[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całą prawdę.Stracił swój ferwor i pewność siebie, ale nie w takim stopniu,który świadczyłby o tym, że jest przerażony, bo czuje się winny: O key, jak powiedziałby pański angielski pupilek.Wszystko powiem, bo arii ja, ani moi klienci nie lubimyrozlewu krwi.Ja w tym palców nie maczałem.Bo też nie jajeden miałem pomagać signore Sungajło. A kto jeszcze? Nie wiem.Adam mówił, że sprowadził tu kogoś, kto będziebardzo pożyteczny.Myślałem, że to ten Niemiec, doktorSchmuckdorf.%7łe będzie zainteresowany zabraniem z Polskitych rzeczy.Ale okazało się, że to zasuszona muzealna mumia. Na czym polegało pana zadanie? Nie mam na myślikolejnego etapu, który nie nastąpił, to znaczy wywiezienia waz.Ale tu, na miejscu, przedwczoraj i wczoraj.Co pan robił? Spacerowałem.  Pan sobie ze mnie kpi, panie Finelli. Ja wcale nie kpię, panie mecenasie.Moje zadanie polegałowłaśnie na nieustannym chodzeniu.Może się to panu wydaćdziwne.te stosunki między mną i Adamem.Wygląda na to, żesłuchałem jego poleceń.Ale to moja taktyka, która już nierazpomogła mi w trudnych sytuacjach.To ja byłem jegozleceniodawcą.Ale wolę zawsze wiedzieć mniej, niż wiedzieć zadużo o sposobie, w jaki ludzie zdobywają potrzebne mi obiekty.Tak lepiej, zdrowiej.No więc i tu robiłem to, co polecał robićmi Adam, bardziej niż ja zorientowany w waszych stosunkach.Koniecznie chciał, żebym go nie uważał za małego łotrzyka,międzynarodowego aferzystę podrzędnej kategorii.Dziwnamania wielkości. Czy nareszcie dowiem się czegoś konkretnego? Dokąd panspacerował i po co? Najpierw tej nocy, kiedy przyjechaliśmy, po wizycie wzbrojowni.Kiedy wszyscy poszli do pokojów, Adam przyniósłmi klucz od zbrojowni, taki stary klucz.Kazał iść cichutko dozbrojowni, wyjąć wazę z gabloty i albo ją przynieść do jegopokoju, albo schować gdzieś w dobrym miejscu w zbrojowni.Poszedłem przez schody, o których pan już wie: z korytarzasypialnego piętra do zakrętu korytarza koło zbrojowni.Ale aninie mogłem tamtędy wrócić, ani zabrać wazy, bo deptał mi popiętach mister John Black.Chodzi jak kot, ale dosłyszałem jegokroki, skradał się za mną.Wobec tego schowałem wazę podspódnicą tego ludowego stroju, który stoi na środku sali, a samwróciłem okrężną drogą, żeby uciec Blackowi. Gablota była zamknięta na klucz.Jak pan się do niejdostał?Z uśmiechem zadowolenia wyjął z kieszeni scyzoryk.Rozłożył go.Nie były to różne ostrza, jakich zwykli używaćharcerze, rybacy i myśliwi.Oprawka ukrywała v w dośćobszernym wnętrzu komplet precyzyjnych, malutkichwytrychów.Aadna zabawka. Rozumiem  pokiwałem głową. A co pan zrobił zkluczem? Adam pokazał mi miejsce, w którym miałem zawiesić klucz.Taka szafka w korytarzu przy kuchni.Zrobiłem to iwróciłem na górę.Rano Adam powiedział, że musi mieć tenklucz znowu, ale że to do niczego stale zdejmować go z haczykaw szafce.Tam kręcą się bez przerwy domownicy.Trzeba nagodzinę dostać ten klucz do ręki i dorobić według niego drugi.Ten smutny chłopiec, syn gospodyni przyniósł go, a japoszedłem na dół do wsi.Przyczepił się do mnie Black, ale nadole udało mi się go gdzieś zgubić.Poszedłem do ślusarza,którego wskazał mi Adam, pokazałem na migi, o co mi chodzi iza godzinę miałem duplikat klucza do zbrojowni.Wróciłem naobiad, oddałem temu Antonio klucz z szafki, a duplikat wziąłode mnie Adam.To już wszystko z kluczami.Jak pan widzi,naprawdę wymagało to spacerowania. A co pan robił w nocy w piwnicy? Tej nocy, nie tamtej.Kiedy zgasło światło i natknęliśmy się na siebie zanimkrzyknęła gospodyni. No widzi pan  ucieszył się jak dziecko  znówspacerowałem.Adam posłał mnie, żebym wyłączył światło.Jeszcze przedtem był ze mną razem w piwnicy, żeby pokazać,gdzie są wyłączniki. Czy ta waza w zbrojowni to było wszystko, co znalazłSungajło? Po balu mieliśmy nad ranem iść po skrzynie i wynieść je wlas, gdzie Adam wyszukał podobno dobre miejsce naschowanie.Ale ja naprawdę nie wiem, gdzie są schowane teskrzynie.Proszę mi wierzyć, panie mecenasie.Gdybymwiedział  dodał z zagadkowym uśmiechem, który nie wydałmi się przyjemny  może niepotrzebna byłaby mi współpracaAdama.Byłbym doprawdy naiwnym optymistą życiowym, gdybymchoć przez chwilę przypuszczał, że Finelli zdradzi mi kryjówkęskarbu, o ile ją zna.Odprawiłem go do jadalni i zająłem siębrazylijskim plantatorem.Pedro Rodriguez wyglądał wciąż jeszcze nie tylko jakpotomek konkwistadorów, ale jak sam Pizarro, choć zdjął zsiebie jego zbójecki strój.Wytworny, kwiecisty szlafrok leżał nanim jak królewska szata, twarz miała wyraz nieprzystępny, hardy i bynajmniej nie zachęcający do wchodzenia z nim wbliższą komitywę.Mimo to musiałem prosić go o potwierdzeniewiadomości udzielonej mi przez jego córkę. Tak  odpowiedział, podnosząc dumnie głowę  ożeniłsię z nią we Włoszech.Zażądałem tego.Nikt nie będziebezkarnie bałamucić córki rodu Rodriguezów.Moi przodkowiezdobywali Peru. Czy pan lubi sztukę? Owszem, bardzo nawet.Ale nie te wylizane malowidła,trącące kolorową fotografią, jak włoski renesans, jakHolendrzy, albo broń Boże, francuski barok i rokoko.I nie teprzepiękne podobno rzezby greckie i włoskie.Zawsze mi sięzdaje, że to gipsowe figurki z odpustu.Ja lubię prymitywy.Surowe formy.Kanciaste linie.Sztukę z epoki narodzincywilizacji.Kiedy siła, naga siła, którą reprezentował człowiekpierwotny spostrzegła się, że zdolna jest stworzyć piękno.Terzeczy zbieram. Interesowały więc pana zapewne trojańskie wazy? Nie kryję, że tak.Mój zięć zaproponował mi zakupienieczęści kolekcji, którą tu ukrył podczas wojny.Tak twierdził.Alemówił, że rząd nie uznaje jego prawa do własności tych rzeczy idlatego musi wywiezć je po kryjomu.Naturalnie, nie byłobymnie stać na zakupienie całości.Ale mam człowieka, któryposiada duże znajomości.W obu Amerykach są ludzie, którzykupiliby te wazy. Co pan robił, panie Rodriguez, kiedy zgasło światło? Zwiatło zgasło? W ogóle nic o tym nie wiem.Na schodachświeciło się, kiedy poszedłem na górę do swojego pokoju.Położyłem się, przekręciłem kontakt i zasnąłem'Patrzył na mnie swoim ostrym, nieprzyjemnym wzrokiem jakgdyby spoglądał z góry w dół, chociaż siedzieliśmy naprzeciwkosiebie i byliśmy mniej więcej jednakowego wzrostu.Pozbyłemsię go bardzo chętnie i zmieniłem na rozmówcę bardziejpodatnego do wynurzeń.Na Roberta Stude, rudowłosegowielbiciela Moniki Rosier [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl