[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jestem w stanie opisać własnego wyzwolenia jako serii przekonujących wydarzeń, nie potrafię dać ewolucyjnej historii własnego zmartwychwstania – daję jedynie te epifaniczne wersy, ale też zmartwychwstanie moje było niczym epifania, było niczym haiku, było niczym jeden nieomylny jak błyskawica wers.Dziesięcioleciami chlałem niczym bydlę nieczyste, przez dziesięciolecia byłem pijany jak bydlę nieczyste i w ciągu kilku godzin bez zasługi wytrzeźwiałem.Bez zasługi? Nie, radykalnie odrzucam wszelką kokieterię.Moją zasługą była moja rozpacz, moją zasługą były moje modlitwy i moją zasługą jest moja miłość.Jeszcze pół roku, a może jeszcze tydzień temu pływałem głęboko pod lodem w zamarzniętym stawie, woda gęstniała od śnieżnego igliwia, nad moją stygnącą głową ściśle do siebie przylegały kry.Nie było odrobiny światła.Byłem zamarzającym na kość kościotrupem i byłem rozczarowany stereotypową fabułą własnej agonii, wszystko szło tak, jak tysiąc razy o tym czytałem: przymknąłem zamarzające powieki i zaczęło mi się przypominać całe moje zmarnowane życie, dobry traf chciał jednak, że na początek przypomniała mi się piłka nożna i przypomniały mi się wszystkie bramki strzelone w dzieciństwie, i ujrzałem żółtą węgierską futbolówkę, jak wpada po moim uderzeniu do bramki na stadionie Startu w Wiśle, i do wszystkich bramek prowizorycznie wytyczonych na krakowskich Błoniach, i przypomniała mi się bramka strzelona głową na łące pod schroniskiem na Markowych Szczawinach, i przypomniały mi się bramki strzelone w sali gimnastycznej na Powązkach.Przypomniały mi się wszystkie moje piłkarskie sny, koszmary, majaczenia i już we śnie przedśmiertnym uginałem bezwiednie prawą nogę, tak jakbym chciał ostatni raz skierować widmową piłkę do widmowej bramki, i pięta moja dotknęła zamarzniętej bocznej linii ostatniego kręgu, odbiłem się, tak jest, jakkolwiek to brzmi, a brzmi to kiepsko: odbiłem się.Powtarzam jednak – byłem rozczarowany fabułą agonii, a fabuła ocalenia nie okazywała się lepsza, też była niewyszukana jak powieść dla kucharek.Dotknąłem stopą bocznej linii, odbiłem się i wpierw wolno, a potem coraz prędzej wstępowałem w górę i po niedługiej chwili: wiedziałem.Wiedziałem, że przebiję najciemniejsze warstwy, że o własnych siłach przejdę przez zamarznięte kry.i przepłynąłem, i przeszedłem, i jestem.i jestem pośród wielkich, sierpniowych pól, i ty jesteś ze mną.Pod wieczór na werandzie z rozległym widokiem będziemy pić herbatę.Nasze dusze nigdy stąd nie odejdą i nigdy tu nie usną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]