[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiedziałem, że drogę do kraju Spalów zagrodzą mi puszcze i rzeki, ogromne moczary i będę słyszał wołania, abym zawrócił.Ale sądziłem, że będą to słodkie głosy nagich kobiet, a nie twój, nędzny skrybo.Zdawało się Herimowi, że po raz ostatni patrzy w zachodzące słońce, przestał odczuwać ból od ukłuć komarów, które oblepiły mu twarz.a także obsiadły sierść koni.- Daruj mi, panie! - zawołał błagalnie.I być może -nigdy Herim nie był tego pewien -zostałby zabity, gdyby nie jakiś rozpaczliwy głos zajął uwagę Dagona.Ktoś wołał o pomoc z niedalekiej kępy krzaków wierzbowych porastających moczar pokryty rzęsą.To było wołanie w języku Spalów i przeszyło serce Dagona zarazem bólem i radością.Uderzył konia ostrogą, ale za chwilę już go powstrzymał, ponieważ każdy krok w tym miejscu groził śmiercią w czeluści błota.Zeskoczył więc z siodła i prowadząc Vindosa za uzdę, ostrożnie skierował się ku krzakom wierzby.Wreszcie stanął, gdyż ziemia pod jego nogami zdawała się drgać i zapadać.O pięć kroków dalej zobaczył wojownika z koniem, który tkwił aż po brzuch zanurzony w topieli.Koń chrapał straszliwie, gdyż każdy jego ruch powodował, że zapadał się coraz głębiej.Wojownik zaś miał na sobie pancerz i na plecach tarczę, które krępowały jego ruchy.Bał się, że jeśli zeskoczy z konia również zapadnie się w błocie.- Panie, ratuj mnie - poprosił cienkim młodzieńczym głosem.Twarz miał opuchniętą od ukąszeń komarów, jego pancerz ze srebrnych łusek błyszczał krwawo w zachodzącym słońcu.Połyskiwał też czerwono kopulasty hełm na głowie, srebrem pokryty i zakrywający nos.- Zaczekaj ty, który mówisz w języku Spalów! - krzyknął mu Dago.Bojowym toporem, który miał u siodła Vindosa, naciął wierzbowych gałęzi i rzucił je przed siebie na bagno.Potem wyjął z juków linę i na owych gałęziach zbliżył się do uwięzionego w błocie konia.- Rzuć mi lejce - rozkazał.Przywiązał lejce do sznura, wrócił do Vindosa, wskoczył na jego grzbiet i nakazał ruszyć przed siebie, jednocześnie wyciągając za uzdę konia z jeźdźcem.Uwięziony w bagnie wierzchowiec chrapał coraz głośniej, ale powoli przednimi kopytami stawał na coraz twardszym gruncie.Z cichym sykiem uszło powietrze, które już go zdążyło wessać.Bagno jak gdyby z niechęcią oddawało swoją zdobycz.Jeszcze jeden ogromny wysiłek wierzchowca, jego chrapliwe stęknięcie i wreszcie wydostał się z błota.Oblepiony czarną mazią stanął na ziemi na chwiejących się nogach.- Dziękuję ci, panie - powiedział młodzieniec, zeskakując z siodła.- Uratowałeś mi życie.Nadjechał Herim i z odrobiną zdumienia popatrzył na uratowanego, na jego strój i uzbrojenie.Nosił długie buty z cienkiej skóry.tak samo z cienkiej skóry zrobione spodnie, a na skórzanej kurcie miał pancerz ze srebrzystymi łuskami, na głowie hełm posrebrzany i na plecach podłużną tarczę pokrytą srebrną blachą.U pasa wisiał mu miecz o długim i cienkim ostrzu, a na ramieniu tkwił łuk o błyszczących okuciach.Z tyłu ozdobionego srebrem siodła zobaczyli uczepiony płaszcz ze, skórek bobra, którym się chyba okrywał na noc.Wojownik, sądząc po głosie, był bardzo młody, ale opuchnięcie i plamy od błota na twarzy nie pozwalały określić jego wieku.Miał szczupłą figurę i wysoki wzrost.Piękny się wydał Dagonowi jego wierzchowiec o długich nogach i czarnej sierści.- Kim jesteś, człowieku, który mówisz w języku Spalów? - zapytał Dago.Wojownik wskazał rękami swoje usta, dając do zrozumienia, że brak mu tchu i musi odpocząć.Usiadł na ziemi i oddychał ciężko.- Wiem kim on jest, panie - wtrącił się Herim.- Czytałem w księgach, że za rzeką Visulą mieszkają Argaraspidowie, którzy noszą srebrne tarcze.Spójrz, panie, on ma właśnie srebrną tarczę.To oni przegnali kiedyś sławnego Aleksandra Macedońskiego, aż aleksandryci musieli odejść na południe i szukać zdobyczy u innych ludów.- Zamilcz - burknął Dago.- Chcę to usłyszeć od niego.Spętaj nasze konie i przygotuj suchych gałęzi na ognisko.Tu będziemy nocować.Coś w młodym wojowniku zastanawiało Dagona.Czuł jego bystry wzrok na sobie, lecz hełm tamtego zakrywał oczy.Odpoczywał, ale jego ciało wyrażało podejrzliwość.Być może chciał pewności, że nie ma do czynienia z wrogami.Przecież chyba nie przypadkowo znalazł cię samotnie wśród moczarów? Ktoś lub coś zapędziło go w tę dziką krainę.Herim zdjął siodła z koni, rozsiodłał też czarnego wierzchowca młodego wojownika.Spętał im nogi i puścił luzem, potem nazbierał suchych gałęzi wierzbowych i rozpalił ogień.Zapadł zmrok, a wojownik wciąż nie ruszał się z miejsca, tylko tyle, że zdjął z ramienia swój łuk i ledwo dostrzegalnym gestem wyjął strzałę z kołczanu.Mowa ciała tego człowieka zdawała się wskazywać, że lęka się tych, co uratowali mu życie i w każdej chwili gotów jest do walki.Dago przykląkł i pocałował bagnistą ziemię, na której mieli spać.- Co czynisz, panie? - zdumiał się Herim.- Całuję matkę, która mnie urodziła i wykarmiła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]