[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możemy ich dokładniepoliczyć, a zarazem zorientować się nieco, z jakim zmierzymy się przeciwnikiem.TymczasemWat niech dalej przeszukuje okolicę.Nie mam pojęcia, czy znajdzie jakichś łuczników, czykogokolwiek, kto mógłby razem z nami walczyć, ani czy.- Nie myśl tak - przerwał mu Brian - jesteś już znany jako dobry pan w swoim domostwiei we wszystkich swoich ziemiach.Doszły mnie takie słowa.Odważyłbym się rzec, iż stawi sięprzynajmniej pół setki ludzi wszelkiego wieku i postawy, choć ilu z nich przyda się nam, niewiem.Czy masz jednak jeszcze jakieś pomysły, Jamesie?- Tak - powiedział Jim - zobaczymy, co powiesz na to.Pozostaniemy w ukryciu przezdzisiejsze popołudnie i noc.W nocy z pomocą miejscowych ludzi, którzy wiedzą, jak poruszaćsię po lesie, przejdziemy lasem za zamek, gdzie rozstawimy naszych ludzi półkolem, tak że będąmogli wypaść na ludzi Malvinne'a naraz z wielu stron.W nocy zbadamy też, w jaki sposóbpowiązane są ich konie, podczas gdy oni czekają w ciągu dnia.Być może coś da się zrobić, żebypoluzować trzymające je więzy w taki sposób, by ludzie czarnoksiężnika nie zorientowali sięjutro rano, że pęta ich koni zostały osłabione.- To dobry pomysł - skomentował rycerz.- Następnie - ciągnął Jim - jutro, w pewnej chwili, zrobimy coś, co wystraszy ich konie.Potem uczynimy, co się da, żeby zapędzić je do lasu, a przynajmniej daleko od ludzi Malvinne'a.Wtedy pozostali z nas uderzą konno z lasu i zobaczymy, co się da zrobić przeciw rycerzom bezkoni.- To dobry plan, Jamesie! - powiedział Brian.- Zwietny doprawdy.Ale jak zamierzaszwystraszyć ich konie, żeby zerwały się i uciekły? Myślałeś może o tym, żeby zamienić się wsmoka i nadlecieć na nie niespodziewanie? To by zmusiło do ucieczki każde stado.- Obawiam się, że nie możemy użyć tego sposobu - powiedział Jim.- Nie wyraziłem tegomoże jasno, ale Malvinne nie jest jedynym Magiem pozbawionym możliwości czynienia czarów.Ja jestem drugim.Od początku byłem tylko Magiem klasy D z niewielkim kredytem w WydzialeKontroli.Zużyłem go we Francji, i to dość prędko.- Ależ - rycerz spojrzał na niego zdziwiony - te czary w zamku, niewidzialność.- Dzięki Carolinusowi - powiedział Jim.- Pozwolił mi tymczasowo obciążyć wydatkamijego własny kredyt.- To znaczy - dopytywał się Brian - że nie możesz teraz robić zupełnie żadnych czarów,Jamesie?- Mogę robić czary - powiedział Jim - ale nic się nie stanie, bo nie mam nic na koncie wWydziale Kontroli, dzięki czemu mogłyby zadziałać.Tak, że przynajmniej na razie toniemożliwe, żebym zamienił się w smoka.Nie mogę uczynić nic więcej jak tylko to, co możezrobić każdy z nas w swym zwykłym, normalnym wcieleniu.- To diablo niepomyślny stan rzeczy! - powiedział zamyślony rycerz, trąc sztywną,jasnobrązową szczecinę, która zakiełkowała mu na szczęce.- Nie potrafię w tej chwili wymyślićinnego sposobu, żeby wystraszyć te konie tak mocno, że pozrywają pęta i uciekną.- Wszystkie konie boją się ognia - powiedział Jim - zwłaszcza te, które są związane i niemogą od niego uciec.A gdybyśmy zaczęli całą sprawę od tego, że kilku z naszych ludzikazalibyśmy wylecieć galopem z lasu blisko jednego skrzydła zamku i ciągnąć za sobą pękipłonących gałęzi? Gdyby pojawili się znienacka i jechali szybko, ludzie w zbrojach nie mielibyczasu, żeby ich powstrzymać.Same palące się gałęzie wystraszyłyby konie, a trawa o tej porzeroku jest tam wysoka i sucha.Niemal na pewno mogliby ją w ten sposób podpalić, aprzynajmniej zaczęłaby się tlić.To by nie tylko wystraszyło konie, ale i dało nieco do myślenia ludziom Malvinne'a.- Na świętego Dustana! - zakrzyknął rycerz.- Myślę, że wpadłeś na coś, co mogłoby ichwszystkich rozproszyć właśnie wtedy, kiedy rozpoczniemy szarżę, Jamesie!Przez chwilę spoglądał w kierunku słońca.- Do zachodu są przynajmniej trzy godziny - ciągnął - ze swej strony nie mogę siędoczekać, aż dostaniemy się za ten twój zamek i odkryjemy, jak przywiązane są ich konie.Najlepiej jednak, jeżeli poczekamy tu, gdzie jesteśmy, póki nie zobaczymy, że wracają dozamku, policzymy ich szeregi i dowiemy się z ich wyglądu, czego się da.Klnę się, że nie będzieto łatwe oczekiwanie.- Dla mnie - powiedział Dafydd - dość będzie roboty z nowymi łucznikami i tymi,których Wat może znajdzie.Tak się złożyło, że ochotnicy z okolicznych sadyb zaczęli nadchodzić niemal w chwili,gdy łucznik to powiedział.Wat najwyrazniej postąpił według rozsądnego zwyczaju, zakładająckwaterę w pierwszym miejscu, przy którym się zatrzymał, i stamtąd wysyłając posłańców wewszystkich kierunkach.Jim był zdumiony ich liczbą, a wciąż nadchodzili nowi.Zmuszony był jeszcze raz zdaćsobie sprawę z czegoś, czego wcześniej nie doceniał w pełni w tym świecie, który był teraz jegodomem.Całkiem obznajomiony był z faktem, iż rycerze uwielbiali walczyć i że zbrojni orazłucznicy nie pozostawali za nimi daleko w tyle.Raz się uniósłszy, niełatwo dawali siępowstrzymać.Nigdy jednak naprawdę nie dotarło do niego to, że przyjazni i pokorni oracze,drwale i wyrobnicy z ziem, które posiadał jako lord Malencontri, będą dzielić tę samą beztroskąradość, mając na widoku coś, co łatwo mogło stać się śmiertelną walką.Przychodzili młodzi i starzy, od chłopców liczących nie więcej niż osiem czy dziesięć latdo białobrodych pochylonych starców, sztywnych od artretyzmu, z nożami u pasa, niosącychkosy, oskardy, siekiery - a jeśli nie było nic innego - to zwykłe drewniane pałki.Większość z nich nie przydałaby się na wiele przeciw ubranym w pełne zbroje idoświadczonym wojownikom, nawet jeśli ci ostatni walczyliby na piechotę, a nie z konia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]