[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle drzwi zatrzasnęły się za nimi i Corum wiedział, że wpadli w pułapkę, chyba że okażą się dość potężni, by oprzeć się czarodziejowi.Kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie w szczelinie muru, która tutaj była oknem.Wieża była już w drodze.Wskazał to swoim kompanom, a potem uniósł głowę i krzyknął:- Jhary! Jhary-a-Conel!Czy towarzysz bohaterów żył jeszcze? Corum modlił się, by tak było.Nasłuchiwał uważnie, aż usłyszał przytłumiony dźwięk, który mógł być odpowiedzią.- Jhary!Corum uniósł swój długi, mocny miecz.- Voilodionie Ghagnasdiak! Czyżbym miał doznać niepowodzenia? Czy opuściłeś to miejsce?- Nie opuściłem go.Czego chcesz ode mnie?Corum zajrzał do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie pod hakowatym sklepieniem droga prowadziła jeszcze dalej.Dobywała się stamtąd jasność podobna do tej, którą widział w Otchłani, migotliwie obramowując garbatą postać Voilodiona Ghagnasdiaka, karła, ubranego od stóp do głów w jedwabie, atłasy i gronostaje, z miniaturowym mieczem w niezręcznej dłoni.Wątłe ramiona wieńczyła przystojna głowa o jasnych oczach pod osłoną grubych, czarnych brwi, które spotykały się nad nosem.Karzeł krzywił się i szczerzył zęby jak wilk, co oznaczać miało powitanie.- Wreszcie ktoś, kto może przerwać moją nudę.Ale odłóżcie miecze, panowie, bardzo was proszę.Bądźcie moimi gośćmi.- Wiemy, jakiego losu mogą oczekiwać twoi goście - powiedział Corum.- Wiedz, Voilodionie Ghagnasdiak, że przyszliśmy uwolnić tego, którego uwięziłeś.Oddaj nam go, a nie skrzywdzimy cię.Twarz o regularnych rysach krzywiła się wesoło do Corun.- Jestem potężny.Nie zwyciężycie mnie.- Karzeł rozpostarł ramiona.- Spójrzcie.Zamachał mieczem, wywołując w komnacie migotanie światła, tu i ówdzie pojawiły się błyskawice, zmuszając Elrika do odruchowego wzniesienia miecza.Elric poczuł się lekko urażony takimi sztuczkami.- Jestem Elric z Melnibone i niemała jest moja moc.Noszę Czarny Miecz, który wypije twą duszę, chyba że uwolnisz przyjaciela Księcia Coruma!Radość karła jakby się zmniejszyła.- Jaką moc mają wasze miecze?- Nasze miecze nie są zwyczajnymi ostrzami - warknął Erekose.- Zostaliśmy tu przeniesieni przez siły, z którymi ty nie możesz się równać, wyrwani z naszych epok mocą samych bogów, specjalnie po to, by zażądać od ciebie wydania jeńca.- Oszukano was - powiedział Voilodion Ghagnasdiak.- Albo wy chcecie oszukać mnie.Ten Jhary-a-Conel to dowcipny gość, ale jaki niby interes mogliby mieć do niego sami bogowie?Albinos gniewnie podniósł swój wielki czarny miecz, a Corum usłyszał dobywający się z ust Elrika wściekły jęk.Pomyślał, że chyba niezbyt zdrowo jest nosić taką broń u boku.Lecz Elrika odrzuciło do tyłu, miecz wyleciał mu z dłoni.Voilodion Ghagnasdiak odbił jedynie od jego czoła małą, żółtą piłeczkę, ale moc tego uderzenia była potężna.Corum pozwolił, by Erekose ruszył na pomoc Elrikowi, sam zwracając baczną uwagę na czarnoksiężnika.Ledwo jednak Elric się podniósł, Voilodion posłał następną piłeczkę.Tym razem czarny miecz ją odbił.Uderzyła o ścianę i eksplodowała.Gorąco osmaliło im twarze, podmuch pozbawił na chwilę tchu.Na podłodze kłębiła się ciemność pozostała po ogniu eksplozji.- Niebezpiecznie jest niszczyć te kule, bo to, co w nich jest, rychło was zabije - przemówił spokojnie karzeł.Czarny kłąb dymu rósł coraz większy, płomienie zniknęły.- Jestem wolny - dobiegł głos z chmury cienia.Voilodion Ghagnasdiak zachichotał.- Tak, wolny, by zabić tych głupców, którzy wzgardzili moją gościnnością!- Wolny, by zginąć! - krzyknął porywczo Elric.Corum patrzył przerażony i zafascynowany jednocześnie, jak owo coś zaczęło się rozrastać.Płonące, żywe włosy zlały się w istotę z głową tygrysa, ciałem goryla i skórą nosorożca.Na plecach rozpostarły się i załopotały czarne skrzydła.W łapie pojawiła się broń - długa i podobna do kosy.Zwróciła się w stronę najbliżej stojącego albinosa.Corum podskoczył Elrikowi na pomoc, sądząc, że może on liczyć na pomoc Ręki i Oka.- Moje oko - krzyknął - nie sięga teraz w zaświaty! Nie mogę nikogo wezwać!Wnet Corum ujrzał inną żółtą piłkę zbliżającą się do niego, i trzecią, lecącą na Erekosego.Obaj zdołali je odbić.Wylądowały na podłodze i rozerwały się uwalniając kolejne skrzydlate potwory.Wkrótce Corum nie miał już czasu wspierać Elrika, zajęty walką o własne życie i ratowaniem głowy przed świszczącymi kosami.Kilkanaście razy musiał Corum uchylać się przed ciosami tej potwornej gwardii.Za każdym razem, gdy udawało mu się zadać jakieś cięcie, skóra potworów odbijała miecz.Bestie poruszały się szybko, o wiele szybciej, niż oczekiwać można było po ich wyglądzie.Czasem podfruwały, zawisając w powietrzu, by po chwili znów spaść na Coruma.Książę w Szkarłatnym Płaszczu zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie Chaos zwabił go tutaj, gdyż jego towarzysze byli wobec szalejących potworów równie bezradni.Zganił się w duchu za nadmiar zaufania we własne siły i pożałował, że nie ustalili przed wejściem do wieży jakiegoś sensownego planu działania.Ponad jazgot walki wzniósł się chichot Voilodiona Ghag-nasdiaka, który ciskał kolejne żółte kule
[ Pobierz całość w formacie PDF ]