[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Imploz.- wyszeptał jego przyjaciel.- A dajcież mi już raz święty spokój z waszym Implozem i jego wymysłami! - wykrzyknął uczony.- Nogi! Rzeczywiście! Jak gdybym jeszcze dwadzieścia pięć Płomieni temu nie udowodnił matematycznie, że istota dwunożna, ledwo byś ją postawił, natychmiast wywróciłaby się jak długa! Sporządziłem nawet odpowiedni model i wykres, ale cóż wy, leniuchy, możecie o tym wiedzieć? Jak wyglądają istoty rozumne z innych światów? Nie odpowiem wprost, sam się zastanów, naucz się myśleć.Najpierw muszą mieć organy do przyswajania amoniaku, nieprawdaż? Jaki narząd uczyni to lepiej od skrzypień? Czy nie muszą poruszać się w środowisku w miarę opornym, w miarę ciepłym, jak nasze? Muszą, co? A widzisz! Jakże czynić to inaczej niżeli obojniami? Podobnie będą się też kształtować narządy zmysłowe - wzrocza, łuspiny i kutrwie.Nie tylko wszakże budową muszą być podobne do nas, pięciomiaków, ale i ogólnym trybem życia.Wiadomo przecież, że pięciomia jest podstawową komórką naszego życia rodzinnego - spróbuj w fantazji wymyślić coś innego, wytężaj wyobraźnię, jak chcesz, a ręczę ci, że poniesiesz klęskę! Tak, bo żeby założyć rodzinę, żeby dać życie potomstwu, muszą połączyć się Dada, Gaga, Mama, Fafa i Haha.Na nic wspólne sympatie, na nic plany i marzenia, jeśli zbraknie przedstawiciela choć jednej z tych pięciu płci - sytuację taką, niestety, zdarzającą się czasem w życiu, nazywamy dramatem czwórni, czyli nieszczęśliwą miłością.Tak więc, jak widzisz, jeśli rozumować bez najmniejszych uprzedzeń, opierając się wyłącznie na faktach naukowych, jeśli użyć precyzyjnego narzędzia logiki, działając chłodno i obiektywnie, dochodzimy do nieodpartego wniosku, że każda istota rozumna musi być podobna do pięciomiaka.Tak.No, mam nadzieję, że was przekonałem?PODRÓŻ DWUDZIESTA ÓSMANiedługo już włożę te karty zapisane do pustej baryłki po tlenie i rzucę ją w odmęt, za burtę, aby pomknęła w czarną dal, choć wcale nie liczę na to, że ją ktoś znajdzie.Navigare necesse est, ale widać ta podróż nadmierna wyczerpuje nawet moją odporność.Lecę i lecę od lat, a końca temu nie widać.Co gorsza, czas plącze się, przecina, wnikam w jakieś rozgałęzienia i łachy pozakalendarzowe, ni to przyszłość, ni przeszłość, chociaż bywa, że zalatuje średniowieczem.Istnieje specjalna metoda ratowania umysłu w zbytniej samotności, wykoncypowana przez mego dziada Kosmę, polega na wymyślaniu sobie pewnej ilości towarzyszy, nawet obojga płci, a potem trzeba się już tego trzymać konsekwentnie.Używał jej też mój ojciec, choć dosyć bywa ryzykowna.W tej ciszy tutaj nazbyt się tacy towarzysze usamodzielniają, dochodzi do kłopotów i komplikacji, niektórzy nastawali na moje życie i musiałem walczyć, kajuta to istne pobojowisko - przerwać stosowania metody nie mogłem, przez lojalność wobec dziada.Chwała Bogu, polegli i mam teraz chwilę wytchnienia.Wezmę się chyba, jak to już tyle razy planowałem, do spisania zwięzłej kroniki mojego rodu, aby tam, w minionych pokoleniach, odnaleźć siły, jak Anteusz.Założycielem głównej linii Tichych był Anonymus, otoczony tajemnicą najściślej związaną ze słynnym paradoksem Einsteina o bliźniakach.Jeden z nich leci w Kosmos, a drugi zostaje na Ziemi, za czym powracający okazuje się młodszy od pozostałego.Gdy podjęto pierwsze doświadczenie, aby rozstrzygnąć ów paradoks, jako ochotnicy zgłosili się dwaj młodzi ludzie, Kacper i Ezekiel.Wskutek zamieszania przy starcie wsadzono ich do rakiety obu.Eksperyment spalił więc na panewce, a co gorsza - rakieta wróciła po roku z jednym tylko z nich na pokładzie.Oświadczył, okryty żałobą, że brat wychylił się zbytnio, gdy przelatywali nad Jowiszem.Nie dano wiary tym pełnym bólu słowom i pod wtór zażartej nagonki prasowej oskarżono go o bratożerstwo.Za dowód rzeczowy służyła prokuraturze książka kucharska, znaleziona w rakiecie, z czerwono zakreślonym rozdziałem “O peklowaniu w próżni”.Znalazł się atoli człowiek szlachetny i zarazem rozumny, który był jego obrońcą.Doradził, by nie otwierał ust podczas procesu, bez względu na to, co się będzie działo.Jakoż mimo złej woli sąd nie mógł skazać mego protoplasty, bo w sentencji wyroku musi figurować imię i nazwisko oskarżonego.Rozmaicie powiadają stare kroniki - jedne, że już przedtem nazywał się Tichy, drugie, że był to przydomek, wywodzący się z zasady przyjętego milczenia, bo zachował incognito do śmierci.Właściwie powinien się był zwać Cichy, ale notariusz seplenił.Los tego mojego przodka nie był godzien zazdrości.Oszczercy i łgarze, których nigdy nie brak, twierdzili, że podczas przewodu sądowego oblizywał się, ilekroć wymieniano imię brata, przy czym w rzucaniu kalumnii wcale nie przeszkadzało im to, że nie wiadomo było, kto tu czyim jest bratem.O dalszych losach tego praszczura nie wiem wiele.Miał osiemnaścioro dzieci i z niejednego pieca jadał chleb, przez pewien czas utrzymując się nawet jako domokrążca ze sprzedaży dziecinnych skafandrów.Na starość został dorabiaczem zakończeń do dzieł literackich.Zawód to mało znany, muszę więc wyjaśnić, że polegał na spełnianiu życzeń wyrażanych przez miłośników powieści i dramatu.Dorabiacz, przyjąwszy zamówienie, musi wczuć się w atmosferę, styl i ducha dzieła, któremu przydaje epilog, odmienny od autorskiego.W rodzinnych archiwach zachowało się nieco brulionów świadczących o tym, jak znaczne zdolności artystyczne miał pierwszy Tichy.Są tam wersje Otella, w których Desdemona dusi Maura albo i takie, gdzie ona, on i Jago żyją razem, wzajem sobie radzi.Są warianty piekła dantejskiego, z poddawanymi specjalnym mękom osobami, które wymienił zleceniodawca, przy czym z rzadka finały tragiczne autorów przychodziło zastępować szczęśliwym zakończeniem, częściej bywało na odwrót.Bogaci smakosze zamawiali u mego przodka epilogi, w których nie dochodziło w ostatniej chwili do ocalenia cnoty, ale - przeciwnie - triumfowało zło.Owym zamożnym zleceniodawcom przyświecały na pewno niskie intencje, niemniej prapradziad mój, wykonując to, co u niego obstalowywano, stwarzał istne cacka artyzmu, a zarazem, choć niejako nieumyślnie, zbliżał się do prawdy życia bardziej niż autorzy dzieł.Musiał zresztą dbać o utrzymanie licznej rodziny, więc robił, co umiał, obrzydziwszy sobie żeglugę kosmiczną - łatwo to pojąć - na zawsze.Poczynając od niego, pojawiał się w rodzie naszym na przestrzeni wieków typ człowieka utalentowanego, zamkniętego w sobie, o umyśle oryginalnym, nieraz nawet skłonnym do dziwactw, uporczywego w ściganiu raz upatrzonych celów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl