[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego miałbyś modlić się do Boga, który zabija małe dziewczynki? Już nigdy nie będziesz się śmiał z tego, że jest taka zabawna, nie będziesz jej łaskotal, aż zacznie piszczeć, nie będziesz ciągnął jej za włosy.Nie żyje, a ty i twoi rodzice siedzicie w więzieniu.Kiedy on wróci, ten szalony policjant, pewnie zabije was wszystkich.I innych też.Wszystko przez tego twojego Boga, a w ogóle to czego można się spodziewać po Bogu, który zabija młodsze sios­trzyczki? Jeśli przyjrzysz się temu bliżej, z pewnością dojdziesz do wniosku, że jest szalony jak jakiś wariat.A jednak przed nim klękasz.Daj spokój, Davey, pora zmądrzeć.Pora zrozumieć, jak wygląda rzeczywistość.Módl się do mnie.Przynajmniej nie jestem szaleńcem.Davida nie wzruszył ten głos; no, w każdym razie nie za bardzo.Natknął się na niego już wcześniej, za pierwszym razem być może miał on coś wspólnego z nagłym pragnieniem, by powiedzieć rodzicom, że to on przywołał Briana z głębin śpiączki.Słyszał go wyraźniej, bardziej osobiście, podczas codziennych modlitw i to go martwiło, ale kiedy opowiedział wielebnemu Martinowi, jak słyszy go czasami podczas modlitw niczym kogoś obcego na linii telefonicznej, pastor tylko się roześmiał.“Jak Bóg - wyjaśnił - Szatan także najwyraźniej przemawia do nas podczas modlitw i medytacji.Wtedy jesteśmy najbardziej otwarci, mamy największy kontakt z naszą pneumą”.“pneumą? Co to takiego?”“Dusza.Ta część nas samych, które tęskni za wykorzystaniem danych nam od Boga możliwości i pragnie stać się wieczną.O nią właśnie walczą ze sobą Bóg z Szatanem”.Nauczył Davida czegoś w rodzaju mantry do użycia w takich przypadkach i chłopiec postanowił użyć jej właśnie teraz.Patrz we mnie, bądź we mnie - myślał raz za razem.Czekał, aż ten inny głos ucichnie, lecz jednocześnie musiał wznieść się ponad ból.Ból powracał; czuł go niczym skurcz.Wspomnienie tego, co zdarzyło się ze Słodyczkiem, bolało tak strasznie.I tak miał Bogu za złe, że pozwolił temu gliniarzowi zepchnąć ze schodów jego małą siostrzyczkę.Miał za złe? Niech to diabli, on go za to nienawidził!Spójrz we mnie, Boże.Bądź we mnie, Boże.Spójrz we mnie, bądź we mnie.Głos Szatana (jeśli rzeczywiście był to Szatan, David nie miał co do tego pewności) ucichł i przez pewien czas była tylko ciemność.Powiedz mi, co mam zrobić, Boże.Powiedz mi, czego chcesz, a jeśli jest Twoją wolą, byśmy tu zginęli, pomóż mi nie marnować czasu na szaleństwo, strach i żądanie wyjaśnień.Gdzieś daleko zawył kojot.I cisza.Chłopiec czekał, czekał otwarty, lecz nie działo się nic.W koń­cu poddał się i w złożone dłonie, cicho, wypowiedział słowa kończące modlitwę, jakich nauczył go wielebny Martin.Boże, spraw, bym był użyteczny dla siebie, i pomóż mi nie zapomnieć, że póki nie będę użyteczny dla siebie, nie będę uży­teczny dla innych.Spraw, bym nie zapomniał, że jesteś moim Stwórcą.Jestem taki, jakim mnie stworzyłeś.Czasami jestem kciukiem Twojej dłoni, czasami językiem w Twoich ustach.Uczyń mnie naczyniem, gotowym służyć Tobie.Dziękuję.Amen.Otworzył oczy.Jak zawsze, najpierw spojrzał w ciemność w swych złożonych dłoniach i - jak zawsze - przypomniała mu ona oko.dziurę jak oko.Lecz czyje oko? Boga? Szatana? Może po prostu jego własne?Wstał, odwrócił się powoli, spojrzał na rodziców.Rodzice patrzyli na niego, Ellen zdumiona, Ralph poważny.- No, to dzięki niebiosom - odezwała się matka.Przerwała, dając mu okazję do odpowiedzi, a kiedy nie odpowiedział, spyta­ła: - Modliłeś się? Klęczałeś prawie pół godziny, myślałam, że zasnąłeś.Czy się modliłeś?- Tak.- Robisz to zawsze, czy dziś jest jakiś szczególny dzień?- Modlę się trzy razy dziennie.Rano, wieczorem i raz mniej więcej w środku dnia.W tej środkowej modlitwie dziękuję Bogu za wszystkie dobre rzeczy, które spotkały mnie w życiu, i pytam o to, czego nie rozumiem.- Roześmiał się krótkim, nerwowym śmiechem.- Zawsze jest ich sporo.- Zacząłeś niedawno czy wcześniej, kiedy po raz pierwszy poszedłeś do tego kościoła?Matka patrzyła na niego ze zdumieniem sprawiającym, że nagle poczuł się bardzo niezręcznie.Częściowo przez to jej pod­bite oko - w miejscu, gdzie uderzył ją gliniarz, rósł doprawdy potężny siniak - ale nie chodziło tylko o siniaka, ani nawet przede wszystkim o siniaka.Patrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.- Modli się od czasu wypadku Briana - wyjaśnił Ralph.Dotknął opuchniętej twarzy pod lewym okiem, skrzywił się, opuś­cił dłoń.Patrzył na syna przez kraty swojej i jego celi.Wszystko wskazywało na to, że również czuje się bardzo niezręcznie.- Pewnego wieczoru poszedłem na górę, żeby pocałować cię na dobranoc.w kilka dni po tym, kiedy Brian został wypisany ze szpitala.i zobaczyłem, jak klęczysz przy łóżku.Najpierw myś­lałem, że robisz.no nie wiem.coś zupełnie innego, ale potem usłyszałem kilka słów i zrozumiałem.David uśmiechnął się, czując na policzkach gorący rumieniec, który wydał mu się cholernie bezsensowny, biorąc pod uwagę okoliczności, a jednak nie ustępował.- Teraz modlę się w myśli - powiedział.- Nawet już nie poruszam ustami.Paru kolegów usłyszało raz w klasie, jak beł­koczę coś do siebie.Myśleli, że brak mi piątej klepki.- Może twój ojciec to rozumie, bo ja z pewnością nie - stwierdziła Ellen.- Rozmawiam z Bogiem - stwierdził po prostu David.Było to nieco żenujące, ale może jeśli raz prostymi słowami wyjaśni im, o co chodzi, nie będzie musiał nic wyjaśniać po raz drugi.- Modlitwa to jest właśnie to: rozmowa z Bogiem.Najpierw czujesz się, jakbyś mówił sam to siebie, ale to szybko mija.- Czy sam do tego doszedłeś, czy może powiedział ci to ten twój nowy niedzielny przyjaciel?- Sam do tego doszedłem.- Czy Bóg ci odpowiada?- Czasami mam wrażenie, że Go słyszę - powiedział David.Wsadził rękę do kieszeni, czubkami palców dotykając naboju, który podniósł z podłogi.- A raz na pewno Go usłyszałem.Poprosiłem Go, żeby Brian wyzdrowiał.Kiedy tata przywiózł mnie ze szpitala, poszedłem do lasku przy Niedźwiedziej.Wspią­łem się na platformę, którą razem zrobiliśmy na drzewie, i po­prosiłem Boga, żeby Bri wyzdrowiał.Powiedziałem, że jeśli spełni moją prośbę, to dam mu, no.jakby pokwitowanie, że zaciągnąłem dług.Wiecie, co mam na myśli?- Tak, Davidzie, wiem, co to rewers.A czy go już spłaciłeś? Temu twojemu Bogu?- Jeszcze nie.Ale kiedy już wstałem i chciałem zejść, Bóg kazał mi zostawić przepustkę ze szkoły, powiesić ją na sterczącym z kory gwoździu.Jakby chciał, żebym ją oddał, ale nie panu Hardy'emu w sekretariacie, tylko Jemu.I było coś jeszcze.Kazał mi dowiedzieć się o Nim jak najwięcej.Kim jest, czego chce, czego nie chce.Nie tak, jakby powiedział mi to słowami, ale usłyszałem nazwisko człowieka, do którego kazał mi pójść.Wie­lebny Martin.Dlatego chodzę do kościoła metodystów.Nie sądzę jednak, by nazwa wiele dla Boga znaczyła.Powiedział po prostu, że dla ducha mam chodzić do kościoła, a dla umysłu do wieleb­nego Martina.Najpierw w ogóle nie wiedziałem, kim jest wielebny Martin.- Wiedziałeś, oczywiście - powiedziała Ellen Carver cicho i łagodnie jak ktoś, kto właśnie zrozumiał, że rozmawia z osobą umysłowo ograniczoną.- Gene Martin odwiedzał nas przez dwa, może trzy lata.Zbierał pieniądze na fundusz pomocy Afryce.- Naprawdę? Nie widziałem go.Pewnie byłem wtedy w szkole.- Nonsens! - Tym razem Ellen Carver przemówiła zdecy­dowanym tonem wykluczającym jakąkolwiek dyskusję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl