[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ptak ze smutkiem przygląda się grupce niewielkich istot zebranych wokół jaja.Wygina szyję, jak gdyby szykował się do ataku.Zacharias sięga po jedną ze strzelb, ale Gracchus powstrzymuje go, ponieważ moa wyraża w ten sposób jedynie swój protest.Wydaje głęboki, ponury dźwięk i nie porusza się.- Cofajcie się powoli - mówi Gracchus.- Nie zbliżajcie się do nóg.Kopnięcie może zabić.- Już chciałem prosić o wydanie licencji na odstrzał moa - mówi Mortimer.- Polowanie na nie to żadna przyjemność - odpowiada Gracchus.- Zazwyczaj stoją i pozwalają do siebie strzelać.Masz licencję na coś lepszego.*Mortimer wykupił licencję na tura, dawno wytępionego bawoła puszcz europejskich, znanego Cezarowi i Pliniuszo­wi.Polował na niego Siegfried.Wytępiono go ostatecznie w 1627 roku.Równiny Afryki Wschodniej nie są najlepszym środowiskiem dla turów.Stado stworzone przez nekrogenetyków trzymało się więc zalesionych terenów wyżynnych oddalonych o kilka dni marszu od rejonu polowań na kwagi i leniwce.W gęstym lesie myśliwi napotykają stadka krzykliwych pawianów, samotne słonie, a w miejscu, gdzie słońce przedzierało się przez korony drzew, widzą samca antylopy bongo o wspaniałych, wygiętych rogach.Gracchus prowadzi ich coraz głębiej w las.Wydaje się spięty.Czuje niebezpieczeństwo.Tragarze prześlizgują się wśród drzew jak czarne duchy.Rozproszyli się po lesie i porozu­miewają się między sobą i z Gracchusem gwizdami.Wszyscy trzymają broń w pogotowiu.Sybille spodziewa się, że w każdej chwili ujrzy lamparta przyczajonego wśród gałęzi lub węża pełzającego wśród trawy.Nie boi się jednak.Zbliżają się do polany.- Tury - mówi Gracchus.Około tuzina turów obgryza krzewy.Wielkie, długorogie zwierzęta o krótkiej sierści.Muskularne i czujne.Czują zapach myśliwych.Podnoszą ciężkie głowy, węszą, wypatru­ją.Gracchus i Ngiri porozumiewają się mrugnięciami.- Za dużo ich - szepce Gracchus do Mortimera.- Po­czekajmy, aż stado się rozejdzie.Mortimer uśmiecha się.Wygląda na zdenerwowanego.Wiadomo, że tury potrafią zaatakować bez ostrzeżenia.Czte­ry, pięć, sześć zwierząt oddala się.Inne przesuwają się na skraj polany, jak gdyby odbywały naradę wojenną.Jeden byk toczący wokół gniewnym, ponurym wzrokiem pozostaje jednak na miejscu.Gracchus unosi się na palcach.Jego krę­pe ciało kojarzy się Sybille ze studium ruchu i gotowości.- Teraz! - mówi.W tej samej chwili byk zaczyna atak.Porusza się z nie­zwykłą szybkością, ze schyloną głową.Wysunięte do przodu rogi wyglądają jak dwie dzidy.Mortimer strzela.Słychać głośne uderzenie kuli.Trafienie w łopatkę.Wspaniały strzał.Zwierzę jednak nie pada i Mortimer strzela ponownie.Tym razem mniej celnie.Trafienie w brzuch.Gracchus i Ngiri również strzelają, jednak nie do tura, którego wybrał Mor­timer, ale ponad głowami stada, żeby je rozproszyć.Taktyka przynosi owoce.Zwierzęta cwałują w głąb lasu.Tur Morti­mera wciąż szarżuje w jego kierunku, chwieje się jednak, traci rozpęd, pada prawie u jego stóp, tarza się, ryje trawę kopytami.- Kufa - mówi Ngiri.- Piga nyati m'uzuri, bwana.- Piga - uśmiecha się Mortimer.- To bardziej podniecające niż polowanie na moa - mówi Gracchus i salutuje Mortimerowi.*- One są moje - mówi Nerita trzy godziny później, wskazując na drzewo stojące na skraju lasu.Kilkaset du­żych gołębi rozsiadło się na jego gałęziach.Było ich tak wiele, iż zdawało się, że na drzewie rosną gołębie, a nie liście.Samiczki są gładko upierzone, mają jasnobrązowe grzbiety i szare brzuszki.Samce są znacznie bardziej kolorowe.Mają lśniące, błękitne pióra na skrzydłach i grzbietach, piersi czerwono-brązowe z opalizującymi zielonymi i brązo­wymi cętkami na szyi.Ich oczy były niesamowite, ruchliwe i pomarańczowe.- Tak - stwierdza Gracchus.- Znalazłaś swoje gołębie wędrowne.- Co to za przyjemność strzelać do gołębi siedzących na drzewie? - pyta Mortimer.Nerita patrzy gniewnie na niego.- Co to za przyjemność strzelać do szarżującego byka? Daje sygnał Ngiri, który strzela w powietrze.Przerażone gołębie zrywają się z gałęzi i krążą nisko nad ziemią.W dawnych czasach, sto, sto pięćdziesiąt lat temu, nikt nie przejmował się koniecznością strzelania do gołębi wędrow­nych tylko w locie.Gołębie były pokarmem, a nie sportem w lasach Ameryki Północnej.Łatwiej było strzelać do go­łębi siedzących i jeden myśliwy mógł w ten sposób zabić ich tysiące.Wystarczyło tylko pięćdziesiąt lat, żeby zredu­kować populację gołębi wędrownych, których miliardowe stada potrafiły całkowicie przysłonić niebo.Nerita postępuje po sportowemu.Ostatecznie jest to próba jej umiejętności.Celuje, strzela, ładuje, strzela, ładuje.Ptaki spadają na ziemię.Nerita i strzelba stanowią jedność.Łączą się w jed­nym zadaniu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl