.Wszystko skończyło się po decydującym izdecydowanym ataku.Ataku nie Pridda i nawet nie Germona, a.prawie Valdeza! Bergerprzepuścił kilka lekkich ciosów, które, gdyby łobuzy walczyły bez kołpaczków, wcale nie byłybynieszkodliwe, ale główne zagrożenia sparował, po czym odskoczył w tył i uniósł szpadę.Oburzoneparskanie starego żołnierza zagłuszyło szczęk kling i zakończyło się gromowym  Pszerfa!Fechtujący zatrzymali się.Berger podrapał mokre plecy, Walentyn przygładził włosy ipoprawił kołnierz koszuli.Był zdyszany, ale nie za bardzo.- Na fas można patszeć - uznał Ulrich-Bertold - To jusz może być! Fy pracowali, a nie łofilifrony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl