[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Valder widział ciągnące się mury miasta.Równolegle do nich, ale oddalona o sto stóp, biegła szeroka ulica, prosta, dokąd sięgał wzrokiem.W nierównym zagłębieniu między murem a ulicą nie było żadnych domów, żadnych konstrukcji, były natomiast koce podobne do tych, jakie widział w “Przepełnionym Pucharze” - całe ich setki, a każdy miał właściciela.Ci ludzie, uświadomił sobie Valder, to weterani - zbyt biedni albo zbyt oszczędni, by płacić za miejsce w gospodzie czy tawernie.Kilku, jak zauwa­żył, było rannych czy kalekich, a większość obdartych i brud­nych.Kiedy odwiedził już kilkanaście oberży, nie znajdując jedzenia, picia ani noclegu za cenę, jaką skłonny był zapłacić, Valder sta­nął pośrodku placu, otoczony przez sunące tłumy.Na północy i południu widział bezdomnych weteranów na ich żałosnych kocach.Na wschodzie stały te nieprawdopodobnie kosztowne gospody, na zachodzie wyrastała brama, szeroka na pięćdziesiąt stóp i równie wysoka.Jednak wydawała się niewielka wobec dwóch potężnych wież.Poczuł nagle, że musi z kimś porozma­wiać - nie z chciwym oberżystą ani z włóczącym się bez celu weteranem, ale kimś rozsądnym i zorientowanym.Nie wiedząc właściwie dlaczego, skierował się do bramy.Wież pilnowali oczywiście prawdziwi żołnierze, wciąż w peł­nym umundurowaniu.Valdera dziwnie uspokoił widok wypo­lerowanych pancerzy i wyprostowanej postawy.Trzej ludzie uważnie kierowali ruchem przez bramę, odpowiadali na wykrzy­kiwane pytania i przepuszczali tylko pieszych.Czwarty z nich najwyraźniej był chwilowo wolny - siedział na składanym płó­ciennym krzesełku, oparty o kamienną ścianę barbakanu.Valder podszedł bliżej i również oparł się o mur.Żołnierz zerk­nął na niego, ale milczał.Valder wywnioskował, że jego towa­rzystwo nie jest tu źle widziane.- Długo to już tak trwa? - zapytał, kiedy milczenie przecią­gało się i z uprzejmego zmieniało w nieco krępujące.- Masz na myśli te tłumy? Ze dwa lub trzy tygodnie, odkąd ogłosili, że wojna skończona.Nikt nie wie co robić bez rozka­zów, więc przyjechali tutaj w nadziei, że ktoś im powie.- Przecież to nie może tak trwać wiecznie.- Nie, nie przypuszczam.Prędzej czy później zjawią się tu wszyscy, zobaczą ten chaos, zrezygnują i odjadą.- Ale wielu pewnie zostanie.Przecież to będzie bardzo wiel­kie miasto, jeszcze większe niż do tej pory.- Och, oczywiście.Już teraz wytyczają nowe ulice, gdzie tyl­ko znajdą miejsce wewnątrz murów.- Czy ktoś ma jakieś plany co do tych ludzi?- Właściwie nie.Co można zrobić? Mamy rozkaz nie wpusz­czać tu koni ani wołów, żeby zmniejszyć tłok na ulicach.Azrad kazał wydać darmowe koce, żeby nikt nie musiał spać w błocie, ale to chyba wszystko.Nie ma co z nimi zrobić.Na zewnątrz- Nie wiedziałem, że jest aż tak wielkie.Valder spojrzał na zatłoczony plac - tłum chyba się przerze­dzał, albo tak się tylko wydawało w zapadającym zmroku.Ze zdziwieniem zauważył, że słońce opadło za zachodni horyzont i cień miejskiego muru przesłaniał wszystko w polu widzenia.Do tej pory nic nie jadł i nie miał gdzie zatrzymać się na noc.- Ile tu jest bram? - spytał.- Trzy, chociaż planują przebić czwartą na południowym za­chodzie.- I oberże są przy wszystkich?- Pewnie tak, ale do Bramy Zachodniej trafia najwięcej ludzi.Tędy biegnie główny trakt, droga do Ethsharu Anarana, Gora i północnych ziem.Pozostałe bramy prowadzą tylko do miej­scowych gospodarstw na półwyspie.Myślę, że większość ober­ży jest tutaj.- Jak daleko stąd do następnej bramy?Żołnierz odchylił się na swoim krzesełku i zastanowił przez chwilę.- Myślę, że będzie dwie mile, a może więcej.To duże miasto.Valder zerknął na rzednący tłum i ciemniejące niebo.Przed niektórymi gospodami i sklepami zapalono pochodnie, lecz na ulicach będzie ciemno.Był już zmęczony i nie pociągał go dwumilowy marsz przez obce miasto nocą - zwłaszcza że miał tylko niewielką szansę na poprawę sytuacji przy innych bramach.- Może wezmę jeden z tych koców - powiedział.- Wygląda na to, że spędzę tę noc na Stustopowym Polu.Żołnierz uśmiechnął się.- Słusznie.Żołd musi wystarczyć na długo, prawda? - Wy­prostował się, złożył przednie nogi krzesełka i wstał.Skinął głową i zniknął za drzwiami wartowni.Po chwili wrócił z brą­zowym zawiniątkiem.- To dla ciebie - powiedział i rzucił Valderowi koc.Valder nie odpowiedział.Podziękował skinieniem głowy i zniknął w tłumie.Kierując się ulicą Wałową na południe, szukał wolnego miej­sca na Stustopowym Polu.Zwracał też uwagę na jego mieszkań­ców; im bardziej oddalał się od placu, tym gorzej wyglądali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl