[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porwał ją.ale nie potrafiłby spojrzeć Baylayowi w oczy, gdyby jego siostrze spadł włos z głowy.Czuł się za nią odpowiedzialny, lecz nie lubił jej, chwilami nienawidził prawie i nie chciał, nie chciał by pozostała taką, jaką była.Wytarł ręce o brzeg spódnicy i wstał od stołu.Podszedł do szynkwasu, wziął od oberżysty dzban pełen wina i zapłacił za łóżko w wielkiej, wspólnej izbie noclegowej (żal mu było złota na osobny pokój, nie potrzebował luksusów).Po krzywych, nierównych stopniach wdrapał się na piętro.Po chwili leżał na twardej, wymoszczonej sianem pryczy.Napił się prosto z dzbana.Poczuł przyjemne ciepło.Znów powrócił myślami do swej branki.Porównywał się z nią.Umiał być żołnierzem w koszarach, panem w komnatach, rozbójnikiem w górach.Uważał to za słuszne.Ona? - wszędzie i zawsze chciała być tylko dartańską pięknością.Zaklął.Ten list.Kiepską obmyślił intrygę.Jak dotąd, piękna kapryśnica doskonale bawiła się porwaniem i wszystko szło gładko.Ale w końcu zabawa ją znudzi i dojdzie do starcia.Każdy dzień, każda chwila odwlekająca ów moment, uczyni walkę trudniejszą.Opróżnił dzban do połowy.Wyciągnął się na łóżku i zamknął oczy.Postanowił, że wstanie przed zmierzchem.Tak się stało.Tkwił pośrodku izby i rozmyślał.Dał jej niewiele snu.Czy nie za mało? Cóż, będzie się musiała do takiego trybu życia przyzwyczaić.Niedługo potem wszedł do pokoju dziewczyny, trzymając w ręku półmisek z jedzeniem i kubek z winem.Zły na siebie, że uległ słabości i przybiegł do niej z posiłkiem, jak służący, postawił dzbanek na stole i zerknął na jej twarz.Spała jak dziecko, z policzkiem przyciśniętym do twardej, wypchanej sianem poduszki.Posapywała lekko przez sen.Wyglądała tak niewinnie i czysto, że nagle odniósł wrażenie, że widzi ją po raz pierwszy.Ale wygnieciona i podwinięta spódnica odsłaniała długie, kształtne nogi; toczone uda szczelnie wypełniały obcisłe nogawice.Nie byty to nogi dziecka! Jednak.jej uroda stanowiła duże zagrożenie.Podszedł do łóżka i lekko dotknął ramienia śpiącej.Potrząsnął.Mruknęła coś, nie otwierając oczu i przetoczyła się na plecy.Czerwona fala gęstych włosów sparzyła mu dłoń.- Czas.czas w drogę, pani - powiedział cicho i tak tkliwie, że aż przygryzł usta, zaskoczony brzmieniem własnego głosu.Mocno, zbyt mocno chyba szarpnął delikatne ramię.Otworzyła oczy i gwałtownie usiadła na łóżku.- Jak śmiesz mnie dotykać, gwardzisto! - powiedziała z pełną pogardy i wyższości wściekłością.- Chyba za dużo sobie pozwalasz!Jakieś ciepłe, przyjemne słowo, które już miał na języku, spłynęło do żołądka wraz ze śliną.Przygryzł wargę.- Czas w drogę - powiedział szorstko.- Za chwilę masz być gotowa.pani.Czekam na dole, przy koniach.Nagle uśmiechnął się szyderczo, widząc jej czerwone i zapuchnięte oczy, które chciały być władcze, groźne i nieprzystępne.Ale był to też uśmiech gniewny, mocno na pokaz; odwet.Jej reakcja zaskoczyła go, zdumiała.Ten uśmiech musiał ją dotknąć bardziej, niż mógł się tego spodziewać.- Precz.Precz mówię.Wynoś się stąd, ty.To, co teraz usłyszał sprawiło, że uśmiech skamieniał mu na twarzy.Chciał coś powiedzieć, ale spojrzał tylko z niedowierzaniem, pokręcił głową i wyszedł.Była tak odrażająca, wykrzykując podobne wyrazy, że - pełen obrzydzenia - nie potrafiłby jej nawet zwymyślać.Nie, nie był wcale delikatny, ani nadwrażliwy.W garnizonie czy na biwaku w górach, jego gwardziści, a czasem i gwardzistki, miotały nieraz jeszcze gorsze przekleństwa.Ale różnica między wciąż spiętym, wiecznie igrającym ze śmiercią żołnierzem a nią - delikatną i z pozoru dystyngowaną magnatką dartańską - była ogromna.Nerwowymi ruchami dopinał popręgi.Był bardziej wzburzony, niż chciałby to przyznać.Tu chodziło nie tylko o to, co powiedziała.Jej zachowanie.Rzadko pozwalał sobie na porywy czułości czy delikatności.Czuł się jak odtrącony kopniakiem pies.Wyprowadził konie ze stajni na podwórze, poprawił jeszcze juki.Potem oparł się o ścianę gospody i czekał.Leyna pojawiła się na majdanie w chwili, gdy już, ze wściekłością w duszy, gotował się pójść po nią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]