[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak, ja rozstrzygam rzekł Tangua. Dwieście kroków i tyle strzałów, dopóki jeden znas nie padnie i nie zdoła się już podnieść. Dobrze powiedział Winnetou. Ja będę tego pilnował.Będziecie strzelali na przemian.Ja stanę obok ze strzelbą i wpakuję kulę w łeb temu, który się ośmieli złamać ten porządek.Ale kto ma pierwszy strzał? Naturalnie, że ja! zawołał Keioweh.Winnetou potrząsnął niechętnie głową i rzekł: Tangua zabiera wszystkie korzyści dla siebie.Old Shatterhand ma pierwszy strzał. Nie! odparłem. Niech się stanie zgodnie z jego życzeniem.On da jeden strzał, potemja drugi i będzie po wszystkim. Nie! odrzekł Tangua. Strzelamy, dopóki jeden z nas nie padnie! Oczywiście, to właśnie miałem na myśli, ponieważ pierwszy mój strzał rozciągnie cię naziemi. Samochwał! Pshaw! Właściwie powinienem cię zabić, ale tego nie zrobię.Ukarzę cię w ten sposób,że strzaskam ci prawe kolano, zapamiętaj to sobie! Czyście słyszeli? zaśmiał się. Ta blada twarz, którą właśni przyjaciele nazywają gre-enhornem, zapowiada, że z odległości dwustu kroków przestrzeli mi kolano! Wyśmiejcie go,wojownicy, wyśmiejcie!Spojrzał dokoła, ale nikt się nie zaśmiał.Wobec tego mówił sam dalej: Wy się jego boicie! Ja wam pokażę, że sobie kpię z niego.Chodzcie, odmierzymy dwie-ście kroków!Właśnie przyniesiono mi rusznicę.Zbadawszy ją, przekonałem się, że jest w dobrym, sta-nie, a obie lufy ma nabite.Dla pewności wystrzeliłem obie kule i nabiłem na nowo tak staran-nie, jak tego wymagała sytuacja.Wtem zbliżył się do mnie Sam z tymi słowy: Mam do was sto zapytań, a nie znajduję do tego sposobności.Na razie tylko jedno.Czyrzeczywiście chcecie tego draba trafić w kolano? Tak. Tylko? To będzie dostateczna kara. Nie, na pewno nie! Takie plugastwo należy tępić, jeśli się nie mylę.Zważcie tylko, co onzawinił, ile się już złego stało przez to jedynie, że chciał ukraść konie Apaczom! Temu winni biali co najmniej tak samo, ponieważ go namówili do tego. Ale dał się namówić! Na waszym miejscu wpakowałbym mu kulę w łeb.On z pewnościąbędzie mierzył w waszą głowę! Albo w piersi.Jestem tego pewien.146 Nie trafi.Pukawka tego draba nic niewarta.Odmierzono już odległość, ustawiliśmy sięwięc na punktach krańcowych.Byłem spokojny jak zwykle, a Tangua wyczerpywał całyswój zapas obelg, których powtórzyć nie podobna.Niezadowolony z tego Winnetou, stojącynieco z boku pomiędzy nami, rzekł: Niechaj wódz Keiowehów milczy i uważa! Liczę do trzech, potem dopiero wolnostrzelić.Kto prędzej strzeli, dostanie ode mnie kulę.Aatwo sobie wyobrazić, że wszyscy obecni byli w najwyższym napięciu.Ustawili się wdwa rzędy po prawej i lewej stronie tak, że utworzyli szeroką ulicę, której końce oznaczali-śmy my.Zapanowała głęboka cisza. Niech wódz Keiowehów zaczyna rzekł Winnetou. Raz.dwa.trzy!Stałem spokojnie, zwrócony do przeciwnika całą szerokością ciała.Ten złożył się zaraz zapierwszym słowem Winnetou, zmierzył starannie i wypalił.Kula przeleciała tuż koło mnie.Nikt nie wydał głosu. Teraz strzela Old Shatterhand wezwał mnie Winnetou. Raz.dwa. Zaraz! przerwałem mu. Ja stałem naprzeciwko wodza Keiowehów rzetelnie i prosto,on zaś odwraca się i staje ku mnie bokiem. To mi wolno! odparł. Kto mi zabroni? Tego nie określono, jak mamy stawać. To prawda, więc Tangua może się tak ustawić, jak mu się spodoba.Nadstawia mi wąskąstronę ciała, sądząc, że nie tak łatwo go trafię, ale się myli, bo nie chybię na pewno.Mógłbymwypalić, nie mówiąc ani słowa, ale chcę być wobec niego uczciwy.Zapowiedziałem, że do-stanie kulę w prawe kolano, jeśli jednak stać będzie bokiem, to kula roztrzaska mu oba kola-na.Oto cała różnica.Niechaj robi teraz, co chce; ja go ostrzegłem. Strzelaj kulami, a nie słowami! szydził tamten i nie zważając na moją przestrogę niezmienił bocznej pozycji. Old Shatterhand strzela powtórzył Winnetou. Raz.dwa.trzy!Huknął strzał.Tangua wydał głośny okrzyk, puścił strzelbę z ręki, rozłożył ramiona i runąłna ziemię. Uff, uff, uff! zawołano ze wszystkich stron i zaczęto się cisnąć, aby zobaczyć, gdzietrafiłem.Ja podszedłem także, a wszyscy rozstąpili się z szacunkiem. W oba kolana, w oba kolana powtarzano na prawo i lewo.Kiedy przystąpiłem do Tan-guy, leżał jęcząc na ziemi.Winnetou klęczał już przy nim i badał ranę.Spostrzegłszy, że się zbliżam, rzekł: Kula poszła zupełnie tak, jak przepowiedział mój biały brat; oba kolana strzaskane.Tan-gua już nigdy nie wyjedzie konno, aby rzucić okiem na rumaki innych szczepów.Raniony, ujrzawszy mnie, obsypał mnie całym gradem przezwisk.Huknąłem na niego tak,że zamilkł na chwilę, i rzekłem: Przestrzegłem cię, lecz ty nie usłuchałeś.Sam jesteś temu winien.Nie śmiał dalej jęczeć, gdyż Indianinowi nie przystoi tego robić nawet w największymbólu.Zagryzł wargi i patrzył przed siebie ponuro, a potem warknął: Jestem zraniony i nie mogę wrócić do domu, muszę pozostać u Apaczów.Na to Winnetou potrząsnął głową i rzekł bardzo stanowczo: Musisz wrócić do domu, gdyż nie mamy miejsca dla złodziei naszych koni i mordercównaszych wojowników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]