[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wyszli, wyłączył latarkę i stał tak w ciemności obok szuflad z aktami.Teraz wiedział już, na czym miał polegać “Projekt Eden”.Amerykanie nigdy nie przestali go zadziwiać.Rozdział XIV- Nie urodziłam się tutaj.Jednak większość z nich pochodzi stąd.Ich rodzice też się tutaj urodzili, przed tym wszystkim -powiedziała mu kobieta.- Cóż to, u diabła, ma znaczyć? - spytał ja rozdrażniony Rourke, uśmiechając się przez zaciśnięte zęby.Tymczasem mężczyźni, kobiety i dzieci utworzyli łańcuch rak, a teraz rozchodzili się do domów.- Nazywam się Martha Bogen - uśmiechnęła się.- Nie pytam o twoje imię.Czy ci ludzie nie.- Masz rację, Abe - powiedziała te słowa głośno, aby grupa zbliżających się ludzi mogła je usłyszeć.Spojrzała na ładna starsza kobietę w centrum grupki - po sześćdziesiątce, jak oce­nił Rourke - i powiedziała do niej:- Marion, to jest mój brat, Abe Collins.W końcu mnie odnalazł!- Och! - ucieszyła się starsza pani.- Martha, jesteśmy tacy szczęśliwi, że jest z tobą brat.Och, Abe - powiedziała wyciągając do Rourke’a rękę, która on uścisnął.Dłoń była lepka i zim­na.- To wspaniale cię spotkać po tym wszystkim.Martha ma młodszego brata! Mam nadzieję, że ujrzymy cię jutro w koście­le.- No cóż.Miałem ciężka podróż.ale spróbuję - Rourke uśmiechnął się.- Świetnie.Z pewnością macie sobie wiele do powiedzenia.- I znów posłała mu uśmiech.Następnie musiał uścisnąć rękę wszystkim innym, a gdy już odeszli, wykrzywił pogardliwie usta do Marthy Bogen.Prawą ręką chwycił ją za lewe ramię i wbił mocno palce w ciało.- Odpowiesz mi teraz.- Chodźmy do mnie, Abe, to spróbuję.“Zaśmiała się całkiem szczerze” - pomyślał.- Wezmę motor.Stoi na rogu.- Odwrócił się, obawiając tro­chę, iż od momentu, gdy ostatni raz patrzył w tamtą stronę, ktoś mógł go zabrać.Stał jednak nietknięty.- Przypuszczam, że macie też czynną stację benzynową?- Tak, jutro będziesz mógł napełnić zbiornik.Powinieneś zo­stać tutaj na noc.W moim domu.Wszyscy tego oczekują.- Dlaczego? - wyrzucił z siebie John.- Powiedziałam im, że jesteś moim bratem.Znów się uśmiechnęła, biorąc go za rękę i ruszając przez topniejący tłum.- Dlaczego im to powiedziałaś?- Gdyby dowiedzieli się, że jesteś obcy, wtedy musieliby coś zrobić.Z uśmiechem ukłoniła się starszej pani mijającej ich.Rourke też się ukłonił, po czym spytał chrapliwym głosem:- Co zrobić?- Większość obcych nie chce zostać.- Nikt nie uwierzy, że jestem twoim bratem, przecież to wi­dać jak na dłoni.- Mój brat miał przyjechać.Najprawdopodobniej nie żyje, jak wszyscy na zewnątrz.Bóg raczy wiedzieć, jak ty przeżyłeś.- Wielu z nas przeżyło.Nie wszyscy są martwi.- Wiem, ale to musi być straszne, ten świat na zewnątrz.- Wiedzą, że nie jestem twoim bratem.- Wiem o tym - rzekła Martha Bogen.- Lecz to nie ma żad­nego znaczenia dopóty, dopóki będziesz udawał.John potrząsnął głową i popatrzył na nią, a później powie­dział ściszonym głosem:- Udawać? Co tu się dzieje, do cholery?- Nie potrafię ci tego do końca wyjaśnić, Abe.- John - mówiłem ci już!- John.Chodźmy do mnie.Wyśpisz się na tapczanie.Wyglą­da na to, że dzisiaj jest okropna pogoda poza doliną.A jutro po dobrym śniadaniu, a nie tych okropnych hot-dogach, zdecydujesz, co robić.Rourke zatrzymał się obok motoru.- Nie zostanę, nie teraz - powiedział jej, czując jak jeżą się mu włosy z tyłu głowy, co oznaczało, że jest gorzej, niż mógł: sobie wyobrazić.- Widziałeś policję przy wjeździe do miasta, John?- No i co z tego? - spojrzał na nią.- Wpuszczają każdego, ale nie pozwolą ci wyjechać.Nocą nie dasz rady, jeśli nie znasz doliny.A ja ją znam.Przed śmiercią mojego męża często chodziliśmy tam na spacery.Mój mąż dużo polował na jelenie.Znam tutaj każdą ścieżkę.Rourke poczuł, jak opadły mu kąciki ust.- Jak dawno umarł twój mąż?- Był lekarzem.Ty też masz ręce jak doktor, John.Dobre ręce.A umarł pięć lat temu.W dolinie wybuchła epidemia gry­py i zaharował się.Dzieci, kobiety w ciąży, wszyscy to mieli.On też, zaraził się i umarł.- Przykro mi, Martha - powiedział jej szczerze - ale nie mogę zostać.- Mamy dwunastu policjantów i ostatnio pracują na dwie zmiany.Sześciu na służbie, a sześciu wolnych.Musiałbyś dać, radę sześciu policjantom, aby wydostać się z miasta.I do tego ta zamieć.- Dotknęła jego twarzy prawą ręką.- Powinieneś się ogolić.Myślę, że gorący prysznic i wygodne łóżko dobrze ci zrobią.Zarumieniła się i dodała:- W pokoju gościnnym, oczywiście.Rourke kiwnął głową.Przez sto mil nie było żadnego stra­tegicznego punktu, a on potrzebował benzyny.Powolna jazda w śnieżycy wyczerpała bak motocykla.- Czy ta stacja naprawdę ma paliwo? - spytał ją.- Możesz nawet skorzystać z mojej karty kredytowej, John.Jeśli nie masz pieniędzy.Rourke podniósł na nią oczy, nie odzywając się ani słowem.“Karta kredytowa? - pomyślał.Benzyna? Bez niej nie będę mógł kontynuować poszukiwań Sarah i dzieci”.- W porządku, Martha.Przyjmuję twoje wspaniałomyślne zaproszenie.Dziękuję.Gdy to mówił, czuł jak cierpnie mu skóra.Rozdział XVTildie sapała ciężko, a kłęby pary dobywały się z jej noz­drzy.Na wzniesieniu otaczającym jezioro Hartwell Sarah za­trzymała spoconą klacz.Poniżej rozciągała się Karolina Połu­dniowa, a na odległym drugim brzegu - Georgia.W oddali po lewej stronie dostrzegła przez padający śnieg zarys tamy.W dole na jeziorze zamajaczył domek na płaskiej barce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl