[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Martin rozmawiał z nim wielokrotnie, ale on uparł się pozostać w ośrodku misyjnym.Bruce nie odpowiedział.Prowadząc uważnie, skierował samo­chód na groblę.Opary mgły podniosły się z bagien i snuły się nad betonową rampą.Małe owady podobne do pocisków smugowych wzlatywały w świetle reflektorów przed przednią szybą, by się o nią rozbić.Chór żab z bagien rechotał i buczał ogłuszająco.- Powiedziałam: przepraszam- powtórzyła Shermaine.- Tak, słyszałem- odparł Bruce.- Nie musisz robić tego jeszcze raz.Milczała chwilę, po czym zapytała po angielsku:- Czy zawsze wpadasz w taki zły humor?- „Zawsze”- warknął Bruce- jest jednym z paru słów, które powinno się wyrzucić ze słownika!- Ponieważ jednak tak się nie stało, będę go nadal używać.Nie odpowiedziałeś na moje pytanie: czy zawsze wpadasz w taki zły humor?- Po prostu nie lubię bajzlu.- Co to znaczy: bajzlu?- To jest to, co się właśnie stało: błąd, pomyłka, bałagan, sytuacja spowodowana przez nieudolność lub nierobienie użytku z mózgu.- Ty nigdy nie robisz bajzlu, Bruce?- Nie jest to zbyt ładne wyrażenie, Shermaine.Wytworne młode damy nie używają takich słów.- Bruce przeszedł na francuski.- Nigdy nie popełniasz błędów?- poprawiła się.Bruce nie odpowiedział.„To śmieszne- pomyślał.- Nigdy nie robię błędów! Bruce Curry, bajzel numer jeden!”Shermaine położyła dłoń na wysokości serca i wyprostowała się.- Bonaparte- powiedziała.- Zimny, cichy, skuteczny.- Tego nie powiedziałem.Bruce zaczął się bronić i w tym momencie w słabym świetle bijącym od deski rozdzielczej zauważył figlarny wyraz na twarzy Shermaine.Nie mógł się powstrzymać- musiał się też uśmie­chnąć.- W porządku, zachowuję się jak dziecko.- Masz ochotę na papierosa?- zapytała.- Tak, wielką.Zapaliła papierosa i podała mu.- Nie lubisz.- zawahała się i dokończyła- błędów.Czy jest wobec tego coś, co lubisz?- Lubię wiele rzeczy- odparł Bruce.- Jakie, powiedz mi.Zjechali z grobli i Bruce przyśpieszył, kierując się wzdłuż brzegu rzeki.- Lubię być w górach, kiedy wieje wiatr; lubię też zapach morza.Lubię Sinatrę, szklaneczkę brandy, sałatkę z langusty i śmiech małej dziewczynki.Lubię zaciągać się papierosem zapalonym od ogniska, zapach jaśminu i dotyk jedwabiu.Uwiel­biam spać do południa i osaczać hetmana skoczkiem.Cienie ścielące się na podszyciu leśnym sprawiają mi wiele radości.Uwielbiam oczywiście pieniądze.A nade wszystko lubię kobiety, które nie zadają zbyt wielu pytań.- Czy to już wszystko?- Nie, to tak na początek.- A poza.błędami czego jeszcze nie lubisz?- Kobiet, które za dużo pytają- odpowiedział, widząc, jak Shermaine się uśmiecha.- Egoizmu, z wyjątkiem mojego własnego, zupy z rzepy, polityki, jasnych włosów łonowych, szkockiej whisky, muzyki klasycznej i kaca.- Jestem pewna, że to nie wszystko.- Nie, niezupełnie.- Jesteś bardzo zmysłowy.Wszystkie te rzeczy, o których mówiłeś, oddziałują silnie na zmysły.- Zgadzam się.- Nie wymieniłeś w ogóle ludzi.Dlaczego?- Czy tutaj mam skręcić?- Tak.Jedź wolno, droga jest w kiepskim stanie.Dlaczego nie mówisz nic o swoich stosunkach z innymi ludźmi?- Dlaczego zadajesz tyle pytań? Może kiedyś opowiem ci o tym.Shermaine zamilkła na chwilę, po czym powiedziała miękko:- A czego chcesz od życia? Czy tylko tych rzeczy, o których mówiłeś? Czy to wszystko, czego pragniesz?- Nie, nie pragnę nawet tych wszystkich rzeczy, o których wspomniałem.Nie chcę niczego, absolutnie niczego! W ten sposób nie spotka mnie rozczarowanie i zawód.Nagle Shermaine poczuła irytację i powiedziała gniewnie:- Nie tylko zachowujesz się jak dziecko, ale również mówisz tak, jakbyś miał sześć lat.- Aha, jest jeszcze jedna rzecz, której nie lubię: krytykowania mojej osoby.- Jesteś młody.Jesteś inteligentny, przystojny.- O, teraz już lepiej!-.i głupi.- No, to już nie jest takie miłe.Ale nie martw się tym.- Nie bój się, nie będę!- krzyknęła.- Możesz.- zawahała się, szukając mocniejszych słów- możesz skoczyć do jeziora i zatopić się!- Chyba „utopić się”?- Utopić się, zatopić się, wtopić się, obojętne!- Dobrze, cieszę się, że już to ustaliliśmy.Przed nami misja.Widzę światło.Shermaine nie odpowiedziała; siedziała w kącie kabiny i od­dychała ciężko, zaciągając się papierosem tak mocno, że jego żarzący się koniec oświetlał wnętrze samochodu.Kościół był pogrążony w ciemności.Za nim, nieco z boku, majaczył długi, niski budynek.Bruce zauważył cień przemykający za jednym z okjen.- Czy to jest szpital?- Tak- powiedziała ostro.Bruce zatrzymał Forda obok małej werandy i wyłączył światła oraz silnik.- Idziesz ze mną?- zapytał.- Nie.- Chciałbym, abyś mnie przedstawiła ojcu Ignatiusowi.Przez chwilę Shermaine nie wykonała żadnego ruchu, potem otworzyła gwałtownie drzwi pojazdu i skierowała się na stopnie prowadzące na werandę, nie oglądając się na Bruce'a.Poszedł za nią.Przeszli przez biuro, a potem korytarzem obok kliniki i małej sali operacyjnej dostali się na oddział.- A, madame Cartier.- Ojciec Ignatius pochyla! się właśnie nad jednym z łóżek, ale kiedy zobaczył Shermaine, wyprostował się i podszedł do niej.- Słyszałem, że pociąg niosący pomoc przybył do Port Reprieve.Myślałem, że już jesteście w drodze.- Jeszcze nie, ojcze.Wyruszamy jutro rano.Ignatius był chudym, wysokim mężczyzną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl