[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pozostali Indianie pośpieszyli ku tabunom koni.Przybywszy na rozległe pastwiska, ujrzeli Murzynów pod dowództwem Boba i Samby, którzy chwytali wierzchowce.Dołączyli więc do nich, a potem do samego świtu uwijali się wyłapując zaniepokojone zwierzęta.Rankiem dosiadłszy rumaków Indianie i murzyńscy powstańcy, wraz z niewolnikami Calhouna, ruszyli w kierunku Mobile.Przed nimi ciągnęła się oblana blaskami wschodzącego słońca daleka sawanna, a poza nimi pożar trawił zabudowania farmy, którą podpalono z rozkazu Menewy.Uwolnieni z pęt biali Amerykanie złorzeczyli, z nienawiścią patrząc na odjeżdżających nieprzyjaciół.Teraz na wierzchowcach czerwonoskórzy czuli się prawdziwymi synami otwartych pustkowi.Siedzieli na wzorzystych derkach zastępujących siodła; rzemienny sznurek obwiązujący dolne szczęki koni zastępował wędzidła.Pochyleni nad grzywami zwierząt jechali lekkim galopem.Dudniła ziemia od uderzeń licznych kopyt.Słońce powoli wspinało się na zamglone niebo.Piątego dnia podróży ujrzeli na prerii dwa kryte płótnami wozy i gromadę jeźdźców zdążających na pomocny wschód.Zwiadowcy donieśli, że prócz tej karawany nie ma wokoło nikogo.Oskrzydlając samotny tabor zbliżyli się doń na odległość strzału.Brodaci ludzie pokrzykiwali na konie.Kilkunastu jeźdźców ze strzelbami w rękach jechało na czole kawalkady.W ich zachowaniu nie widać było większego niepokoju.Raczej z ciekawością patrzyli na Indian zamykających im drogę.Z taboru wysunęło się do przodu trzech ludzi.Wozy zatrzymały się, a trzej jeźdźcy pośpieszyli w stronę czerwonoskórych.- Uff, to Białe Kolano - odezwał się Czarna Strzała do Kosa.- Tak, to Jack White Knee, a obok niego Hiszpan, Manuel Salas.- I młody myśliwy włóczący się od dzieciństwa po kraju Kriksów i Seminolów.- dodał Menewa.- Jak się nazywa? - spytał Ryszard.- James Bowie, a Czirokezi nazywają go Szerokim Ostrzem.- Słyszałem o nim - wtrącił Kos.- To on wymyślił traperski nóż, który szybko rozpowszechnił się wśród ludzi puszczy.Salas i Knee poznawszy wodzów radosnym uśmiechem wyrazili swoje zadowolenie ze spotkania.Jedynie James Bowie zachował obojętność, uważniej nieco spojrzał tylko na Kosa i Barłowicza.Może dlatego, że byli białymi.A stary traper, poprawiwszy obwisłe rondo kapelusza, mówił:- Jakem Jack White Knee, szczęście nam dopisuje, oto prześwietni naczelnicy sprzymierzonych plemion, do których właśnie zdążamy.-Ponownie poprawił podniszczone okrycie głowy, obrzucił badawczym spojrzeniem indiańskich i murzyńskich jeźdźców i zawołał: - Ho, ho, toż to cała armia, i to na koniach, pewnie zdobytych w walce - zamrugał oczami i chytrze spytał: - A dokąd śpieszycie, hę?Wodzowie nie odpowiedzieli.Manuel Salas wysunął się naprzód ze słowami:- Witajcie! Miło mi spotkać przyjaciół.Jedziemy do Tukhabatchee, wieziemy broń dla sojuszników Hiszpanii.Mamy także ważne wiadomości dla Pięciu Cywilizowanych Plemion Południa.Naczelnicy ożywili się.- Biały brat uradował nasze serca - odezwał się z rozjaśnioną twarzą Menewa.- Dziękujemy Manitou, że skrzyżował nasze drogi.Tam na pagórze sawanny widoczna jest kępa drzew - wskazał ręką.- W cieniu ich liści rozbijemy obóz i omówimy wspólne sprawy.Hiszpanie wyrazili zgodę.Zawróciwszy trochę na zachód dotarli na wzniesienie pokryte cyprysami.Roztaczał się stąd doskonały widok na rozległą sawannę, co dawało poczucie bezpieczeństwa, bowiem nikt nie mógłby podejść do wzgórza, nie będąc dostrzeżonym przez obozujących.Kiedy wojownicy rozbili biwak, starszyzna zasiadła pod rozłożystym drzewem.Menewa napełnił kalumet i, jak nakazywał odwieczny obyczaj, rozpoczął ceremoniał wypalenia fajki.Kiedy przeszła ona przez wszystkie ręce i znikła w rytualnym woreczku wodza, potoczyła się rozmowa.- Wojska Wielkiej Brytanii zajęły po krótkiej bitwie port Mobile -mówił Salas - i przygotowują się do nowego uderzenia na Nowy Orlean.- Kiedy to się stało?- Dwa tygodnie temu.Wyjeżdżaliśmy z Mobile już opanowanego przez Anglików.- To dobre nowiny - odezwał się uradowany Barłowicz.- Wśród polityków amerykańskich też są rozbieżności - informował Manuel.- James Gadsen gromadzi zwolenników oderwania Karoliny Południowej, Georgii, Alabamy i Missisipi od Unii w celu stworzenia odrębnego państwa.- Czyż to możliwe? - z powątpiewaniem spytał Kos.- Możliwe.Gadsena popierają takie osobistości jak Aaron Burr, były wiceprezydent Unii za rządów Jeffersona, i generał James Wilkinson.Wokół tych ludzi skupiła się potężna opozycja, która wojnę amerykańsko-angielską pragnie wykorzystać do zrealizowania własnych celów.- Miczi-malsa czynią między sobą przetargi o ziemie indiańskich plemion, jak gdyby ten kraj do nich należał - odezwał się Czarny Jastrząb.- Wielki Tecumseh miał rację - dodał z goryczą Menewa.- Jedynie wojna z białymi na śmierć i życie może ocalić przed zagładą nasze narody,- Ale walka zjednoczonych plemion - dorzucił Ryszard Kos.- Ugh! - z mocą potwierdził Czarna Strzała.Przez chwilę siedzieli milcząc.- Chytry Wilkinson nie tylko ma apetyt na ziemie Seminolów, Kriksów i Czirokezów - odezwał się Jack White - ale nęci go też hiszpańska Floryda, czy nie? - oczy brodatego trapera wpiły się zaczepnie w twarz Salasa.- Wilkinson głośno zapewnia wszystkich o przyjaźni, a za plecami trzyma nóż, he, he, he.- zaśmiał się hałaśliwie.- Tak was to śmieszy, Jack? - Manuel był zgorszony.- Obłudna ta polityka, he, he, he.- dalej rubasznie rechotał traper, ale nagle spoważniał.- A niech to diabli ze wszystkimi politykami! -zawołał.- Nic mi do tego, jakem Jack White Knee.Menewa nie spojrzawszy nawet na myśliwego przeczekał, aż umilkł jego śmiech, i wówczas zwrócił się do Salasa:- Jakie jeszcze wieści przynosi biały brat?- Polecono mi powiedzieć, że Hiszpania popiera waszą walkę po stronie brytyjskiej Kanady, że będziemy dosyłać wam broń, a gdy przyjdzie czas, wystąpimy także zbrojnie przeciw Unii.- Strzelby i proch potrzebne są wojownikom - powiedział Menewa.- Towar odkupimy od was, nie musicie jechać do Tukhabatchee.- Jeśli macie czym zapłacić, chętnie.- Czego żądacie?- Skórek lub pieniędzy - odezwał się jeden z Hiszpanów.- Wojna nie sprzyja łowom.Zapłacimy banknotami - wtrącił się Sekwoja.- Well.- Rozładujcie wozy - rzekł Menewa wstając, a za nim wodzowie.Poszli w stronę furgonów.Pod drzewami pozostali jedynie Ryszard Kos, Juliusz Barłowicz, Manuel Salas, Jack White i milczący dotąd James Bowie.Ten ostatni siedział niedbale oparty o pień i ukradkiem obserwował Kosa.Był ubrany w myśliwski strój.Miał dziewiętnaście lat, ale na brąz spalona słońcem i wiatrem twarz, wysoka, o muskularnych ramionach postać sprawiały, że wydawał się o wiele starszy.- Słyszałem o was przedziwne opowieści, sir - zwrócił się doń Ryszard.- Sądziłem, że jesteście co najmniej w moim wieku.- O Czerwonym Sercu też głośno - odparł z lekkim uśmiechem.- Nie dbam o rozgłos.- Ja też.- Musieliście wcześnie zacząć traperstwo.- Tak się złożyło.- Miał dziesięć lat, jak zaczął włóczyć się za zwierzem - wtrącił się z informacją Jack.- Sprytny i bystry chłopak.Niejedno przeżył u boku Daniela Boone’a.A pamiętasz, James, jakeśmy we dwóch rok temu urządzili piratów z Baratarii, uprowadzając im prawie setkę murzyńskich niewolników?.- stary skrzywił w uśmiechu zarośniętą twarz, odsłaniając w górnej szczęce dwie jamy po wypadłych zębach.- Daliście Murzynom wolność? - Barłowicz zainteresował się losem czarnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]