[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Skoro już z tobą rozmawiam, muszę cię o coś zapytać, Klodiuszu – powiedziałem.– Nie krępuj się.– Parę dni temu ktoś mnie śledził wieczorem.Wczoraj dostrzegłem chyba tego samego mężczyznę przed moim domem, a dzisiaj zaczepił mnie w łaźni.Myślałem, że to jeden z ludzi Klodii, ale myliłem się.Nie wiesz przypadkiem czegoś na ten temat?– O człowieku, który cię śledzi? Nie.– Zdaje się, że jesteś raczej opiekuńczy w stosunku do siostry.Pomyślałem sobie.– Że każę cię śledzić, by sprawdzić, kogo to Klodia sobie wynajęła? Nie bądź śmieszny.Służę siostrze radą, kiedy mnie o to prosi, ale ona sama sobie radzi z tymi, których sobie wybiera: z przyjaciółmi, kochankami, pracownikami.Jak ten człowiek wyglądał?– Młody, pewnie przed trzydziestką.Średniego wzrostu, chudy, o śniadej karnacji.Rzadka bródka, ale dopiero co wrócił z podróży, może więc przyszedł do łaźni, by ją zgolić.Nawet przystojny choć wygląda na wygłodzonego.W oczach ma coś smutnego niemal tragicznego.Dziś w łaźni jednak daleko mu było do smutku, popisał się raczej ciętym językiem.Klodiusz obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem.– Powiedział ci, jak się nazywa? – spytał.– Nie ale słyszałem, jak ktoś go nazywa.– Katullus.– Skąd wiedziałeś?– Taki człowiek jest tylko jeden: Gajusz Waleriusz Katullus.A więc już wrócił?– Jego przyjaciel wspominał coś o przedwczesnym powrocie z jakiejś posady na Wschodzie.– Wiedziałem, że nie będzie mu się tam podobało.Katullus za bardzo kocha Rzym.Ci chłopcy z prowincji zawsze kochają Rzym, kiedy raz go posmakują.– Nie urodził się więc w mieście?– Pewnie, że nie.Pochodzi z jakiejś dziury na północy.Z Werony jeśli się nie mylę.Klodia poznała go, kiedy Kwintus był namiestnikiem w Galii Cisalpejskiej i musieli tam siedzieć cały rok.– Czyli jednak jest jakiś związek między Klodią a owym Katullusem?– Kiedyś był.To się skończyło, zanim jeszcze wyjechał ubiegłej wiosny z Rzymu.W każdym razie Klodia z tym skończyła.Myślisz, że cię śledził?– Tak.Domyślasz się dlaczego?Klodiusz pokręcił głową.– To dziwny gość.Trudno go rozgryźć.Nie interesuje się polityką, ma się za to za poetę.Klodia też tak myślała.Połowę poematów napisał o niej.Kobiety lubią podobne śmiecie, zwłaszcza kiedy chodzi o głupców w rodzaju Katullusa.Facetów, którzy umierają z miłości.Chodzące trupy, a przy tym zgorzkniałe właśnie z tego powodu.Pamiętam, jak kiedyś recytował swój wiersz z tej sceny, stojąc tam, gdzie teraz Etiop.Piękni młodzi poeci i zapatrzone w nich maślanymi oczami adoratorki, muzyka świerszczy, księżyc w pełni nad głowami.Usypiał ich słowami słodkimi jak miód, po czym mieszał w garnku i ukazywał im robaki na dnie.Dumny z siebie, wulgarny wieczny cierpiętnik.O mnie też coś napisał.– Poemat?– Niewiele lepszy od ujadania bandy Milona i znacznie złośliwszy.– Klodiusz zacisnął zęby.– Wrócił już zatem? Klodia usłyszy o nim niebawem, jak sądzę.Jeśli jeszcze kiedyś go przyłapiesz na śledzeniu, radzę porządnie rąbnąć go w szczękę.Nie lubi się bić.Za broń służy mu język.Dobry do obelg i wierszy, choć do niczego innego, jak mówią moi.jak mówią dobrze poinformowani.Wiesz co? Te okruchy tylko pobudziły mój apetyt, a słońce jest już nisko.Nie odejdę, póki nie zobaczę się z Klodią.Zostań ze mną, to zjemy porządną kolację.– Kiedy się wahałem, dodał: – Mówię ci, że ona może wrócić lada moment.Będzie chciała się dowiedzieć wszystkich szczegółów dzisiejszej akcji w łaźni, i to z twoich ust.Jeśli ja spróbuję jej to opowiedzieć albo się udławię ze złości, albo będę się śmiał w zupełnie niewłaściwych miejscach.Niewolnicy przyszli sprzątnąć dzbanek i resztę ciastek.Poleciłem jednemu z nich zawołać Belbona z westybulu.Przymaszerował od razu, z odpowiednią dozą respektu zerkając na monstrualną Wenus.A potem dostrzegł Etiopa.Obydwaj zmierzyli się podejrzliwym wzrokiem, prężąc muskuły.– Słucham, panie.– Zaniesiesz wiadomość Bethesdzie – poleciłem.– Powiesz jej, że dziś zjem kolację poza domem.– Tutaj, panie?– Tak, u Klodii.– Skrzywiłem się, zdając sobie sprawę, jak to zabrzmi w uszach mojej żony.Gdybyż wiedziała, że będę biesiadował sam na sam z innym mężczyzną, przy wtórze wyjących eunuchów i z gigantycznym Etiopem jako przyzwoitką.– A potem mam wrócić po ciebie, panie?Zanim odpowiedziałem, Klodiusz uniósł dłoń w geście zaprzeczenia.– Nie trzeba, Gordianusie.Dopilnuję, abyś bezpiecznie dotarł do domu.Popatrzył na mnie chłodno, jakby prowokując do okazania nieufności.Wzruszyłem ramionami i kiwnąłem głową.– Nie musisz po mnie przychodzić, Belbonie – powiedziałem.– Wrócę sam.Belbo obrzucił jeszcze raz Etiopa niechętnym spojrzeniem, po czym odwrócił się i odszedł, nie kryjąc swej fascynacji wspaniałością kamiennej bogini.Zapadł zmierzch.Po szaleńczym crescendo fletów i tamburynów śpiew kapłanów Kybele urwał się jak nożem uciął i zaległa błoga cisza.– No, nareszcie.Nawet eunuchy muszą czasem coś przekąsić – rzekł z ulgą Klodiusz.– Wieczór jest ciepły, a skoro nie ma już tego zgiełku, może zjemy kolację w ogrodzie?Przyniesiono sofy, lampy i stoły.Kolacja była prosta, ale wyśmienita.Najwyraźniej Klodia ceniła także te przyjemności, które płyną z posiadania utalentowanego kucharza.Był to posiłek, który należało spożywać powoli, delektując się nim i umilając sobie czas swobodną konwersacją.– Ech, ci gallowie! – westchnął Klodiusz.– Co wiesz o kulcie Kybele, Gordianusie?– Niezbyt wiele.Widuję czasem jej kapłanów w dni, kiedy wolno im żebrać na ulicach.Słyszałem modły do bogini podczas święta Wielkiej Matki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]