[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szedł nie spotykając nikogo, a o zachodzie znalazł się w dzikiej okolicy porośniętej krzakami i pociętej wąwozami.W poziomych promieniach słońca zobaczył góry oblane czerwonym blaskiem, nakryte purpurowymi chmurami.Ruszył w ich stronę, aby odnaleźć siedzibę króla.9Około północy na drodze Awaru pojawiła się odnoga lasu.Po omacku wspiął się na szczyty drzew.Znalazł dojrzały owoc kalong, zdjął z niego łupinę i zaczął jeść, ale gdy tylko zaspokoił pierwszy głód, głowa opadła mu na ramię i zasnął.Ocknął się przed świtem, ciemności były jeszcze zupełne.Pomyślał, że trzeba ruszyć dalej, nie mógł jednak przezwyciężyć senności.Palcami trafił na wilgotny, nie dojedzony owoc.Oprzytomniałnieco, zatopił w nim zęby.Senność odpłynęła.Długo opuszczał się z gałęzi na gałąź, a kiedy stanął na ziemi, podniósł wzrok na gwiazdy i odnalazł znów kierunek, gdzie leżały góry.O pierwszym brzasku usłyszał szmer strumienia, wkrótce mógł już dojrzeć ciemne pasmo wody.Po obu jej stronach ciągnęły się niewysokie zarośla.Kiedy rozwidniło się i niebo przybrało barwę niebieską, a z ziemi ustąpiły cienie, Awaru ujrzał zarośla wstępujące na zbocza doliny podobnej do ogromnej, zielonej misy.Słyszał pluski wody toczącej się po kamieniach, ale odgłosy poranku nie były pełne.Brakowało w nich śpiewu ptaków, nie zdołał też złowić brzęczenia owadzich skrzydeł.Za to w powietrzu doliny unosiło się coś nieuchwytnego, co w umyśle Awaru potęgowało z każdą chwilą uczucie zagrożenia.Drgnął gwałtownie, poczuwszy dotknięcie na plecach.Był to tylko liść.Awaru odsunął się nieco i przyklęknął, aby być lepiej ukryty.Spojrzeniem błądził po przeciwległym stoku doliny.Wydało mu się, że różnobarwny gąszcz liści nie spoczywa nieruchomo, lecz drga czy kołysze się niemal niedostrzegalnymi poruszeniami.Oczekiwał w napięciu 4 omal nie krzyknął, poczuwszy, jak coś przylgnęło mu do pleców.Zamachem ręki zerwał wielki liść.Zagryzł wargi, aby się opanować.Przyjrzał się baczniej najbliższemu krzakowi.Widział już teraz, że wszystkie liście zwracają się ku niemu, łodygi wyciągają się w jego stronę, jakby starając się go opleść.Odsunął się z zasięgu ich wężowych ruchów.Dostrzegł jeden z liści, który zwinięty był na kształt pięści, otaczające go zaś wyrostki przypominały niezliczone palce, które splotły się ze sobą.Na oczach Awaru wyrostki drgnęły i poczęły się rozsuwać i rozplatać, a zamknięty liść otworzył się niby rozkwitający pąk.Na środku zielonego plastra, ociekającego czarnym sokiem, spoczywała niekształtna masa.Na ziemię posypało się kilka piórek, za nimi zsunęła się garstka kości.W trawie leżał szkielet niewielkiego ptaka, resztki piór, czaszka i dziób o błękitnej barwie.Wszystkie kostki były wybielone i oczyszczone z mięśni i ścięgien, a przy tym niezmiernie cienkie, jak gdyby nadtopione.Czuł, że nie może tu zostać ani chwili dłużej.Podniósł się, ale nie zdołał wyprostować nóg i opadł znowu na kolana i dłonie.Raz jeszcze spróbował się poderwać, bezskutecznie.Przyszło mu na myśl, że może jest otruty.Gardło miał suche, język sztywny jak kołek.Rzucił się do strumienia, ale nie zdołał uczynić nawet jednego kroku.Upadł bezwiednie na ziemię, tuż pod poruszającym się krzakiem.Nos, usta i płuca wypełniała mu słodka i mdląca woń.Do jego uszu przestały docierać odgłosy strumienia i szelesty doliny.Kręgi liści były coraz niżej, jakby zwabione bliskością ciała ludzkiego.Ujrzał, jak dotykają jego boku palczastymi wyrostkami.Któryś z liści przechylił się i spłynęła z niego kropla czarnego płynu, padając na pierś Awaru.Inne rozprysły się na jego udach i kolanach.Jeden z najniższych liści na wężowatej łodydze przywarł do ramienia Awaru, a jego wyrostki długo zaginały się i drgały jak palce usiłujące zaczepić o nierówności ciała.Inny liść przylgnął do jego boku, następny do brzucha.Wówczas na jego głowę oświetloną przez słońce padł cień i Awaru zobaczył przyklękającą dziewczynę.Szybkimi ruchami rąk odrywała oblepiające go liście, rozdzierając je i szarpiąc łodygi.Uszkodzone, cofały się i kurczyły znikając we wnętrzu krzaka.Dziewczyna chwyciła Awaru pod ramiona i pociągnęła go do strumienia.Patrzał na swoje stopy wlokące się po trawie i podskakujące na nierównościach, na oddalający się krzak, podobny do drapieżnego potwora.Dziewczyna złożywszy go na brzegu, jęła czerpać wodę złożonymi dłońmi, ochlapywać i polewać jego ciało w miejscach, gdzie przylgnęła do skóry czarna, mazista ciecz.Robiła to tak długo, aż znikły ostatnie plamy.Pochylała twarz nad Awaru i mówiła coś do niego.Widział ruchy warg, ale nie słyszał ani słowa.Z niepokojem rozglądała się po stokach doliny, kilkakrotnie przykładała też mokrą dłoń do czoła, jakby chcąc uśmierzyć ból głowy.Patrząc gdzieś ponad Awaru, zawołała.Do jego uszu dotarł słaby odgłos słów.Leżał dalej w głębokiej otulającej go ciszy, bez śladu niepokoju w sercu i widział nad sobą twarz dziewczyny, jej czoło i policzki o barwie matowego brązu, jaki noszą skrzydła niektórych motyli.Najniezwyklejsze były jej oczy, inne niż widział kiedykolwiek Awaru, odmienne od czarnych lub ciemnobrunatnych oczu wyspiarzy.Świecące głębokim fioletem, kiedy twarz znajduje się w cieniu, lub rozbłyskujące przejmującym szafirem morza, gdy pada na nie światło słońca.Podłużne i wielkie, otoczone gęstymi rzęsami.Usta nieduże, wargi zakreślone równymi łukami, zakola wąskich brwi zbiegające się nad cienkim nosem i nozdrza podobne do drgających płatków kwiatu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]