[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej przerażenie jeszcze wzrosło, gdy przekonaliśmy się, że ślady wiodływprost do mego szezlongu i urywały się przy moich butach, stojących jak dwajżołnierze na warcie.Wziąłem je do ręki.Na podeszwach moich butów widniały ślady chlo-rofilowej pasty. Pan sobie z nas zakpił rzekł kolega Bigos. Pan jest lunatykiem burknęła panna Wierzchoń.Przyłożyłem dłoń do piersi: Przysięgam, że nocą nigdzie nie chodziłem.Duch spłatał mi głupiego figla.Ale oni mi nie wierzyli.ROZDZIAA PITYDZIWY SALI BALOWEJ " ZWITYNIA DUMANIA " ZAAMANASTRZAAA " NOC ZPICYCH RYCERZY " ZAGADKA Z KLUCZAMI "KTO KOGO PODEJRZEWA " CO ZNALAZAA BALLADYNA " BUNTI GROyBY MOICH WSPAPRACOWNIKW " CZY JESTEMPODEJRZLIWY? " CO SI STAAO W TEATRZE " WYZCIGIZ VALCONEM " KTO BYA WE DWORZE? " GDZIE JEST DEPESZA?Aż do południa czułem się fatalnie.Bolała mnie głowa, byłem wciąż śpiącyi otępiały.Podobnie czuli się moi współpracownicy.Z największym wysiłkiemdokonaliśmy stosunkowo niewielkiej pracy opisu i inwentaryzacji sali balowej.A choć potem pozostało nam do obiadu jeszcze sporo czasu, zamiast kontynuowaćinwentaryzację poszedłem na spacer do parku, aby łykami świeżego powietrzaspróbować wypędzić ból z głowy.Lecz gwoli ścisłości opowiem o wszystkim po kolei.W sali balowej uwagę moją zwrócił przede wszystkim dziwny wystrój wnę-trza.Zciany pokrywała czarna boazeria z symetrycznie rozłożonymi na niej pła-skorzezbami, przeważnie o motywach liści.Na wpół wypukłe kolumny dzieliłyściany na prostokątne pola o różnej szerokości, górą biegł fryz również drewniany,zdobny w motyw spiralnych zwojów wici i liści akantu.Cztery delikatnie rzezbio-ne kolumny drewniane wspierały niewielki balkonik, na który wchodziło się pokrętych schodach drewnianych.Kiedyś, w dniach gdy odbywały się bale, zapewneurzędowała tu orkiestra.Na jednej ze ścian znajdował się ogromny kominek klasy-cystyczny z czarnego marmuru, z lustrem ujętym w pasy ozdobione ornamentemtypu kandelabrowego z liści dębowych i żołędzi; w konsolach wolutowych,podtrzymujących gzyms, przedstawione były snopy zboża.Identyczne zwiercia-dło wmontowane było w boazerię przeciwległej ściany.W polu nad zwierciadłemwyrzezbiono w boazerii lirę w wieńcu laurowym, podkreślając chyba w ten spo-sób muzyczny, balowy charakter sali.Z sufitu zwieszały się dwa wielkie szklaneświeczniki, wyposażone już jednak w światło elektryczne.Umeblowanie sali prezentowało się bardzo skromnie: cztery krzesła empirowei do kompletu kanapka oraz fotel.Mebelki były białe, ze złoceniami, obicia miałyszkarłatne.62Ta odrobina bieli i szkarłatu na tle czarnych, drewnianych ścian tworzyła cie-kawy, lecz nie zamierzony chyba efekt: jeszcze bardziej podkreślała czerń.Salabalowa wydawała się ponura, co chyba sprzeczne było z założeniem jej budowni-czych, miała przecież raczej wesołe przeznaczenie.Trochę dziwiłem się upodo-baniom dawnego właściciela dworu w Janówce.Ale może w świetle żyrandoli,przy dzwiękach muzyki sala ta przybierała odmienny wygląd?Niezależnie jednak od moich wrażeń, cieszyłem się, że jest.Zwietnie nada-wała się na główną salę ekspozycyjną muzeum.Można w niej było rozstawićoszklone gabloty i regały z eksponatami dla zwiedzających.Z ulgą ją jednak opuściłem i wyszedłem do parku, gdzie jasno świeciło słońce.Nie dawało już zbyt wiele ciepła, było nawet zimniej niż we wczorajszy deszczo-wy dzień.Ale z przyjemnością szedłem po zwałach zeschniętych liści, wdychałemchłodne powietrze póznej jesieni.Idąc tak wolniutko i słuchając szelestu liści podnogami, wciąż rozmyślałem o minionej nocy.Czy naprawdę wino zostało zatrute środkami nasennymi? A może po prostunasze głowy nie są przyzwyczajone do starego burgunda i stąd ten mocny seni poranna schorzałość?Jeśli jednak ktoś zatruł wino, zrobił to tylko w jednym celu: aby swobodniekrążyć nocą po naszym dworze.Zladów jednak żadnych nie pozostawił.To ja a oskarżały mnie moje buty polazłem nocą do biblioteki i wpadłem w przygo-towaną przez siebie pułapkę.Po co tam poszedłem?Nie! Mogłem przysiąc, że nie byłem nocą w bibliotece.Lecz jednocześniejakąż miałem pewność, że stare wino nie podziałało na mnie aż w tak dziwnysposób? Może straciłem świadomość i nie wiedząc o bożym świecie, wędrowałemnocą po starym dworze?Ale skutek tej sprawy był dla mnie dość przykry: moi współpracownicy zno-wu stracili do mnie zaufanie.Nie mieli go dawniej, potem zdobyłem go odrobinę,imponując im swoją wiedzą.A teraz straciłem i tę resztę przez kradzież gąbkiz łazienki i zastawienie pułapki, w którą sam wpadłem.Na miejscu moich współ-pracowników uznałbym swoje zachowanie za co najmniej dziwne.Byłem pewien,że jeśli znowu zdarzy się coś niezwykłego, mnie za to obwinią.Tak rozmyślając okrążyłem dwór i znalazłem się w ogrodzie.Nikt go od lat chyba nie uprawiał, na grządkach i rabatach rósł wysoki pokolana chwast.Wiśnie, czereśnie, jabłonki i grusze miały wiele zmarzniętychi połamanych gałęzi, których nie usunęła ręka ogrodnika.Mały staw, usytuowanyw ogrodzie, zarósł trzcinami, stał się bajorem, gdzie gniły jesienne liście.Nad brzegiem stawu rosła kępa bzów i starych wierzb płaczących.Kryła onamały budyneczek, być może świątynię dumania lub rodzaj świątyni Sybilli ,zbudowanej w czasach, gdy właściciele takich dworków, a przede wszystkim ichmałżonki rozczytywały się w sielankach pasterskich i w swych parkach pragnęły63posiadać romantyczne zakątki, niekiedy nawet ze sztucznymi ruinami, świątynia-mi, kaskadami szemrzących strumyków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]